Tłumaczenie Leokadii Przebindy, Grzegorza
Przebindy i Igora Przebindy jest trzecim z kolei. Jako pierwszy powieść przetłumaczyli
Witold Dąbrowski i Irena Lewandowska, drugie tłumaczenie było Andrzeja Drawicza.
Jest jeszcze czwarte z 2017r. Jana Cichockiego. Oprócz tego ostatniego czytałam
wszystkie, a Drawicza ze 3 lub i 4 razy. Aby zauroczyć się tą powieścią,
wystarczy wziąć dowolne tłumaczenie do ręki i z całą pewnością wystarczy. Bez
żadnego problemu rozumie się przesłanie książki. Ale fascynując się nią, można
porównywać poszczególne przekłady i doskonale się przy tym bawić. Nie jestem
językoznawcą ani polonistą czy rusycystą, nie porównywałam przetłumaczonego
tekstu do oryginału, ale muszę przyznać, że jeżeli ktoś zna powieść, czytał ją
parę razy, wyczuje różnice w tłumaczeniu.
W przypadku tłumaczenia Przebindów elementem
charakterystycznym i nowatorskim są obszerne przypisy. Ale już właściwie od samego
początku czułam, że powieść ma jakby inny rytm. Byłam już przyzwyczajona do
tłumaczenia Drawicza i chyba już zawsze będę uważała, że to właśnie jego
tłumaczenie jest najlepsze, że najlepiej wpada w ucho, że nawet przypomina mi
poezję, nie czułam w nim zgrzytów czy dziwacznych fraz. Ale każdy, kto sięga po
to arcydzieło, jest wart dla mnie najwyższej oceny.
Ciekawa byłam bardzo pierwszego zdania.
Drawicz właśnie to zdanie jako jedyne zostawił z tłumaczenia Dąbrowskiego i
Lewandowskiej, uznając, że jest przetłumaczone tak, że zmieniać go nie można. Brzmiało
ono „Pewnego razu wiosną, w porze niesłychanie upalnego zmierzchu, pojawiło się
w Moskwie na Stawami Patriarszymi dwóch obywateli.” U Przebindów brzmi ono z kolei tak: „Pewnego
razu wiosną, gdy rozżarzone słońce znikało za horyzontem na Patriaszych Prudach
w Moskwie pojawili się dwaj obywatele.” Kwestia gustu, która wersja komu
spodoba się bardziej.
Ciekawe rzeczywiście są przypisy. Miałam
mieszane uczucie po nie sięgając. Część z nich , na szczęście niewielka, jest
skierowana do osób, które nie mają nawet podstawowej wiedzy historycznej.
Tłumacze wskazują przykładowo, co oznaczało, gdy mówiło się , że ktoś znikał w
tamtym czasie. Ale cześć z przypisów rzeczywiście jest
ciekawa. Mi osobiście wydawało się, że
rozumiem to dzieło, że je czuję. Ale po lekturze przypisów, mimo wszystko
rozumiem je jeszcze lepiej. Przykładowo na balu u szatana pojawia się masa gości,
część z nich jest od razu rozpoznawalna jako znane postacie historyczne.
Niektórzy wskazani są z nazwiska, inni z imienia, inni z opisu, jeszcze innym Bułhakow
nadał fikcyjne nazwiska, a w rzeczywistości faktycznie byli oni konkretnymi
osobami, również znanymi . Przebindowie pokusili się o to, aby zidentyfikować
każdego takiego gościa. Myślę, że mało kto wiedział, kim jest postać z balu określona jako „zdolny
podwładny”, w rzeczywistości są to nawiązania do stalinowskich czystek z 1938r.
i do Nikołaja Jeżowa i Genricha Jagody. Albo chociażby hrabia Robert,
pierwowzorem jego był Robert Dudley, hrabia Leicester, kochanek Elżbiety I.
Przebindowie wyjaśniają w przypisach nawiązania
biblijne, historyczne, imiona głównych postaci, które też nie wzięły się
znikąd. Opisują też masę szczegółów z tamtejszej rzeczywistości. Warto mieć tą
książkę również i z powodu przypisów, bez względu na to, czyje tłumaczenie się
czyta, przypisy te zawsze będą przydatne. Jako miłośniczka „Mistrza i Małgorzaty” nie
wyobrażałam sobie, aby tego tłumaczenia nie mieć, lub aby go nie przeczytać.
6/6
Ciekawy wpis. Jest jednak pewna nieścisłość. Drawicz bynajmniej nie skopiował pierwszego zdania z przekładu Dąbrowskiego i Lewandowskich. U nich brzmi ono tak: "Kiedy zachodziło właśnie gorące wiosenne słońce, na Patriarszych Prudach zjawiło się dwóch obywateli".
OdpowiedzUsuńWielkie dzięki za cenną uwagę. Sięgnęłam ponownie do Drawicza. W posłowiu napisał on dokładnie „Jeszcze tylko dodam, że trzymając się wiernie kanonu tekstowego, zawartego w piątym tomie Dzieł zebranych pozwoliłem sobie na jedno jedyne odstępstwo. Pierwsze zdanie powieści jest w wersji dawnej tak zdecydowanie lepsze, iż postanowiłem umieścić je takim właśnie jak było, bo to ono właśnie, to „Pewnego razu, wiosną…” nadaje ton, a ton czyni pieśń, jednym z głównych obowiązków tłumacza zaś jest działać na korzyść autora”.
OdpowiedzUsuńSprawdziłam jeszcze owe Dzieła zebrane. Wygląda na to, że Drawicz miał na myśli rosyjskie Dzieła zebrane, bo nie udało mi się odnaleźć polskiego takiego wydania jego dzieł. Czyli w rosyjskich wydaniach „Mistrza i Małgorzaty” są 2 różne pierwsze zdania. W polskich zaś wydaniach mamy w tej sytuacji 4 odrębne tłumaczenia tego pierwszego zdania: jedno tłumaczenie Ireny Lewandowskiej i Witolda Dąbrowskiego, drugie Andrzeja Drawicza, trzecie Przebindów i czwarte Jana Cichockiego. To ostatnie z kolei brzmi tak : „Zapadł upalny, wiosenny zmierzch, gdy na Patriaszych Prudach pojawili się dwaj obywatele.”