niedziela, 21 maja 2017

Marcin Wroński „Czas Herkulesów”

 


Aż nie mogę w to uwierzyć, ale jest to ostatni tom z Zygą. Informacje takie podaje samo wydawnictwo na okładce książki, ale mówi o tym i sam autor. Wroński stwierdził, że jest już zmęczony 10 – letnią przygodą z Zygą i chce zabrać się za coś nowego. Oby zmienił zdanie. Prawdopodobnie sięgnę po to coś nowego, gdy już powstanie, ale wolałabym, aby moja ulubiona seria była kontynuowana.

      Tym razem wydarzenia rozgrywają się wiosną 1938r. w Chełmie, gdzie Zyga został służbowo wysłany jako ktoś w rodzaju kontrolera z zadaniem skontrolowania miejscowej policji.  W Chełmie doszło właśnie w tym czasie do zabójstwa, potem do kolejnego, a że „ciągnie wilka do lasu”, to Zyga jako rasowy policjant zaczął zamiast kontrolować miejscowych, wciągać się w osobiste prowadzenie nowej sprawy.

    Tło historyczne w tym przypadku jest jeszcze inne, niż w tomach poprzednich, nie ma wielkich nawiązań do Niemców czy do Rosji, ani do zbliżającej się wojny.  Z racji usytuowania Chełma, w centrum zainteresowania Wrońskiego znaleźli się tym razem Ukraińcy i to właśnie w tej książce najwyraziściej pokazane jest, jak fatalnie w tamtych czasach wyglądało koegzystowanie Polaków i Ukraińców. Każdy czytelnik ma świadomość tego, co stało się na Wołyniu. „Czas Herkulesów” idealnie naświetla tło wydarzeń. Zyga dostał do pomocy młodego policjanta, Horejuka, właśnie narodowości ukraińskiej. Horejuk do katolików miał uraz, bo pamiętał, jak w 1918r. po odzyskaniu przez Polskę niepodległości właśnie w Chełmie z katedry wyrzucano na bruk  trumny prawosławnych biskupów.  W czasie opisywanych wydarzeń Stepan Bandera odsiadywał wyrok dożywocia zamach na Ministra Spraw Wewnętrznych, Pierackiego, a wizerunek Bandery, z racji publicznych nawoływań za samoistną Ukrainą, był doskonale znany. Był on, jak to określił Wroński, „bożyszczem” Rusinów. Standardem w tamtych czas był polski pan i ukraiński służący. Wymowny jest też bardzo opis zniszczenia prawosławnej cerkwi w Szkodyniu. Została ona zburzona w majestacie prawa przez polskich strażaków i policjantów, w asyście wojska. W tamtym czasie obowiązywały przepisy, w myśl których można było zlikwidować zbędne świątynie prawosławne, ale pod warunkiem, że w pobliżu były inne. W tym przypadku prawo było ewidentnie naciągnięte, bo z świątyni ludność korzystała, wierni stanęli wraz z popem w jej obronie cerkwi, obronie bezskutecznej oczywiście. Najbliższa cerkiew była odległości 20 km. Całemu wydarzeniu przyglądali się uradowani miejscowi katolicy wraz z księdzem, który błogosławił  burzących świątynię. Jak wynika z innych już źródeł, takie przypadki nie były bynajmniej wyjątkiem. Ta książka w kontekście opisu podłoża wydarzeń na Wołyniu, jest idealnym dopełnieniem i filmu Smarzowskiego i „Sprawiedliwych zdrajców” Szabłowskiego i książek prof. Motyki.

     Opisane jest także, jak układały się stosunki z Żydami. Również nie wyglądało to najlepiej. Nastroje antysemickie były wyraźne. Na łamach prasy oficjalnie toczyły się dyskusje o „zażydzeniu” miasta i walce z tym „zażydzeniem”. Głoszenie takich poglądów było oficjalne, nikt się tego nie wstydził, wręcz przeciwnie, dotyczyło to nawet elity intelektualnej. Banalny przykład, pierwszy z brzegu, gdy ktoś korzystał z taksówki, a były w miasteczku dwie, musiał uważać, aby omijać taksówkę żydowskiego kierowcy.

            Ale oczywiście „Czas Herkulesów” jest kryminałem retro, a nie rozprawą historyczną. Tytułowi Herkulesi to dawni zapaśnicy, z których jeden, Dubow, w 1938r. był właścicielem oberży, a drugi, Leszczyna, pracownikiem. Leszczyna został oskarżony o zabójstwo młodego mężczyzny. Na ciele denata Zyga znalazł ślad olbrzymiej ręki, świadczący o złamaniu ofierze karku. Robiło to wrażenie, jakby ktoś z zapaśników był zabójcą. Zarówno ofiara, jak też i większość świadków to biedota.  Żyli w skrajnej nędzy, opisane jest to na przykładzie jednego z robotników, który stracił pracę na budowie. Innej pracy nie było, nie przysługiwały mu żadne inne świadczenia, żadne zasiłki i temu podobne. Nie miał oszczędności. W tak skrajnych warunkach był gotowy wziąć jakiekolwiek zajęcie, nawet najbardziej upokarzające czy niebezpieczne,  byleby tylko mieć jakiś dochód.  

    Ponieważ Zyga przebywał w Chełmie, nie ma w tym tomie wiele o jego znajomych, jak Kraft czy Fałniewicz. Za to w ostatnim rozdziale pojawiła się Róża, która zirytowana się przedłużającym się siedzeniem Zygi w innym mieście, przybyła niespodziewanie do Chełma, bez większych problemów znalazła swoją drugą połowę w knajpie i pokazała mu, kto to w ich związku tak naprawdę rządzi.

6/6

     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz