niedziela, 11 grudnia 2016

Witold Szabłowski „Sprawiedliwi zdrajcy”

Sprawiedliwi zdrajcy. Sąsiedzi z Wołynia - Szabłowski Witold
 
  
     „Sprawiedliwi zdrajcy” to obecnie chyba jedna z najczęściej kupowanych książek, a temat Wołynia wydaje się dość mocno omawiany we wszystkich mediach. Ja też przyłączam się do zachwytów nad tą pozycją. W. Szabłowski wpadł na arcyciekawy pomysł, aby opisać  zagadnienie od strony najmniej znanej, a mianowicie aby poprzez reportaż pokazać historie ludzi, Ukraińców, którzy ryzykując życiem własnym i całej rodziny nie tylko nie przyłączyli się do ludobójstwa, ale Polakom pomagali.  Czasem jednorazowo, ale wystarczająco na tyle, aby uratować komuś życie, a czasem już na zawsze, jak np. bezdzietne małżeństwo, które przygarnęło małą dziewczynkę, która ocalała z pogromu. Ci ludzie wśród Ukraińców niejednokrotnie traktowani byli jak zdrajcy. Książka jest opowieścią o dobru, o tym jak można czynić dobro w samym środku piekła. Jest to tym bardziej cenne, że wszędzie w mediach trwa zalew informacjami o złu.  
                Szabłowski napisał coś w rodzaju reportażu o dosyć ciekawej konstrukcji. Nie jest tak, jak np. u H. Krall, że jedna historia to jedno opowiadanie w zbiorze.   Opowieść snuta jest chronologicznie, a poszczególne wątki niekiedy występują tylko raz, częściej jednak pojawiają się w kilku miejscach. Nie jest wiec to zbiór luźnych opowiadań czy reportaży, ale po prostu integralna całość. Minusem takiego rozwiązania jest jedynie to, że wątki mogą się mieszać. Gdyby ktoś naprawdę rzetelnie chciał wszystko zapamiętać, musiałby niejednokrotnie cofać się i sprawdzać, które postać skąd się wzięła. Pomysł ten jednak jest oryginalny i całość dzięki temu mimo ciężaru tematyki czyta się dobrze w tym sensie, że książka wciąga czytelnika i pozwala oderwać się od rzeczywistości . I zmusza cały czas do myślenia.

     Historie są straszne oczywiście , inaczej być nie mogło. Ale są mimo wszystko różnorodne. Jest historia mężczyzny, który gdy tylko Ukraińcy zbierali się przed planowaną masakrą, udawał pijanego do nieprzytomności. Jest historia członka UPA , który regularnie brał udział w ludobójstwie wraz ze swoimi kompanami, ale na prośbę ojca uratował jedną polską  rodzinę. Jest opowieść o dwóch Ukraińcach, którzy ujawnili Polakom miejsce usytuowania koszar UPA i informacje o czasie planowanego ataku.  Umożliwiło to przeprowadzenie ataku wyprzedzającego. Jest arcyciekawa opowieść o czeskim pastorze, który ratował i Żydów i Polaków i nawet Niemców, a który o Polakach najlepszego zdania nie miał. Można poczytać, dlaczego. Nie da się tych wszystkich  historii tutaj wymienić, taka próba nie miałaby  też większego sensu. Trzeba przeczytać książkę. Autor spędził sporo czasu na Ukrainie rozmawiając z ostatnimi żyjącymi. Ocalił od zapomnienia masę ludzi.

                  Szabłowski podjął nawet próbę udzielenia odpowiedzi na pytania, dlaczego tak się stało, szukał  wśród różnych wypowiedzi przyczyn masakry. W innych źródłach, niż w tej książce, spotkałam się z informacją, że ludobójstwo było centralnie zaplanowane, bez względu więc na postawę miejscowej ludności, UPA bez jakichkolwiek sentymentów przystąpiłaby i tak do działania. Ale bez tego autentycznego poparcia miejscowych mordy nie przybrałyby aż takiej skali , pewnie okrucieństwo nie byłoby takie straszliwe. Są w „Sprawiedliwych zdrajcach” wypowiedzi , iż Polacy przed wojną wywyższali się , traktowali Ukraińców jako coś w rodzaju niższej kategorii. Jest nawet w ostatnim rozdziale opowieść Ukrainki, która pracuje teraz w Polsce, sprzątając domy. Kobieta jest światła, wykształcona, z dużą wiedzą, a jej opowieść  chociaż stawia nas, współczesnych Polaków w niedobrym świetle, daje sporo do myślenia.  
     Jest też i próba znalezienia odpowiedzi na pytanie, czy możliwe jest pojednanie polsko – ukraińskie. Są opisy współczesnych czasów, gdy Polacy przyjeżdżają na tamte tereny, chcą zobaczyć tamte miejsca. Ukraińcy nie są wobec tych przyjazdów niechętni. Autora książki traktowali wyjątkowo życzliwie. Jest opis sytuacji, gdy w trakcie takiej wizyty jeden z Polaków zaczął krzyczeć do Ukraińców, że  są mordercami. Jedna z Ukrainek odparła mu, że  tak rzeczywiście było, ale teraz ona proponuje kanapki i gorącą herbatę. Napięcie zostało rozładowane, ludzie zaczęli ze sobą rozmawiać bez agresji. Dialog wydaje się więc być zasugerowany  jako jedyne wyjście z tej sytuacji.  
     Jest coś jednak, czego mocno w książce mi brakowało. Nie udało się ustalić głębszych  motywów, którymi ci ludzie, którzy Polaków ratowali,  się kierowali. Czy była to kwestia wychowania przez rodziców? Czy może zdecydowały o tym względy religijne? Może jedno i drugie? A może był to impuls, taki wewnętrzny imperatyw, który nie wiadomo, skąd się wziął? Czy może zadecydowało współczucie wobec konkretnej osoby? I co oni przeżywali? Czy podjąwszy decyzję , jeżeli była to pomoc dłużej trwająca, wahali się, czy dobrze zrobili? Czy też odwrotnie, byli  pewni siebie i zważali jedynie na to, jak możliwie najbezpieczniej realizować swój plan? Jak oceniają swoje zachowanie z perspektywy czasu?  Jak udało im się żyć potem z mordercami w tych samych wioskach, spotykać ich wielokrotnie?  Przykładowo jest mowa o spaleniu stodoły z zamkniętymi w niej Polakami . Cała wioska wiedziała, kto zaganiał, kto podpalał. Jak z takimi ludźmi można żyć?  W paru przypadkach te odpowiedzi są , ale w zaledwie w paru. U pastora decydująca o jego postawie była religia.
  Takie pytania można mnożyć. Ustalenie odpowiedzi w przeważającej większości wypadków było niestety niemożliwe. Pozostając przy tej terminologii – sprawiedliwi zdrajcy  raczej już nie żyli. A jeżeli żyli, to w większości cierpieli na różne schorzenia demencyjne i nawiązanie jakiegokolwiek dialogu nie było możliwe. Żyły za to ich dzieci lub inni bliscy, ale i to nie dało wiele, bo o tamtych wydarzeniach nawet wśród bliskich się nie mówiło. To, co było w głębi tych ludzi, to co naprawdę zdecydowało o tym, że postąpili w taki, a nie inny sposób, pozostanie jedynie nigdy nie wyjaśnioną  tajemnicą i sferą domysłów. W książce jest rzeczywiście sporo mowy o emocjach, emocje te jednak nie dotykają sedna sprawy. Jedna z kobiet opowiada przykładowo o tym, jak strasznie żyje się z myślą o tym, że niedaleko jej wioski jest pole, na którym naprędce zakopano  dziesiątki trupów , ofiar ludobójstwa z 1943r.  Ludzie mówią, że gdy się tamtędy przejeżdża, konie się płoszą. Brakło mi pytania, dlaczego nikt z miejscowych nie wpadł na pomysł, aby po tylu latach , gdy emocje już dawno opadły, zapewnić tym ludziom godziwy pochówek? Czy pomysł taki nawet  byłby źle widziany? Czy może odwrotnie, lepiej sobie teraz tego nie przypominać i udawać, że ta masakra nie miała miejsca? Czy może prozaicznie nikomu nie chciało się za nie wziąć? Do ekshumacji ostatecznie doszło, ale nie było to z inicjatywy miejscowej ludności.
      Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że może trzeba było tych ludzi bardziej dopytać. Spróbować może zadać im takie pytania wprost, może jednak coś by sobie przypomnieli . Wydaje mi się, że autor zbyt szybko odpuścił to sobie. Oczywiste jest, to sfera bardzo osobista, ale próbować warto.  Może te pytania  powinny być sformułowane w inny sposób, nie wiem, to zależy oczywiście od relacji z rozmówcą, ale próbować trzeba. Nie wiem, czy autor  temat Wołynia już zamknął, czy też będzie kontynuować, jak chociażby H. Krall  sprawy ocalenia Żydów. Według mnie warto byłoby spróbować te wątki pogłębić. Oczywiste jest, że niektórzy mogą takie wypytywanie traktować jako nietakt czy rozdrapywanie ran lub po prostu coś, czego robić się nie powinno. Ja mam inne zdanie. Byli tacy rozmówcy, którzy nie  chcieli tych wątków zgłębiać i mówili to wprost, np. wynosiłam z matką czy ojcem jedzenie do lasu dla ocalonych, ale nie widzę w tym nic nadzwyczajnego i nie ma o czym mówić. W tej sytuacji dalsze drążenie rzeczywiście byłoby delikatnie mówiąc nietaktem.
    Wiadomym jest, że każdego czytelnika najdzie  w trakcie lektury refleksja, jak on sam zachowałby się w takiej sytuacji. Też będzie też pytanie bez odpowiedzi. Gdybanie mogłoby okazać się bardzo mylne. Na Wołyniu uratowanie Polaka przez Ukraińca było jeszcze trudniejsze i wymagało jeszcze więcej odwagi, niż uratowanie Żyda w czasie wojny. Ratując Żydów ktoś ryzykował oczywiście życiem swoim i całej swojej  rodziny.  Ale nie spotykał go  z tego powodu ostracyzm ze strony Polaków. I nikt  nie zmuszał go czy nie naciskał na to, aby Żydów zabijał. Na Wołyniu była olbrzymia presja, aby wszyscy mężczyźni, Ukraińcy oczywiście,  brali udział w mordach. Niekiedy odmawiając udziału już skazywali się na śmierć. Ratowanie Polaków mogło oznaczać wykluczeniem ze społeczności.  
    Jest to z pewnością  jedna z najlepszych książek, jakie w tym roku przeczytałam, absolutnie wyjątkowa.
6/6
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz