Mogłabym
dodać podtytuł - Stanisław Lem „Kongres
futurologiczny” – audiobook, czyta Adam Ferency – czyli jak to jest, gdy
człowiek zabiera się do czytania czy słuchania tego rodzaju literatury, która
go nie pociąga i na której się nie zna.
Lem jest już legendą a jego twórczość to
dzieła wyjątkowe. To wie każdy. Tyle tylko, że w tych dziełach jest sporo
wątków filozoficznych, a ja wstyd przyznać, ale filozofię znam bardzo słabo i
nigdy mnie ona nie pociągała. Być może to
kwestia niewiedzy, może braku kogoś, kto byłby w stanie zafascynować innych tym
tematem. Ale jest jak jest. Z jednej
strony za filozofią nie przepadam, ale z drugiej, Lema chciałam poznać bliżej. Sięgnęłam
więc po „Kongres. Było mniej więcej tak, jak zlecał Hitchcock, czyli według
recepty, że na początku ma być trzęsienie ziemi, a potem napięcie ma rosnąć. A
właściwie była to odmiana teorii Hitchcocka. Początku jeszcze dałam radę
wysłuchać i to nawet z pewnym, nikłym, bo nikłym , ale jednak zainteresowaniem,
a potem było coraz gorzej.
Główny bohater książki, Ijon Tichy, został uczestnikiem kongresu futurologicznego,
gdzieś w bliżej nieokreślonym miejscu. W trakcie trwania imprezy doszło z
nieustalonych powodów do zamieszek, musiała interweniować policja, a hotel stał
w samym centrum wydarzeń. Policja
zastosowała coś w rodzaju broni chemicznej, ale działającej odwrotnie, niż
standardowa taka broń , bowiem ta nowa broń to był gaz który infekował ludzi miłością do innych.
Wszyscy stawali się dla siebie dobrzy, policjanci porzucali pracę i swoje
czynności, wypuszczono więźniów. A nasz bohater początkowo odseparował się od wszystkiego,
ubierając maskę gazową, w miarę jednak rozwoju wydarzeń doszło jednak do
zatrucia. I tu zaczął się dla mnie prawdziwy problem. Akcja zamarła i okazało
się, że róże wydarzenia, które Tichy miał przed oczami , nie wiadomo , czym były. Czy coś działo się
naprawdę, czy był to tylko wytwór chorej, pobudzonej halucynogenami ,
wyobraźni. On sam nie wiedział, co dzieje się naprawdę, a co mu się tylko wydaje.
Czy rzeczywistość istnieje, czy nie, czy jest tylko wytworem jego wyobraźni. Zastanawiał się nad tym i to rozważał przez
znaczną część książki, a ja ledwo mogłam
tego słuchać.
Wiele dobrego z tej lektury nie wynikło. Stosunkowo
ciekawe były jeszcze opisy życia w krainie wiecznej szczęśliwości, gdzie każdy
był na prochach, nie istniały normalne uczucia, jak złość, smutek itp. Generalnie
jednak do dalszego słuchania zmuszałam się na siłę. Eksperyment obcowania z
literaturą filozoficzną zakończył się irytacją i fiaskiem. Nie zainspirował ani
do zgłębiania tematów filozoficznych, ani do niczego innego. Nie można wysnuć z
tego wniosku, że zawsze sięgnięcie po coś nieznanego , z innego, niż nasz
ulubiony, nurtu, jest pozbawione sensu i
skazane na niepowodzenie. Ale i tak też bywa. Nie wyniosłam z tej lektury ani przyjemności,
ani czegoś więcej. Czasem się i tak zdarza. To taka mroczna strona czytania. W
takich przypadkach coś, co się szalenie lubi, czyli czytanie, czy słuchanie, zamienia
się w coś odstraszającego.
Podczas
słuchania czułam się dziwnie. Nie uważam się za głupka, ale słuchałam tekstu
uznanego za absolutnie wyjątkowy i się męczyłam i najzwyczajniej w świecie nudziłam.
I zastanawiałam się, czy coś jest nie tak ze mną, czy może gdzie indziej tkwi
problem. Naprawdę dziwne uczucie. Ale nie nabrałam kompleksów. Nabrałam jedynie
chyba tylko więcej zrozumienia dla ludzi, którzy nie są w stanie zafascynować się
tymi tytułami, które dla mnie są wspaniałe. Tolerancji nigdy za mało. Skoro ja
nie mogłam zafascynować się , albo chociaż tylko słuchać bez irytacji „Kongresu futurologicznego”, to z
większym spokojem przyjmuję już, ze ktoś może nie lubić np. „Mistrza i
Małgorzaty”. Jeden będzie lubił morze, inny góry, jeden zimę , inny lato, jednemu
spodoba się „Kongres futurologiczny”, innemu nie, a intelekt nie ma z tym nic
wspólnego. I nie warto cuć się jak ćwierć inteligent czy inny głupek. Można
wrócić do tych lektur, które nam naprawdę leżą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz