środa, 11 listopada 2015

Beata Pawlikowska „Blondynka u szamana”


      

  Literatura podróżnicza nie jest moją pasją. Ta książka jest jednak na szczęście czymś dużo więcej, sporo jest w niej przemyśleń na różne, życiowe tematy, niezwiązane z podróżami, no i jest w niej opis praktyk szamańskich . Jest też opis wejścia w taki szamański trans przez autorkę, jedną z najbardziej znanych podróżniczek i zarazem pisarkę. Książka wydana jest wyjątkowo pięknie Przez National Geographic , jest  przejrzysta, jest masa zdjęć autorki, są też i jej rysunki. Te rysunki, bardzo delikatnie mówiąc ,  dziełem sztuki nie są i ja  dałabym sobie spokój z ich publikacją, ale dzięki temu jest zabawnie. Mimo tych bazgrołów, całość zdecydowanie jest godna polecenia.

          Najciekawsza część tej książki to oczywiście wizyta u szamana, ale wcześniej też czytelnik nie ma prawa się nudzić. Pawlikowska  poza opisem wędrówki po puszczy snuje przy okazji mini refleksje . Przykładowo opisując wyjątkowo piękny widok , stwierdza, że jej zdaniem takie napatrzenie się na coś tak pięknego, ładuje człowieka i powoduje, że staje się silny, tak jakby czerpał energię właśnie z obserwowanej natury. Ładować można się też inaczej , chociażby słuchając muzyki. Ona sama potrafi bardzo długo słuchać różnorakich melodii i w ten sposób też uzyskuje energię.   Dawno temu słuchałam audycji autorki w Zetce i bardzo krótko w programie I Polskiego Radia. Pamiętam, że mówiła kiedyś o tej energii, dającej siłę, jaka płynie z muzyki. Wspomniała wówczas w tym kontekście Pink Floyd. Osobiście , mimo całej sympatii dla Pink Floyd, ich muzyka nie kojarzy mi się z energią, ale każdy odbiera to inaczej. Pawlikowska pisze również o kluczu do własnego sukcesu, w jej przypadku jest to kwestia nadawania pewnym sprawom priorytetu. Wie, co jest dla niej najważniejsze i nigdy nie brakuje jej na to czasu. A co do samych opisów wędrówki po dżungli, to nie złapałam bakcyla, stało się wręcz odwrotnie, informacje o  jadowitych zwierzętach, roślinach, owadach – w tym także wchodzących pod skórę itp. koszmarków, a także niewyobrażalnego gorąca, byłyby dla mnie nie do przyjęcia.  Warte zastanowienia były też liczne wzmianki o Indianach, ich trybie życia czy mentalności. Biorąc pod uwagę to, że nie mają oni depresji, ani nerwic, jest  to tym bardziej warte uwagi. W naszym kręgu kulturowym nie byłoby oczywiście możliwości przyjęcia takiego trybu życia, jak ich, np. unikania pośpiechu, ale w pewnym zakresie co nieco można byłoby poprawić.

           Szamani są wyjątkowo ciekawym i zarazem tajemniczym tematem. Czytałam, że bardzo ostro przeciwko ich praktykom występuje Kościół Katolicki, szczególnie egzorcyści, którzy stanowczo odradzają takie kontakty. Twierdzą oni, że wchodząc w trans taki, jak szamani, człowiek otwiera się na inne kanały rzeczywistości i może tam spotkać demony, od których będzie ciężko się uwolnić. Ale są też i relacje osób, które zostały przez szamanów uleczone z różnorakich chorób. Pawlikowska dokładnie opisuje coś takiego. Szaman miejscowego plemienia zorientował się, że ma ona w sobie olbrzymią siłę wewnętrzną i że  mogłaby nawet uzdrawiać. Nie wnikając w zbędne szczegóły autorka została, za jej zgodą , wprawiona w taki trans. Wypiła podany przez szamana płyn, który musiał mieć w składzie środki halucynogenne. No i rzeczywiście miała  zadziwiające przeżycia, opisane szczegółowo w książce. Wydaje się, że przeżycia te różniły się od standardowych przeżyć zwykłych narkomanów. Występowały tam elementy związane z Indianami, tamtejsze bóstwa, zwierzęta , uzdrawianie z chorób. Nie wiem, czy można sobie coś takiego zasugerować. Na temat tego transu każdy pewnie będzie miał inne odczucia.

    Nie znam innych książek Pawlikowskiej, nie mogę ich porównywać. Z pewnością lepiej czytało mi się książkę, niż słuchało w radiu jej wrażeń z wyjazdów. Jest to zarówno zasługa zdjęć, jak i tego, że czytając można do pewnych fragmentów wrócić. Cała książka to lektura lekka, łatwa i przyjemna, a do tego nie jest głupia.

4/6          

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz