Autorka
książki przez około 10 lat pracowała jako opiekunka osób starszych i
niedołężnych, właściwie już umierających. Książka zaś jest autobiografią, w
której opisane są również kontakty z tymi umierającymi. Wbrew powszechnym
zachwytom nie zauważyłam jednak w tej pozycji żadnych nadzwyczajnych porad,
niczego co nie byłoby już wiadome. Bronnie Ware przywołuje sylwetki swoich podopiecznych,
każdy z nich miał swoje doświadczenia i każdy z nich zwierzał się jej ze swoich
przemyśleń.
Ktoś, kto nie żył zgodnie ze swoimi
pragnieniami, tylko tak, jak chciało otoczenie, żałował braku odwagi. Inna
kobieta, która nie miała żadnych znajomych, tuż przed śmiercią zaczęła żałować,
że kontakty z przyjaciółmi z przeszłości
się urwały. Mężczyzna, wdowiec, z kolei zaczął żałować, że nie przeszedł
wcześniej na emeryturę i że nie zdążył z
żoną wybrać się w dłuższą podróż. Jeszcze ktoś inny pouczał Bronnie, że nie należy
przejmować się drobiazgami, inny że najważniejsza jest miłość, że należy
okazywać innym swoje uczucia, że należy próbować osiągnąć szczęście.
Jak
na mój gust nie są to rzeczy szczególnie odkrywcze, a część tych porad w ogóle
wydaje mi się wątpliwa. Kwestia terminu przechodzenia na emeryturę jest
przecież sprawą indywidualną, coś, co dla jednego może być zbawienne, dla
innego może okazać się zabójcze. Jedni świetnie się czują, pracując dłużej,
jeszcze inni prawie całe zawodowe życie marzą o emeryturze. Poza tym tego rodzaju konkluzje są powszechnie
znane, problem tylko tkwi w praktyce, tzn. w przejściu z teorii do praktyki. Każdy
przecież wie, że nie powinno się przejmować drobiazgami, tylko nie do końca wiadomo,
jak to osiągnąć. Na wcielenie w życie innych porad często brakuje czasu, albo
jakoż tak wychodzi, że robi się inaczej, niż się powinno.
W
sumie dla mnie książka nie okazała się zbyt odkrywcza. Napisana jest ponadto z
dziwną manierą, autorka każdą napotkaną osobę
określa jako wspaniałą. Wszystkich znajomych nazywa przyjaciółmi. Opisując
prace przy chorych wszystkie wykonywane czynności wspomina jako realizowane z
ochotą, bez ociągania się czy nawet minimalnego wstrętu. Brzmi to trochę
nienaturalnie. Elementy autobiograficzne, które wbrew tytułowi, nie mają nic
wspólnego z umierającymi, zajmują sporo
miejsca. Zanim czytelnik dotrze do pierwszego podopiecznego, musi przebrnąć
kilkadziesiąt stron. Na końcu zaś znowu jest niezwykle obszerny opis, jak to
autorka podjęła pracę w więzieniu dla kobiet i gdzie uczyła je tworzyć
piosenki. Książka napisana jest w duchu: świat jest świetny, jeśli tylko ktoś czegoś
chce, z pewnością to osiągnie, środki na osiągniecie celu same się znajdą. Wszystko
jest jasne i proste. Za dużo jest o autorce, za mało o umierających,
przemyślenia nie są szczególnie głębokie.
2/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz