„Pogromca lwów” jest dla mnie szalenie pozytywnym
zaskoczeniem. Nie przepadałam za Camillą Lackberg, i nadal nie mogę się przekonać
do celebrytki, która uczyła się pisania książek
na kursie. Przeczytałam kilka lat temu „Księżniczkę z lodu” autorstwa właśnie
Lackberg. Pamiętam, że pozbawiona była jakiejkolwiek głębi, owszem, było to
miejscami ciekawe, ale nic ponadto. Było to coś w stylu „przeczytać” i „zapomnieć”.
Jedynie , co wydało mi się nawet fascynujące, to Fjaallbacka, czyli rodzinna
miejscowość Camilli, małe , urokliwe, nadmorskie miasteczko. Widziałam gdzieś w
gazecie zdjęcia z Fjallbacki, a że mam słabość do nadmorskich miasteczek, to mnie
uwiodło. Po „Pogromcę lwów” sięgnęłam trochę przypadkowo, wychodząc z założenia,
że będzie to lekkie, łatwe i przyjemne. Jest
to rzeczywiście lektura z jednej strony lekka, ale z drugiej jednak z głębią i mimo wszystko dająca do
myślenia.
Wydarzenia rozgrywają się w kilku
miejscach i w kilku różnych czasach. Współcześnie zaczęły ginąć młode dziewczyny,
nastolatki z okolic nadmorskiego miasteczka. Jedna z nich znalazła się, ale
zginęła pod kołami samochodu, a jak się okazało, na ciele miała ślady licznych
obrażeń, które nie pochodziły z wypadku. Patrik, miejscowy policjant prowadzi w
tej sprawie śledztwo. Sprawą jest też zainteresowana Erika, jego żona, pisarka.
Erika pisze książkę o z zbrodni sprzed wielu lat, kiedy to żona zabiła męża, a
śledztwo wykazało, że oboje małżonkowie znęcali się wcześniej nad córeczką. Morderczyni
siedzi w więzieniu , a Erika ja odwiedza, licząc na to, że tamta powie jej coś
ciekawego.
W powieści przewija się sporo wątków,
różnych mieszkańców Fjallbacki i okolic, początkowo trudno jest domyślić się, jakie
mogą być pomiędzy nimi powiązania. Mam zwyczaj podczas czytania kryminałów, że raz
na jakiś czas zastanawiam się, kto może być zabójcą lub mieć jakikolwiek
związek ze zbrodnią. W tym przypadku dość trafnie podejrzewałam jedną osobę,
ale jak się okazało, zagadka była dość zawiła, konieczne było cofanie się wstecz
do zupełnie innych wydarzeń. W sprawę zamieszanych było więcej osób i zakończenie
było dla mnie ostatecznie wielkim zaskoczeniem. Wyjaśnienie, co konkretnie
łączyło różne osoby było dość szokujące.
W „Pogromcy lwów” przewija się stale motyw
zła, prawdziwego zła. Lackberg stawia nawet tezę, że ktoś może być zły bez
przyczyny, że nie ma potrzeby analizowania dzieciństwa czy innych
traumatycznych przeżyć. Ktoś może być zły po prostu dlatego, że się taki
urodził i nic już na to nie można poradzić. Osobiście nie jestem pewna, czy coś
takiego jest możliwe, według mnie musi być jakiś defekt genetyczny, albo
neurologiczny lub coś podobnego. Ale to kwestia dyskusyjna, autorka nie drąży
tego wątku jeszcze głębiej i nie bawi się w lekarza, chociaż może trochę szkoda.
Ku mojemu zaskoczeniu w tekście jest
sporo spostrzeżeń natury chociażby psychologicznej, wartych zastanowienia. Chociażby,
że „zło jest obok dobra, wśród ludzi, którzy zakładają sobie klapki na oczy,
albo zamykają je, aby nie widzieć tego, co mają przed nosem”, i że „z klapkami
na oczach życie jest znacznie łatwiejsze”. Kolega Patrika, Martin, z kolei jest w żałobie
po śmierci żony, fragmenty o nim są naprawdę warte uwagi. Zaskoczyło mnie też jeszcze inne spostrzeżenie Eriki, czyli w
pewnym sensie alter ego autorki, gdy zamyśliła się nad tym, że jest pisarką i
nie chodzi do pracy. Nie myślała wcale o tym, że chciałaby chodzić do pracy i
mieć kolegów, świetnie czuła się we własnym towarzystwie. Byłam zaskoczona , że
Lackberg jest zdolna do takich refleksji. Ciekawe były też fragmenty o siostrze
Eriki , Annie, która dawniej była pełna życia, wesoła, a potem ciosy, które na
nią spadły, odebrały jej radość życia. W odniesieniu jeszcze do innej osoby,
zastanawiąjące było, jak mogła dopuścić do pewnych wydarzeń. Jak mogło się stać,
że to co, nienormalne, powoli stawało się normalne. I w tym dziwnym
funkcjonowaniu w takich warunkach, ludzie zmieniali się tak, że potem sami siebie
nie mogli poznać. Jak widać, nawet w kraju dobrobytu, gdzie niemal nie było
wojen, na pewno nie takich, jak w
centrum Europy, można obserwując uważnie otoczenie, mądrzeć nawet i bez
ekstremalnych warunków. Inna z bohaterek przeżyła śmierć ojca w wypadku. Od tego
czasu widziała, śe coś może toczyć się normalnie, a potem w jednym momencie
zmienić.
Nie mogę się przekonać do Lackberg w
dalszym ciągu. Cały czas odstrasza mnie jej życiorys, np. małżonkowie – zwycięzca
programu telewizyjnego , albo kolejny – model. Chociaż przy lekturze książek nie
powinno to mieć znaczenia. Jak dla mnie Eryka czy Patric są mimo wszystko zbyt prości charakterologicznie. Może za bardzo
przyzwyczaiłam się do różnych detektywów, skomplikowanych popaprańców. Ale tamci
są ciekawsi, sięgając po książkę zastanawiam się, co im się przydarzy, a tu u Eriki czy Patrika nic się nie wydarzy. Mimo całej mojej niechęci , czy nawet i
uprzedzenia do Lackberg, musze stwierdzić, że jej książka jest zdecydowanie
lepsza, głębsza i ciekawsza niż „Czytanie z kości” Szamałka, który dostał
Nagrodę Wielkiego Kalibru.
5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz