Kończy
się jesień, spadają resztki kolorowych liści, snuje się mgła. Czyli nastał
idealny czas na Sherlocka Holemesa i londyńskie mgły, dorożki, fajkę i
wszystko, co wiąże się z tym najsłynniejszym z detektywów. Opowiadania raczej
już nie są w stanie niczym zaskoczyć, ale wracam do nich, jak w stare, dobrze
znane miejsca i z reguły właśnie w listopadzie, na który wszyscy nie wiadomo
dlaczego wiecznie narzekają. Pisałam już o Sherlocku tutaj, tutaj i tutaj.
Zadura jest wyśmienitym lektorem, lepszego trudno byłoby sobie wymarzyć do tego
typu lektury. Trudno mi sobie uzmysłowić,
że komuś mogłoby coś takiego się nie spodobać.
W niemal wszystkich powieściach
detektywistycznych policjant czy detektyw, tropiący dziennikarz, czy ktokolwiek
inny, próbujący rozwiązać zagadkę, występuje sam. Jest sam przeciwko mordercy,
przeciwko przełożonym i wielu innym osobom. Sherlock to jeden z nielicznych
bohaterów tego typu, który ma przy boku przyjaciela. Może i w tym, między
innymi, tkwi fenomen tych książek? Każdy
tęskni przecież za prawdziwą przyjaźnią. Holmes i Watson są nierozłączni. Nie
ma pomiędzy nimi zawiści czy rywalizacji. Watson ma świadomość, że w porównaniu
do Holmesa jest mniej błyskotliwy i że nie ma tak lotnego umysłu. Ale zupełnie
mu to nie przeszkadza, ani trochę nie czuje się gorszy. Jest dumny, że ktoś
taki, jak Holmes jest jego przyjacielem. A Holmesowi też nie przeszkadza, że
jego przyjaciel jest nieco mniej inteligentny od niego, mają przecież i tak
płaszczyznę porozumienia. I zawsze mogą na siebie liczyć. Jest to może troszkę
naiwne, mało kto w rzeczywistym świecie byłby tak wspaniałomyślny, aby znosić z
humorem różne przytyki Holmesa pod swoim adresem co do braków inteligencji. Jest
to nieco naiwne, ale przecież nie niemożliwe.
W tym zbiorze jest 13 opowiadań, większość
dotyczy oczywiście morderstw, ale nie wszystkie. Są i znane i mniej znane
opowiadania. Holmes w tym przypadku pokusił się też o rozwiązanie zagadki
ukradzionych jednemu z profesorów arkuszy egzaminacyjnych. Podszedł do tego z całą powagą. Nie mógł
dopuścić do tak straszliwej sytuacji, aby złodziej zatriumfował i aby uzyskał
za egzamin intratne stypendium.
Jest
też chyba jedno z bardziej znanych opowiadań o tańczących ludzikach, w którym
to na murach domu w wiejskiej posiadłości zaczęły się pojawiać dziwne rysunki z
tańczącymi ludzikami, przypominającymi hieroglify. Pan domu obserwując zachowanie
żony, uzmysłowił sobie, że oznaczają one straszliwe niebezpieczeństwo dla
ukochanej i że mają związek z nieznaną mu jej przeszłością. Brzmi to może
zabawnie, ale w trakcie słuchania wieje grozą.
Można
wysłuchać także nietypowego dla całego schematu opowiadania o szantażyście,
który zdobywał w podstępny sposób różne listy czy dokumenty, bardzo niewygodne
dla właściciela i domagał się pieniędzy, szantażując w razie niespełnienia tego
żądania, ujawnieniem.
Porównuję jeszcze metody Holmesa do metod
również ulubionego przeze mnie Poirot`a i panny Marple. Holmes stawia na
logikę, umiejętność łączenia faktów, dedukcję, spostrzegawczość i olbrzymią
wiedzę z różnych dziedzin. Bohaterowie Christie z kolei stawiają głównie na znajomość
psychologii. Cała ta trójka to ekscentrycy
i dziwacy, dodatkowo Holmes i Poirot bywają niemili i nieznośni dla otoczenia. A
czyta się o nich świetnie.
5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz