„Kot,
który lubił Brahmsa” to tom piąty z mojej ulubionej serii, o wcześniejszym,
czwartym tomie, pisałam tutaj. I właśnie w „Kocie, który lubił Brahmsa” następuje przełom w życiu Qwilla. Nasz bohater
wyjechał na wakacje, na kilka miesięcy. Wyjechał bardzo daleko, bo aż nad
Wielkie Jeziora. Otrzymał zaproszenie od
przyjaciółki swojej matki, bardzo leciwej już Fanny. Kobieta ta była
milionerką, zaoferowała Qwillowi mały domek w lesie do wyłącznej dyspozycji. Qwill z kotami i dwoma pudłami książek przejechał bardzo długi dystans i rozgościł się.
Poznał miasteczko i jego mieszkańców. Dość szybko zorientował się, że w okolicy
dzieje się coś niepokojącego. Płynąc łodzią mało co nie wyłowił trupa. Wśród miejscowych
krążyły pogłoski, że nad jeziorami krąży UFO. Ofiara zabójstwa w tym tomie padła
właśnie Fanny. I nieoczekiwanie okazało
się, że na mocy ostatniego testamentu jedynym dziedzicem gigantycznej fortuny uczyniła
Qwilla. Ale był warunek. Aby posiąść fortunę musiał przez 5 lat zamieszkać w
małej mieścinie Pickax, do której właśnie przybył . Równoznaczne było to z
porzuceniem pracy dziennikarza w gazecie, w której zapuścił już korzenie i w
której zaczął odnosić sukcesy. Ale można się domyślić, jak zadecydował.
Występuje
tu, jak w każdym tomie z tej serii,
wiodąca, charakterystyczna i ciekawa postać,
jest nią właśnie
Fanny. Przypadkowo tak się złożyło , że i w tym i w poprzednim tomie
intrygujące postacie to seniorki. Ale nie jest to regułą. Fanny miała już
prawie 90 lat, ale zachowywała się jak kobieta znacznie młodsza. Chodziła
ekscentrycznie ubrana, w mini lub spodniach, bajecznie kolorowych i tryskała energią. Co ciekawe, gdy jej ojciec zbankrutował, mając
około 65 lat , zaczęła nowe życie, powróciła w rodzinne strony . Sama dorobiła
się fortuny. W latach 60-tych kobiety
milionerki nie były zbyt częste. Fanny łamała wszystkie konwenanse, nie miała
dzieci. A racji tego, że matka Qwilla była dla niej jak siostra , na wypadek śmierci
zapisała wszystko Qwillowi, którego jako dorosłego, znała właściwie tylko z
jego publikacji w gazecie, no i tego opisywanego pobytu na wakacjach. No i
nigdy nie narzekała na starość. Z pewnością pieniądze jej w tym pomogły, ale są
i tacy, co narzekają nawet i wtedy, gdy nie są biedni.
A co do kotów, to zadomowiały się powoli w
nowym miejscu. A Qwill do Pickax przejechał z nimi samochodem . Gdy sprawdziłam
400 mil, ile to kilometrów, wyszło mi, że około 640 km. Każdy kto przewoził
koty samochodem, wie, że jest to ekstremalnie dużo. Zaraz po włożeniu ich do
samochodu, zaczyna się wrzask, który może trwać nawet kilka godzin. Jazda taka
to wątpliwa przyjemność, ale czasem nie ma wyjścia. Koko i Yum Yum darły się przez
cały ten dystans. Miło było przeczytać, że inni też to przechodzili. Na nowym
miejscy są opisy, może raczej wzmianki o sprawdzaniu nowego lokum przez
opiekuna, czy jest zabezpieczone, czy koty nie uciekną itp. No i wiadomo, że
gdy już się wyjeżdża, to nie siedzi się na wyjeździe cały dzień w domu z
kotami. Po wieczornym powrocie jest lęk, czy wszystko z kotami jest porządku.
Wszystko to przechodził w tym tomie Qwill.
No i pozostaje stale to samo pytanie.
Dlaczego tak bardzo ta seria mi się podoba? Niezmiennie podoba mi się podejście
narratorki do życia. To podejście jest opisywane właśnie na przykładzie Qwilla.
W „Kocie, który lubił Brahmsa” opisane jest, jak Qwill adaptował się do nowej
sytuacji. Wiele osób lubi narzekać, szukać dziury w całym. A on mając
świadomość plusów i minusów sytuacji, patrzył zawsze od strony pozytywnej. Poznawał
nowych ludzi, zaprzyjaźniał się z nimi, zapraszał ich do restauracji, słuchał,
opowiadał. Czasem uroki życia na wsi były dla niego, jako mieszczucha, trudniejsze
do zauważenia, ale kryzysy trwały krótko. I w takiej małej wiosce znalazł nowych znajomych. Nauczył się pływać
łódką. Był przecież nad jeziorami. Starał się zgłębić miejscowe zwyczaje. W jego towarzystwie ludzi „rośli”, czuli się świetnie.
I chociaż jego życie wywrócone zostało do góry nogami, w zwyczajnym miejscu odkrywał nowe możliwości. Mniej więcej podobny
mechanizm można było obejrzeć w filmie „Excentrycy, czyli po słonecznej stronie
ulicy” Janusza Majewskiego. Nie czytałam książki, na podstawie której film
powstał, ale słyszałam same superlatywy. Qwill nie biadolił nad sobą, potrafił
podnieść się po klęskach.
W porównaniu do innych tomów z serii, ten
nie jest ani lepszy, ani gorszy. Trzyma poziom.
6/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz