Każdy chyba zna ludzi,
którym wszystko się udaje i nigdy nie mają „pod górkę”. Wygrywają już na
starcie, rodzą się w normalnych rodzinach, rodzice ich kochają, dbają o nich ,
są w stanie zadbać o ich zdrowie, wykształcenie i wszystko, co potrzeba. Ale start
to dopiero początek. Potem jest jeszcze lepiej. Ci wybrańcy losu nigdy nie mają
problemów, zdobywają świetnie płatne, interesujące prace, zawierają szczęśliwe małżeństwa. W ich
rodzinach nie dochodzi do dramatów, choroby są tylko na starość i to późną .
Dzieci ich są udane, dobrze się uczą, nie sprawiają problemów. Są w stanie
zaspokoić każdą swoją zachciankę. Ich
życie to istna sielanka, a przynajmniej
tak się wydaje . Być może , gdyby ktoś
obserwował życie takich osób przez wiele lat, ten piękny obraz zacząłby się
zaciemniać, Philip Roth właśnie podjął taką próbę wniknięcia w głębię.
Wielkość
tej książki w tej olbrzymiej wnikliwości psychologicznej Rotha, nie tylko prześledził
on życie głównego bohatera, Levova, od wczesnej młodości, aż do śmierci. Mimo, że pozornie Levov sprawiał
wrażenie kogoś prostego i wyjątkowo
płytkiego, pisarz poświecił olbrzymią ilość czasu, aby sprawdzić, czy rzeczywiście był on tylko takim bogatym prymitywem, na jakiego
wygląda. Pojechał nawet w te miejsca,
gdzie Levov mieszkał , pracował lub
chociażby tylko przebywał. Przemyślał każdy , ale to dosłownie każdy szczegół z
jego życia , zastanowił się nad jego
marzeniami, skąd się wzięły, życiem
rodziców, nad tym, jak jego bohater reagował na wpływy otoczenia , czy miał
bliskie osoby. Przeanalizował całą masę rzeczy, które nie sposób jest
enumeratywnie wymienić. I doszedł do wniosku, że rzeczywiście stworzył coś w
rodzaju portretu psychologicznego Levova. Ale podkreślił, że nie ma żadnej
pewności, czy w tym portrecie jest cokolwiek z prawdy. Mógł się przecież
pomylić.
I co się okazuję, gdy zajrzy się w życie
takiej osoby, żyjącej w pozornej sielance, nieco głębiej ? Po pierwszym wejrzeniu okazuje się, że naprawdę
wszystko jest świetne , że przypatrujemy się komuś, kto jest „w czepku
urodzony”. Ale Roth jest wyjątkowo dociekliwy. Zagląda głębiej i głębiej. I co
się okazuje? Że ludzi, którzy nie mają
problemów, którym zawsze wszystko się udaje, po prostu nie ma. Że ten sielski
obrazek, przypominający reklamę, jest najzwyczajniej w świecie sztuczny. Że
jest to kwestia zbudowania w swoim życiu pięknej fasady, która w
przeciwieństwie do tego, co jest w środku, jest dla każdego widoczna. Roth kreśli w „Amerykańskiej sielance”
wyjątkowo przenikliwy portret psychologiczny nie tylko głównego bohatera – Szweda
Levova, ale i innych kilku osób z najbliższego jego otoczenia. Im piękniej
czyjeś życie się z zewnątrz prezentowało, tym większe
piekło i gra pozorów panowały wewnątrz, tak jakby rządził tym nieokreślony mechanizm. Innych reguł nie ma, bo poszczególne osoby
cierpią z różnych powodów. Jeden wpada w paranoję lub coś w tym rodzaju, inny z
powodu masy zmartwień zapada na chorobę, ktoś inny stacza się jako alkoholik, a
właściwie alkoholiczka. Jest to m. in. książka o tym, jak bardzo możemy się mylić, patrząc na kogoś z boku i oceniając go powierzchownie.
A przechodząc do meritum, jest to książka o „Szwedzie” Levovie, wspaniałym
sportowcu, super przystojnym. Urodził się on w bogatej rodzinie amerykańskich
Żydów, a pochodzącej gdzieś właśnie z Europy Wschodniej. Jego ojciec był
właścicielem fabryki rękawiczek. Szwed ożenił się z miss stanu New Jersey i
urodziła im się bardzo bystra córka. Wszystko było pięknie, ale córka z biegiem
czasu zaczęła sprawiać coraz większe problemy . Z zewnątrz nie było to widoczne
. Ale sytuacja się pogarszała, wszystko zaczęło się walić, aż w końcu doszło do
tragedii.
Poza
kwestią psychologii, książka daje panoramę
amerykańskiej historii z punktu widzenia zwykłego obywatela, począwszy od II
wojny, opis wtapiania się emigrantów w życie państwa, dorabianie się przez
nich, sprawy rasowe i narodowościowe, w tym kwestie antysemityzmu , reakcję społeczeństwa
na wojnę w Wietnamie inne. Osobiście czytałam niewiele amerykańskich powieści
współczesnych i tym bardziej było to dla mnie ciekawe doświadczenie.
Amerykańska
sielanka” to pierwsza książka Philipa Rotha, jaka przeczytałam. Po kilku pierwszych zdaniach wiadomo jest,
że jest to Wielka Literatura, z wielkimi tematami . Tego rodzaju literatury bez talentu stworzyć
się nie da, sama ciężka praca nie wystarczy . Powieść napisana jest przepięknym
językiem. Należy jednak do tych książek, których nie da się pochłonąć w
błyskawicznym tempie. Trzeba ją smakować. Nie ma tam chyba ani jednego
chybionego czy głupiego, prostackiego , grafomańskiego zdania. Olbrzymią liczbę zdań można sobie
podkreślać i zastanawiać się nad nimi, są
takie prawdziwe. Przykładowo podczas jednego z przyjęć u Levovów nasz bohater
spoglądał na gości , znał ich od kilkudziesięciu
lat . Konkluzja tej obserwacji została skwitowana w ten sposób : „Zdumiewało go tylko, że ludzie tak łatwo zatracają
siebie, że tracą tworzywo , które czyniło ich tym, kim byli, i wyjałowieni z
siebie, zamieniają się w postacie, dla których kiedyś sami odczuwaliby litość”.
Niewątpliwie książka jest też doskonale przetłumaczona przez Jolantę Kozak, kiepski
tłumacz popsułby cały efekt. To właśnie po tej książce doskonale widać, że
do pisania naprawdę potrzeba talentu. Teoretycznie książkę każdy może napisać,
na tej samej zasadzie, jak i każdy może namalować obraz. Problem polega na tym,
czy takie dzieło będzie miało, poza
subiektywną, jakąkolwiek wartość obiektywną.
Jakiś czas
temu wpadłam na pomysł, aby poczytać trochę pisarzy uznanych na świecie,
których w ogóle nie znam, a których dzieła, sądząc po podejmowanej tematyce,
wydały mi się interesujące. Niekoniecznie będą to nowości. Zaczęłam od P. Modiano
, teraz sięgnęłam właśnie po P. Rotha.
Ten pomysł był wyjątkowo trafny i dalej będę go realizować.
6/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz