czwartek, 21 września 2017

Stanley Middleton „Wakacje”

 
         
„Wakacje” są książką, którą się smakuje, z każdą niemal kartą fascynacja ta u mnie narastała. Początkowo byłam nieco rozczarowana, nie mogłam pojąć, jak ta pozycja mogła kiedyś dostać Bookera, ale dość szybko przestałam mieć jakiekolwiek wątpliwości. Gdy skończyłam czytać, pojawiła się nawet pewna pustka, dlaczego już jest koniec.


     W tym przypadku warto zwrócić uwagę na wydawnictwo, nie jest to pierwsza, czytana przeze mnie książka Wydawnictwa Wiatr od Morza i odnoszę wrażenie, że już samo wydanie  przez nich jakiejkolwiek niemal pozycji, stanowi pewną gwarancję jakości tej literatury. Wydawnictwo jest malutkie, rodzinne, wydają może parę pozycji rocznie, ale jest to dobór staranny, są to pozycje autorów zagranicznych, u  nas nieznanych , lub znanych bardzo mało, niejednokrotnie nagradzanych  i wcale nie są to nowości. „Wakacje” wydane zostały w Wielkiej Brytanii w  1974r. i w tym samym roku otrzymały Bookera. Poza Wydawnictwem Wiatr od Morza nikt się tym autorem u nas nie zainteresował, mam na myśli oczywiście wydawców. 
      Powieść skonstruowana jest tak, że samej akcji nie jest wiele. Otóż wykładowca akademicki, w wieku 32 lat, Edwin Fisher, po rozstaniu z żoną wyjechał samotnie na tygodniowe wakacje nad morzem, do małej angielskiej miejscowości, w której niegdyś, jako dziecko spędzał urlop z rodzicami. Middleton tak prowadzi narrację, że częściowo opisuje, co Edwin robi, np. spaceruje, idzie do pubu, rozmawia z gośćmi z pensjonatu itp., częściowo zaś zajmuje myślami bohatera. Co do jego wnętrza, to w wraca on we wspomnieniach głównie do swojego małżeństwa i do dzieciństwa, do tych chwil, gdy również właśnie bywał w tym miasteczku. Autor zajmuje się też refleksjami Edwina na temat bieżących wydarzeń, z danej chwili. Na szczęście nie ma męczących dłużyzn i w tym wszystkim zachowane są proporcje. W czasie tego urlopu nie dzieje się nic nadzwyczajnego, Edwin nie stawiał sobie żadnych założeń przed wyjazdem, nie planował kogoś nowego poznać, ani nawet nie zamierzał przemyśleć swojego małżeństwa. Zdał się na bieżącą chwilę i na robienie tego, na co będzie miał ochotę. W czasie urlopu spotkał przypadkowo teścia, który żywił nadzieję na to, że jego córka i zięć dadzą sobie jeszcze jedną szansę. Ta powieść z niespieszną akcją zyskuje w pewnym momencie jakby nerw, na początku uratowanie małżeństwa nie wchodzi, wydawałoby się, w ogóle w rachubę, Edwin nawet o tym nie myśli. Ale wątek ten coraz częściej się wyłania i coraz bardziej zaprząta uwagę czytelnika, niczym niemal w kryminale.   
    Pozornie wydaje się to mało efektowne i każdemu pewnie może pojawić się pytanie, gdzie tu coś interesującego? W tym tkwi właśnie siła tej powieści. Nie potrzeba psychoterapii, czy psychoanalizy, tylko opisu tego jednego tygodnia,  aby zorientować się, co tak naprawdę siedzi w Edwinie.  Właśnie pod wpływem tego wolnego tygodnia,  rozmaitych bezwiednych myśli, różnych skojarzeń, a nawet i zachowań, dowiedział się sporo o sobie. Jest to zadziwiające. Przykładowo myśli Edwina najczęściej krążą wokół żony, gdy widzi inne kobiety bezwiednie porównuje je ze swoją Meg. Mimo że wydawało mu się, że jest wykończony jej zachowaniami, kiedy niejednokrotnie go poniżała i zamęczała i miał świadomość, że nie było innego wyjścia, jak rozstanie, natychmiast zgodził się na wysuniętą przez teścia propozycję spotkania z żoną. Chociaż mówił teściowi, zgodnie z tym, co czuł, że nie wie, czy ją jeszcze kocha, obserwując rozwój wydarzeń i mając świadomość tego, co siedzi w głowie Edwina, nie ma się żadnych wątpliwości, że Edwin jest nadal po uszy zakochany.  
      Uzmysłowienie czytelnikowi głęboko skrytych w podświadomości Edwina uczuć i pragnień , ujawniających się nieoczekiwanie nawet i dla niego samego, pod wpływem różnych bodźców wakacyjnych, wolnych od obowiązków dni, to mistrzostwo. Nie dotyczy to tylko uczuć, związanych z małżeństwem, ale i z dzieciństwem, z pewnymi kompleksami, ambicjami itp.
      Zasygnalizuję jeszcze inne tego typu, jak z żoną, przykłady. Edwin trochę wstydził się nieżyjącego już ojca, właściciela sklepu, podlizującego się klientom, trochę nawet gardził takim środowiskiem niewykształconych, niezamożnych, pozbawionych ogłady ludzi. Ale okazało się, że jednak coś z nich, i to dużo, w sobie miał. W trakcie wspomnianych wakacji wybrał właśnie to miasteczko, w którym tacy ludzie bywali i wcale się od nich nie izolował, wręcz przeciwnie. Sam sobą był zdziwiony, ale absolutnie nie żałował decyzji o wyjeździe w to konkretne miejsce.
   Inny jeszcze przykład, jednego dnia wszedł do miejscowego kościoła, aczkolwiek nie był praktykującym, zrobił to pod wpływem chwili. Wiedział, że nie czuje się psychicznie dobrze, ale to właśnie w kościele pod wpływem kontemplacji wnętrza i panującego tam chwilowo spokoju,  uzmysłowił sobie swój wielki smutek i jednocześnie promyk radości, że wreszcie znalazł miejsce, gdzie może ten smutek spokojnie przeżywać, a nawet i więcej, nawet dzielić go w pewien sposób z tym, co  świątynia wyraża.   
      Gdyby miało się sporo czasu i chęć, można byłoby zrobić taki eksperyment z wyjazdem i na sobie, wystarczyłoby obserwować swoje reakcje i odczucia. Bez wyjazdu też oczywiście można, ale konfrontując się z dawno nieodwiedzanym, a niegdyś znanym miejscem, zyskuje się inna perspektywę czasową.  
    No i jeszcze dodatkowy smaczek. Z racji tego, że Edwin jest  filozofem, świetnie wykształconym, sporo jest w powieści cytatów literackich , nawiązań do sztuki czy muzyki. Można tylko żałować, że „Wakacje” są jedyną książką tego autora, przetłumaczoną na j. polski.
5/6
 
 

 

           
  
                                               



                         

1 komentarz:

  1. Ooo! a jednak ta "nudna" filei-sophia i u Pani znalazła dla siebie miejsce. Poczesne! cyt:"Można tylko żałować, że „Wakacje” są jedyną książką tego autora, przetłumaczoną na j. polski". Zauważyłem również, że morze przemawia do Pani, może... w sposób szczególny, życzę więc może, więcej wyjazdów nad morze i trochę więcej przesłań o sztukach, bo wyczuwam u Pani wiEEElką intuicję do tych spraw.Jednak już na poważnie,ciekawa recenzja i dobra myśl o "wydawnictwie rodzinnym". Coś w tym jest! Pozdrawiam - Edwin.

    OdpowiedzUsuń