Literatura podróżnicza nie jest moją pasją.
Ta książka jest jednak na szczęście czymś dużo więcej, sporo jest w niej
przemyśleń na różne, życiowe tematy, niezwiązane z podróżami, no i jest w niej
opis praktyk szamańskich . Jest też opis wejścia w taki szamański trans przez autorkę,
jedną z najbardziej znanych podróżniczek i zarazem pisarkę. Książka wydana jest
wyjątkowo pięknie Przez National Geographic , jest przejrzysta, jest masa zdjęć autorki, są też i
jej rysunki. Te rysunki, bardzo delikatnie mówiąc , dziełem sztuki nie są i ja dałabym sobie spokój z ich publikacją, ale
dzięki temu jest zabawnie. Mimo tych bazgrołów, całość zdecydowanie jest godna
polecenia.
Najciekawsza część tej książki to
oczywiście wizyta u szamana, ale wcześniej też czytelnik nie ma prawa się
nudzić. Pawlikowska poza opisem wędrówki
po puszczy snuje przy okazji mini refleksje . Przykładowo opisując wyjątkowo
piękny widok , stwierdza, że jej zdaniem takie napatrzenie się na coś tak
pięknego, ładuje człowieka i powoduje, że staje się silny, tak jakby czerpał
energię właśnie z obserwowanej natury. Ładować można się też inaczej ,
chociażby słuchając muzyki. Ona sama potrafi bardzo długo słuchać różnorakich
melodii i w ten sposób też uzyskuje energię.
Dawno temu słuchałam audycji autorki w Zetce i bardzo krótko w programie
I Polskiego Radia. Pamiętam, że mówiła kiedyś o tej energii, dającej siłę, jaka
płynie z muzyki. Wspomniała wówczas w tym kontekście Pink Floyd. Osobiście ,
mimo całej sympatii dla Pink Floyd, ich muzyka nie kojarzy mi się z energią,
ale każdy odbiera to inaczej. Pawlikowska pisze również o kluczu do własnego
sukcesu, w jej przypadku jest to kwestia nadawania pewnym sprawom priorytetu.
Wie, co jest dla niej najważniejsze i nigdy nie brakuje jej na to czasu. A co
do samych opisów wędrówki po dżungli, to nie złapałam bakcyla, stało się wręcz
odwrotnie, informacje o jadowitych
zwierzętach, roślinach, owadach – w tym także wchodzących pod skórę itp.
koszmarków, a także niewyobrażalnego gorąca, byłyby dla mnie nie do
przyjęcia. Warte zastanowienia były też
liczne wzmianki o Indianach, ich trybie życia czy mentalności. Biorąc pod uwagę
to, że nie mają oni depresji, ani nerwic, jest
to tym bardziej warte uwagi. W naszym kręgu kulturowym nie byłoby oczywiście
możliwości przyjęcia takiego trybu życia, jak ich, np. unikania pośpiechu, ale
w pewnym zakresie co nieco można byłoby poprawić.
Szamani są wyjątkowo ciekawym i zarazem
tajemniczym tematem. Czytałam, że bardzo ostro przeciwko ich praktykom
występuje Kościół Katolicki, szczególnie egzorcyści, którzy stanowczo odradzają
takie kontakty. Twierdzą oni, że wchodząc w trans taki, jak szamani, człowiek
otwiera się na inne kanały rzeczywistości i może tam spotkać demony, od których
będzie ciężko się uwolnić. Ale są też i relacje osób, które zostały przez
szamanów uleczone z różnorakich chorób. Pawlikowska dokładnie opisuje coś
takiego. Szaman miejscowego plemienia zorientował się, że ma ona w sobie
olbrzymią siłę wewnętrzną i że mogłaby
nawet uzdrawiać. Nie wnikając w zbędne szczegóły autorka została, za jej zgodą
, wprawiona w taki trans. Wypiła podany przez szamana płyn, który musiał mieć w
składzie środki halucynogenne. No i rzeczywiście miała zadziwiające przeżycia, opisane szczegółowo w
książce. Wydaje się, że przeżycia te różniły się od standardowych przeżyć
zwykłych narkomanów. Występowały tam elementy związane z Indianami, tamtejsze
bóstwa, zwierzęta , uzdrawianie z chorób. Nie wiem, czy można sobie coś takiego
zasugerować. Na temat tego transu każdy pewnie będzie miał inne odczucia.
Nie znam innych książek Pawlikowskiej, nie
mogę ich porównywać. Z pewnością lepiej czytało mi się książkę, niż słuchało w
radiu jej wrażeń z wyjazdów. Jest to zarówno zasługa zdjęć, jak i tego, że
czytając można do pewnych fragmentów wrócić. Cała książka to lektura lekka, łatwa i przyjemna, a do tego nie jest głupia.
4/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz