niedziela, 1 maja 2016

Sandor Marai „Żar” – audiobook, czyta Mariusz Bonaszewski



Powieść czy może raczej spore opowiadanie jest tak niezwykłe i tak zachwycające, że po lekturze postanowiłam nieco zmienić sposób oceniania książek. Szóstka będzie od tej pory oceną absolutnie wyjątkową, którą będę dawać tylko arcydziełom. Jeżeli wahałabym się, czy coś zasługuje na tą szóstkę, to oznacza, że jednak nie. „Żar” bez jakichkolwiek wątpliwości jest arcydziełem. Odsłuchałam go już ze 2 tygodnie temu i nie mogę ochłonąć. Po tej lekturze nie tylko zmodyfikowałam  nieco sposób oceniania książek, ale też nabrałam ochoty na czytanie pisarzy mniej znanych. Do tej pory raczej, raczej , bo jednak nie zawsze, wolałam już tych twórców, którzy mają wyrobione nazwiska. I rzadko kiedy , sporadycznie wręcz sięgałam po pozycje, napisane w mniejszych krajach. Stawiałam na tych, co potrafią się wypromować, Wielką Brytanię, USA, Francję, Niemcy, Rosję itp.   

     „Żar” napisany jest wspaniałym językiem, językiem jakim pisze się Wielką Literaturę. Po kilku zdaniach wiadomo już, że czyta się, czy słucha czegoś wielkiego. Podczas słuchania byłam porażona głębią rozważań psychologicznych . Marai pod tym względem może być porównywany jedynie  do Javiera Mariasa. I właśnie skupienie się przez autora na psychologii postaci jest największym atutem tego dzieła. Chociaż powieść obejmuje okres całego życia dwojga ludzi, polityki tu nie ma. Historia jest w niewielkim zakresie, takim, jaki musi być , gdy opowiada się o całym życiu człowieka. Nikt  nie żyje w próżni.

     Akcja rozgrywa się w ciągu jednej doby. Do starego bardzo już Henrica, Węgra, przyjeżdża z zapowiedzianą wizytą dawny przyjaciel, Konrad.  Obaj panowie byli wcześniej żołnierzami, a znali się praktycznie od dzieciństwa. Henric pochodził z zamożnej rodziny, a rodzice Konrada z kolei klepali biedę. Panowie nie widzieli się  przez 41 lat, wcześniej natomiast byli najbliższymi przyjaciółmi. Rozmawiają ze sobą całą noc. W przypadku tego dzieła trudno mówić o spojlerze. Przebieg najważniejszych wydarzeń z grubsza wiadomy jest już od samego początku, najważniejsze jest zaś to, dlaczego bohaterowie zachowali się kiedyś , w z pozoru zamierzchłej przeszłości w ten, a nie inny sposób. Jak się można domyślić, poróżniła ich kobieta, Krystyna, nieżyjąca już żona Henrica, w której kochał się Konrad. 41 lat przed opisywanym spotkaniem Konrad podjął nagłą decyzję i wyjechał w tropiki. W trakcie rozmowy dowiadujemy się, co tak naprawdę łączyło Krystynę z każdym z mężczyzn.  

        Podczas rozmowy mężczyźni nie tyle  wspominają dawne dzieje, co próbują wytłumaczyć sobie powstałe tajemnice. Snują też rozważania. Najwięcej mówi się o przyjaźni. O miłości też mówią, ale znacznie mniej. Obawiam się, że pogłębienie tutaj   tych rozmyślań może wyjść płasko. Ale spróbuję. Henrik zastanawia się, czy  znajomość z Konradem rzeczywiście była kiedykolwiek przyjaźnią. Wziął pod uwagę różnice majątkowe, które mogły być przeszkodą w tej relacji. O ile dla niego, bogatego, nie było to problemem, to dla biednego Konrada, było odwrotnie. Po 41 latach rozmyślań  doszedł do wniosku, że jego bogactwo był dla Konrada nie do przyjęcia. Wcześniej nie zdawał sobie z tego sprawy. Po latach przypomniał sobie wszystkie przesłanki, które powinny wcześniej doprowadzić go do takiego wniosku. Dzieliła ich też muzyka. Henric nigdy jej nie czuł, a Konrad kochał. Konrad potrafił rozmawiać z Krystyną za pomocą muzyki, bez słów. Dla Konrada muzyka była czymś najważniejszym na świecie. Z biegiem lat Konrad zaczął miewać przed Henrickiem tajemnice, zamieszkał w  pięknym mieszkaniu, do którego Henrica nigdy nie zaprosił. Henric   po latach uzmysłowił sobie, że dzieliło ich zbyt wiele i że te różnice już na początku skazywały tą znajomość na fiasko. A ostatecznie tą niby przyjaźń pogrzebały tajemnice Konrada. Nie każdy z tymi tezami się zgodzi. Znam osoby, które uważają, że zupełnie różni ludzie mogą się przyjaźnić. Ja uważam, że jest tak, jak pisze Marai.

     W miłości według Henrica, czyli Sanddora Maraia ,  jest podobnie, najbardziej przyciągają się przeciwieństwa, ale  szanse stworzenia przez dwie zupełnie różne osoby udanego związku są właściwie żadne. Może jest to dobre jedynie pod względem genetycznym, dla potomstwa. Wszyscy o tym wiedzą, ale tak to się kręci. Każdemu wydaje się, że jemu się uda.

     W przypadku audiobooka gigantyczne znaczenie ma osoba czytającego. Bonaszewski czyta fenomenalnie, trudno się od słuchania oderwać.  Nie wiem, jak on to zrobił, ale słuchałam z zapartym tchem. Chociaż Bonaszewski nie ma 80 czy 90 lat, miałam wrażenie, że słucham człowieka, który wszystko widział i wszystko wie.

6/6

   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz