Powieść
czy może raczej spore opowiadanie jest tak niezwykłe i tak zachwycające, że po
lekturze postanowiłam nieco zmienić sposób oceniania książek. Szóstka będzie od
tej pory oceną absolutnie wyjątkową, którą będę dawać tylko arcydziełom. Jeżeli
wahałabym się, czy coś zasługuje na tą szóstkę, to oznacza, że jednak nie. „Żar”
bez jakichkolwiek wątpliwości jest arcydziełem. Odsłuchałam go już ze 2 tygodnie
temu i nie mogę ochłonąć. Po tej lekturze nie tylko zmodyfikowałam nieco sposób oceniania książek, ale też
nabrałam ochoty na czytanie pisarzy mniej znanych. Do tej pory raczej, raczej ,
bo jednak nie zawsze, wolałam już tych twórców, którzy mają wyrobione nazwiska.
I rzadko kiedy , sporadycznie wręcz sięgałam po pozycje, napisane w mniejszych krajach.
Stawiałam na tych, co potrafią się wypromować, Wielką Brytanię, USA, Francję,
Niemcy, Rosję itp.
„Żar” napisany jest wspaniałym językiem,
językiem jakim pisze się Wielką Literaturę. Po kilku zdaniach wiadomo już, że
czyta się, czy słucha czegoś wielkiego. Podczas słuchania byłam porażona głębią
rozważań psychologicznych . Marai pod tym względem może być porównywany jedynie
do Javiera Mariasa. I właśnie skupienie
się przez autora na psychologii postaci jest największym atutem tego dzieła. Chociaż
powieść obejmuje okres całego życia dwojga ludzi, polityki tu nie ma. Historia
jest w niewielkim zakresie, takim, jaki musi być , gdy opowiada się o całym
życiu człowieka. Nikt nie żyje w próżni.
Akcja rozgrywa się w ciągu jednej doby. Do
starego bardzo już Henrica, Węgra, przyjeżdża z zapowiedzianą wizytą dawny
przyjaciel, Konrad. Obaj panowie byli
wcześniej żołnierzami, a znali się praktycznie od dzieciństwa. Henric pochodził
z zamożnej rodziny, a rodzice Konrada z kolei klepali biedę. Panowie nie
widzieli się przez 41 lat, wcześniej natomiast
byli najbliższymi przyjaciółmi. Rozmawiają ze sobą całą noc. W przypadku tego
dzieła trudno mówić o spojlerze. Przebieg najważniejszych wydarzeń z grubsza
wiadomy jest już od samego początku, najważniejsze jest zaś to, dlaczego bohaterowie
zachowali się kiedyś , w z pozoru zamierzchłej przeszłości w ten, a nie inny
sposób. Jak się można domyślić, poróżniła ich kobieta, Krystyna, nieżyjąca już
żona Henrica, w której kochał się Konrad. 41 lat przed opisywanym spotkaniem
Konrad podjął nagłą decyzję i wyjechał w tropiki. W trakcie rozmowy dowiadujemy
się, co tak naprawdę łączyło Krystynę z każdym z mężczyzn.
Podczas
rozmowy mężczyźni nie tyle wspominają
dawne dzieje, co próbują wytłumaczyć sobie powstałe tajemnice. Snują też
rozważania. Najwięcej mówi się o przyjaźni. O miłości też mówią, ale znacznie
mniej. Obawiam się, że pogłębienie tutaj tych
rozmyślań może wyjść płasko. Ale spróbuję. Henrik zastanawia się, czy znajomość z Konradem rzeczywiście była
kiedykolwiek przyjaźnią. Wziął pod uwagę różnice majątkowe, które mogły być
przeszkodą w tej relacji. O ile dla niego, bogatego, nie było to problemem, to
dla biednego Konrada, było odwrotnie. Po 41 latach rozmyślań doszedł do wniosku, że jego bogactwo był dla Konrada
nie do przyjęcia. Wcześniej nie zdawał sobie z tego sprawy. Po latach
przypomniał sobie wszystkie przesłanki, które powinny wcześniej doprowadzić go
do takiego wniosku. Dzieliła ich też muzyka. Henric nigdy jej nie czuł, a
Konrad kochał. Konrad potrafił rozmawiać z Krystyną za pomocą muzyki, bez słów.
Dla Konrada muzyka była czymś najważniejszym na świecie. Z biegiem lat Konrad
zaczął miewać przed Henrickiem tajemnice, zamieszkał w pięknym mieszkaniu, do którego Henrica nigdy
nie zaprosił. Henric po latach uzmysłowił sobie, że dzieliło ich zbyt
wiele i że te różnice już na początku skazywały tą znajomość na fiasko. A
ostatecznie tą niby przyjaźń pogrzebały tajemnice Konrada. Nie każdy z tymi
tezami się zgodzi. Znam osoby, które uważają, że zupełnie różni ludzie mogą się
przyjaźnić. Ja uważam, że jest tak, jak pisze Marai.
W miłości według Henrica, czyli Sanddora Maraia
, jest podobnie, najbardziej przyciągają
się przeciwieństwa, ale szanse
stworzenia przez dwie zupełnie różne osoby udanego związku są właściwie żadne. Może
jest to dobre jedynie pod względem genetycznym, dla potomstwa. Wszyscy o tym
wiedzą, ale tak to się kręci. Każdemu wydaje się, że jemu się uda.
W przypadku audiobooka gigantyczne
znaczenie ma osoba czytającego. Bonaszewski czyta fenomenalnie, trudno się od
słuchania oderwać. Nie wiem, jak on to
zrobił, ale słuchałam z zapartym tchem. Chociaż Bonaszewski nie ma 80 czy 90 lat,
miałam wrażenie, że słucham człowieka, który wszystko widział i wszystko wie.
6/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz