„Wakacje”
są książką, którą się smakuje, z każdą niemal kartą fascynacja ta u mnie
narastała. Początkowo byłam nieco rozczarowana, nie mogłam pojąć, jak ta
pozycja mogła kiedyś dostać Bookera, ale dość szybko przestałam mieć
jakiekolwiek wątpliwości. Gdy skończyłam czytać, pojawiła się nawet pewna
pustka, dlaczego już jest koniec.
W tym przypadku warto zwrócić uwagę na
wydawnictwo, nie jest to pierwsza, czytana przeze mnie książka Wydawnictwa
Wiatr od Morza i odnoszę wrażenie, że już samo wydanie przez nich jakiejkolwiek niemal pozycji,
stanowi pewną gwarancję jakości tej literatury. Wydawnictwo jest malutkie,
rodzinne, wydają może parę pozycji rocznie, ale jest to dobór staranny, są to
pozycje autorów zagranicznych, u nas nieznanych
, lub znanych bardzo mało, niejednokrotnie nagradzanych i wcale nie są to nowości. „Wakacje” wydane
zostały w Wielkiej Brytanii w 1974r. i w
tym samym roku otrzymały Bookera. Poza Wydawnictwem Wiatr od Morza nikt się tym
autorem u nas nie zainteresował, mam na myśli oczywiście wydawców.
Powieść skonstruowana jest tak, że samej
akcji nie jest wiele. Otóż wykładowca akademicki, w wieku 32 lat, Edwin Fisher,
po rozstaniu z żoną wyjechał samotnie na tygodniowe wakacje nad morzem, do
małej angielskiej miejscowości, w której niegdyś, jako dziecko spędzał urlop z
rodzicami. Middleton tak prowadzi narrację, że częściowo opisuje, co Edwin
robi, np. spaceruje, idzie do pubu, rozmawia z gośćmi z pensjonatu itp., częściowo
zaś zajmuje myślami bohatera. Co do jego wnętrza, to w wraca on we
wspomnieniach głównie do swojego małżeństwa i do dzieciństwa, do tych chwil, gdy
również właśnie bywał w tym miasteczku. Autor zajmuje się też refleksjami
Edwina na temat bieżących wydarzeń, z danej chwili. Na szczęście nie ma
męczących dłużyzn i w tym wszystkim zachowane są proporcje. W czasie tego
urlopu nie dzieje się nic nadzwyczajnego, Edwin nie stawiał sobie żadnych
założeń przed wyjazdem, nie planował kogoś nowego poznać, ani nawet nie zamierzał
przemyśleć swojego małżeństwa. Zdał się na bieżącą chwilę i na robienie tego,
na co będzie miał ochotę. W czasie urlopu spotkał przypadkowo teścia, który
żywił nadzieję na to, że jego córka i zięć dadzą sobie jeszcze jedną szansę. Ta
powieść z niespieszną akcją zyskuje w pewnym momencie jakby nerw, na początku uratowanie
małżeństwa nie wchodzi, wydawałoby się, w ogóle w rachubę, Edwin nawet o tym nie
myśli. Ale wątek ten coraz częściej się wyłania i coraz bardziej zaprząta uwagę
czytelnika, niczym niemal w kryminale.
Pozornie wydaje się to mało efektowne i
każdemu pewnie może pojawić się pytanie, gdzie tu coś interesującego? W tym
tkwi właśnie siła tej powieści. Nie potrzeba psychoterapii, czy psychoanalizy,
tylko opisu tego jednego tygodnia, aby
zorientować się, co tak naprawdę siedzi w Edwinie. Właśnie pod wpływem tego wolnego tygodnia, rozmaitych bezwiednych myśli, różnych
skojarzeń, a nawet i zachowań, dowiedział się sporo o sobie. Jest to
zadziwiające. Przykładowo myśli Edwina najczęściej krążą wokół żony, gdy widzi
inne kobiety bezwiednie porównuje je ze swoją Meg. Mimo że wydawało mu się, że
jest wykończony jej zachowaniami, kiedy niejednokrotnie go poniżała i zamęczała
i miał świadomość, że nie było innego wyjścia, jak rozstanie, natychmiast
zgodził się na wysuniętą przez teścia propozycję spotkania z żoną. Chociaż
mówił teściowi, zgodnie z tym, co czuł, że nie wie, czy ją jeszcze kocha,
obserwując rozwój wydarzeń i mając świadomość tego, co siedzi w głowie Edwina, nie
ma się żadnych wątpliwości, że Edwin jest nadal po uszy zakochany.
Uzmysłowienie czytelnikowi głęboko
skrytych w podświadomości Edwina uczuć i pragnień , ujawniających się
nieoczekiwanie nawet i dla niego samego, pod wpływem różnych bodźców wakacyjnych,
wolnych od obowiązków dni, to mistrzostwo. Nie dotyczy to tylko uczuć,
związanych z małżeństwem, ale i z dzieciństwem, z pewnymi kompleksami, ambicjami
itp.
Zasygnalizuję jeszcze inne tego typu, jak
z żoną, przykłady. Edwin trochę wstydził się nieżyjącego już ojca, właściciela sklepu,
podlizującego się klientom, trochę nawet gardził takim środowiskiem niewykształconych,
niezamożnych, pozbawionych ogłady ludzi. Ale okazało się, że jednak coś z nich,
i to dużo, w sobie miał. W trakcie wspomnianych wakacji wybrał właśnie to miasteczko,
w którym tacy ludzie bywali i wcale się od nich nie izolował, wręcz przeciwnie.
Sam sobą był zdziwiony, ale absolutnie nie żałował decyzji o wyjeździe w to
konkretne miejsce.
Inny jeszcze przykład, jednego dnia wszedł
do miejscowego kościoła, aczkolwiek nie był praktykującym, zrobił to pod
wpływem chwili. Wiedział, że nie czuje się psychicznie dobrze, ale to właśnie w
kościele pod wpływem kontemplacji wnętrza i panującego tam chwilowo spokoju, uzmysłowił sobie swój wielki smutek i
jednocześnie promyk radości, że wreszcie znalazł miejsce, gdzie może ten smutek
spokojnie przeżywać, a nawet i więcej, nawet dzielić go w pewien sposób z tym,
co świątynia wyraża.
Gdyby miało się sporo czasu i chęć, można
byłoby zrobić taki eksperyment z wyjazdem i na sobie, wystarczyłoby obserwować
swoje reakcje i odczucia. Bez wyjazdu też oczywiście można, ale konfrontując
się z dawno nieodwiedzanym, a niegdyś znanym miejscem, zyskuje się inna perspektywę
czasową.
No i jeszcze dodatkowy smaczek. Z racji
tego, że Edwin jest filozofem, świetnie
wykształconym, sporo jest w powieści cytatów literackich , nawiązań do sztuki
czy muzyki. Można tylko żałować, że „Wakacje” są jedyną książką tego autora,
przetłumaczoną na j. polski.
5/6
Ooo! a jednak ta "nudna" filei-sophia i u Pani znalazła dla siebie miejsce. Poczesne! cyt:"Można tylko żałować, że „Wakacje” są jedyną książką tego autora, przetłumaczoną na j. polski". Zauważyłem również, że morze przemawia do Pani, może... w sposób szczególny, życzę więc może, więcej wyjazdów nad morze i trochę więcej przesłań o sztukach, bo wyczuwam u Pani wiEEElką intuicję do tych spraw.Jednak już na poważnie,ciekawa recenzja i dobra myśl o "wydawnictwie rodzinnym". Coś w tym jest! Pozdrawiam - Edwin.
OdpowiedzUsuń