Dwadzieścia czy trzydzieści lat temu powieści kryminalne uchodziły za literaturę dużo gorszej jakości, tak jak filmy klasy B czy C, a może i jeszcze gorzej. Gdyby ktoś, kto kryminałami się nie interesuje, sięgnął po „Na spokojnych wodach” uznałby, że to beznadzieja, i że „nic się nie zmieniło, w końcu to kryminał.”
„Na spokojnych wodach” to zdecydowanie fatalna literatura. Myślę nawet, że na studiach, na polonistyce lub może bardziej na skandynawistyce, ktoś z wykładowców mógłby zlecić przeczytanie tej książki po to, aby móc potem wypunktować, dlaczego jest tak bardzo zła.
Wydarzenia rozgrywają się na jednej z wysp szwedzkich, w pobliżu Sztokholmu, latem, gdy wszyscy niemal mają wakacje. Na plaży znaleziono zwłoki topielca i trudno jest ustalić, kto to był. Ostatecznie ustalono, ale w krótkim czasie zabita została druga osoba, a oba zabójstwa niewątpliwie dawały się połączyć. Na wyspie poza stałymi mieszkańcami, był tłum turystów. Śledztwo w sprawie zabójstw prowadzi policjant Thomas, świeżo po rozwodzie, który nie może się otrząsnąć po śmierci swojego dziecka. Pomaga mu zaprzyjaźniona z nim Nora, przyjaciółka z czasów dzieciństwa, mężatka, matka dwojga dzieci. W tle przewijają się inni policjanci i egocentryczny małżonek Nory.
Książka jest niestety przewidywalna. O ile nie wpadłam na pomysł, kto jest zabójcą, o tyle ustalenie, kto będzie drugą ofiarą, było dziecinnie proste. Intryga kryminalna , czyli domyślanie się, kto zabił i dlaczego nie jest zbyt interesujące, właściwie w ogóle nie jest interesujące. Bohaterowie są niebywale mało skomplikowani. Wszyscy są wyjątkowo prości. Nikt nie ma nałogów , nikt nie popełnia błędów, nikt niczego nie żałuje. Wszyscy niemal, poza paroma wyjątkami, potwierdzającymi regułę, są żonaci lub są mężatkami. Wszyscy niemal mają dzieci. Nikt się nie rozwodzi. Wszyscy spędzają urlop w szczycie sezonu na wyspie i nikomu nie przyszło do głowy, że można odpocząć przed sezonem lub po sezonie w innym miejscu, np. w górach lub np. pojechać za granicę. Urlopu nie spędza się ze znajomymi, tylko z małżonkami i dziećmi. Urlop zawsze spędza się w tym samym miejscu. Część bohaterów jest dobra, co oznacza, że mają same dobre cechy charakteru, część zaś, zdecydowanie mniejsza, jest zła. O tym, co dzieje się w Szwecji w tym samym czasie, jakie zjawiska społeczne można obserwować, nie wiadomo. Na wyspie żyje się jak w enklawie i nic nikogo nie obchodzi. Jeden z bohaterów interesuje się żeglarstwem, ale poza nim nikt już niczym się nie interesuje. Całość napisana jest wyjątkowo prostym językiem z wyjątkowo małym zasobem słownictwa.
Szukanie czegoś na plus jest trudne, ale z pewnością ciekawie jest oddany klimat szwedzkich wakacji na wyspie. Ludzie przemieszczają się to promami, to łódkami, zależy na jaką odległość. Do tego dochodzi tłum przybyszów, a kulminacja następuje 22 czerwca, czyli podczas najkrótszej nocy w lecie. Jest też może nie wątek, ale delikatne napomnienie o Polsce. Jednej z bohaterek inna zasugerowała, że skoro ma tak dużo obowiązków domowych, to dlaczego „nie weźmie sobie do domu jakiejś Polki”. Nie miałam świadomości, że Polki w Szwecji są postrzegane tak, jak u nas chociażby Ukrainki, czyli jako pomoce domowe. Dosyć to przykre.
Lektura jest lekka i łatwa, ale tego rodzaju książka do niczego nie jest w stanie zainspirować, niczym nie zaskakuje, nie daje niczego do myślenia. Jest pusta.
2/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz