Wpadłam
ostatnio na ciekawy pomysł , jak przy braku czasu przeczytać większą liczbę
książek. Przed położeniem się spać, już w łóżku, z reguły coś czytałam , teraz
zaś zabieram się wówczas za coś innego, niż w ciągu dnia. I tym sposobem
przeczytałam właśnie kolejne, czwartą i piątą część mojej ulubionej, pogodnej serii,
czyli „Kota, który…”. O każdej napiszę w odrębnych postach. Chronologicznie „Kot
który nie polubił czerwieni” jest to część czwarta, ale to jednocześnie to ostatni
tom utrzymywany w tej samej konwencji, tzn. Qwill jest dziennikarzem i w każdej
książce zajmuje się inną tematyką do opisywania, np. dzieła sztuki,
wnętrzarstwo itp. W następnym tomie nastąpi przełom, będzie równie ciekawie, może
nawet bardziej ciekawie, ale już inaczej.
W
tym tomie Qwill nadal tuła się po różnych stancjach czy hotelach, tym razem
zamieszkał w czymś w rodzaju pensjonatu, zajmowanego przez różnych oryginałów,
w którym była również pracownia ceramiczna. Tym razem przydzielono mu działkę –
kulinaria, o czym pojecie miał blade. Ale plusem takiego stanu rzeczy było to,
że gazeta fundowała mu smakowite posiłki w restauracjach , a do tego dodatkowo
mógł zabrać osobę towarzyszącą na koszt gazety. Poznał rożnych znawców tematu,
w tym właścicieli restauracji. Dowiedział się od nich, że istnieje coś takiego,
jak Klub Wsparcia Grubasów i że „Chudzi są zawsze w złym nastroju.” Jedna z
bohaterek ku jego zaskoczeniu poinformowała go, „Jem, bo jestem sfrustrowana.
Wolę być tłusta i wesoła , niż chuda i zrzędliwa. ” Sporo jest temu podobnych,
dyskusyjnych i zabawnych fragmentów, związanych z grubasami z jedzeniem.
Qwill nadal uczy się opieki nad kotami,
tym razem miał problem z kulkami z sierści, którą koty połykały. No i koty, a
właściwie Koko nadal przejawiał
paranormalne właściwości, z niewiadomego powodu nie znosił czerwonej ceramiki.
Oczywiście wszystko zostało wyjaśnione jak należy.
W tym tomie obok Qwilla znalazły się aż dwie
kobiety, przypadkowo zaczął zamieszkiwać
w tym samym budynku, co jego dawna miłość, Joy, obecnie mężatka. Joy zaginęła, z tym właśnie związana jest
zagadka kryminalna z tego tomu. Gdy Joy zaginęła, obok Qwilla pojawiła się inna
mieszkanka domu, Rosemary. Pisarka przełamała konwencję kultu młodości, pisała zresztą
ten tom kilkadziesiąt lat temu i Rosemary, która oczarowała Qwilla, okazała się
babcią – w dosłownym tego słowa znaczeniu, a do tego jeszcze starszą od Qwilla.
Zdecydował o tym nie tylko wygląd, ale i osobowość, chyba nawet przede
wszystkim to drugie.
W każdym tomie Lilian Jackson Braun
wprowadza jakiegoś ciekawego bohatera, indywidualistę, w tym jest to właśnie i Rosemary.
Rosemary to chyba prekursorka zdrowego trybu życia, zdrowego żywienia itp. Nie wspomnę już o romansie w starszym wieku i
ze znacznie młodszym mężczyzną. Obecnie nie jest to może czymś nadzwyczajnym
ale w latach 60-tych było, wymagało to i odwagi, aby przeciwstawić się ogólnie
panującym trendom i siły woli. A co do zdrowego
żywienia, to akuratnie to Qwillowi nie było na rękę i nie za bardzo dawał się w
to wciągnąć.
Jak zwykle przyjemnie jest czytać o Qwillu,
postaci oczywiście fikcyjnej, trochę wyidealizowanej, jakich w rzeczywistości
nie ma. W tym tomie jest tak bezinteresowny, że pożyczył Joy wszystkie
pieniądze, jakie miał, licząc się z tym, że już ich nie zobaczy. Każdemu znajomemu
robił liczne przyjemności, w tym tomie doszło do nich zapraszanie do restauracji
na degustacje. Nie był do tego mściwy, nie żywił do Joy urazy za to, że go kiedyś
zostawiła. Miał oczywiście swoje wady, ale o tym to już można poczytać.
5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz