W ramach
eksperymentowania raz na jakiś czasu, raz na rok lub nawet rzadziej, przełamuję konwencję i czytam coś z takiej
literatury, której z reguły nie czytuję i która wydaje mi się odstraszająca.
Warto to robić, bo wrażenie typu, że coś jest „nie dla mnie”, może być mylne. Poza tym gusta się zmieniają,
doświadczenie życiowe też się zmienia i czasem po takiej próbie można znaleźć
dla siebie coś nowego i ciekawego, tak jest np.
z potrawami i smakami.
„Nomen
omen” jest literaturą luźną, na lato , czyta się wyjątkowo dobrze, tak jakby
czytało się samo. Tym zabiegiem, z którym dotychczas nie miałam do czynienia
jest wprowadzenie do książki elementów
całkowicie nierealnych, typu zjawa , która się porusza, mówi i działa,
czy chociażby 3 siostry, które mają więcej niż paranormalne zdolności . Jest to
zabieg, pozwalający poruszyć trudny temat w bardzo lekkiej formie. Wielu ludzi
ma różne traumatyczne przeżycia z przeszłości, mają oni koszmarne sny, nerwice
i różnorakie problemy. Można o tym pisać w formie prozy realistycznej, opisując
, co dzieje się w ich głowach, jak to wpływa na otoczenie, jak otoczenie na to
reaguje itp. itd. Coraz powszechniejsze staje się teraz wprowadzanie do
powieści elementów paranormalnych i nie mam na myśli literatury fantasy. Coś co
zostało wyparte z umysłu, siedziało lata ukryte w podświadomości i czego ludzie
panicznie się boją, wychodzi na jaw.
Słyszałam o książce Igora Stachowicza „Noc żywych Żydów”, której nie czytałam,
o współczesnej Warszawie, w której
raptem pojawiają się Żydzi, ukrywający się trakcie wojny w piwnicach. Oni
wychodzą z tych piwnic, ma to związek z pewnym, srebrnym, przedmiotem skradzionym Żydom. Mam w domu na półce kryminał „Duchy Belfastu”,
Nevilla, w którym byłego zamachowca IRA prześladują duchy ofiar. Wielką
popularnością cieszy się cykl kryminałów
Bena Aaronovitcha o detektywie Peterze Grancie. W „Nomen Omen” jest zastosowany podobny
zabieg, jak w tych i podobnych im książkach.
U Marty
Kisiel główna bohaterka – Salka, po skończonych studiach, wyprowadziła się z
domu do Wrocławia i zamieszkała na stancji u trzech dziwnie zachowujących się
sióstr w bardzo podeszłym wieku. W trakcie czytania poznajemy brata Salki,
Niedasia , jej rodziców i babcię. Wydawałoby się, że są to najzwyklejsi ludzie
pod słońcem . Okazuje się, że nie do
końca tak jest, bo nikt z rodziny nie znał historii wczesnych lat życia owej
babci . Okazało się , że babcia ku zaskoczeniu syna, synowej, wnuka i wnuczki pochodziła z rodziny niemieckiej,
mieszkającej we Wrocławiu, jej rodzice
byli Niemcami, babcia też nosiła niemieckie imię. Miała ona też koszmarne wspomnienia z wojny,
szczegółów zdradzić nie można, ale można zasygnalizować, że w trakcie obrony
Wrocławia w 1944r. zginął jej ojciec. Tajemnica z tym związana jest dosyć
makabryczna. Przez kilkadziesiąt lat babcię i jeszcze 3 wtajemniczone we
wszystko panie, dręczyły koszmary, o
których nikt nie mógł się dowiedzieć. Ale od wojny minęło sporo lat. Jest to
wystarczający czas, aby likwidować różne białe plamy , aby mówić o tym, o czym
z różnych względów się nie mówiło. Im dłużej trwa milczenie, tym jest gorzej. I
okazuje się, że pradziadek Salki powrócił, chodzi po Wrocławiu i robi krzywdę
ludziom. Jest upiorem, choć sam o tym nie wie.
A skoro już do tego doszło, skrywane z uporem tajemnice wychodzą na jaw.
W tym przypadku są to wydarzenia ściśle związane z przedwojenną i wojenną , a nawet tuż powojenną historią
Wrocławia. Pasjonaci historii będą zadowoleni .
Książka jest nie do końca typowym czytadłem.
Opisy współczesności są pełne humoru i bardzo luźne, ale raz na jakiś czas
autorka cofa nas w przeszłość. Te retrospekcje nie mają nic wspólnego z
wesołością, są tragiczne, ale na szczęście
nie są długie, bardziej przypominają dygresje i wyraźne zejście z głównego nurtu wydarzeń. Jest to zrobione na
tyle umiejętnie, że nie potrafią one popsuć dobrego humoru. Mimo tych
retrospekcji książka jest wyjątkowo luźna. Ma też wątki damsko – męskie, Salka
poznaje bowiem kogoś, jej brat też.
Podczas czytania trzeba się mocno
zdystansować i nie spodziewać się powagi. Chyba rok temu zaczęłam pierwszy raz
czytać „Nomen Omen” , gdy wyłonił się upiór, a trzy siostry dały pokaz swoich
umiejętności, uznałam, że to jest nonsens i po kilkudziesięciu stronach książką
odłożyłam. Teraz zaś, pamiętając, że czytało się ją wyjątkowo dobrze i szybko ,
sięgnęłam po nią ponownie i zaczęłam od nowa. I skończyłam oczywiście. Lektura
jest pewnego rodzaju zabawą , ale i mini lekcją historii , a właściwie jej
mniej znanych epizodów.
Nie
żałuję spędzonego tak czasu i nie wykluczam, że sięgnę i po inne pozycje tego
nurtu. Ale „Nomen Omen” był dla mnie trochę za dziecinny. Kisiel napisała
bardzo młodzieżowym językiem, używanym chyba głównie wśród licealistów, może
ewentualnie jeszcze studentów młodszych roczników. Wydarzenia opisywane są z
punktu widzenia, w tym konkretnym
przypadku, zdziecinniałych i
infantylnych dwudziestolatków. Przeszkadzało mi też i to, że dorośli ludzi ,
typu rodzice Salki też byli tacy trochę głupkowaci i niedojrzali. No i jest
kilka scen, niepotrzebnych, gdzie starsza pani łopatologicznie naucza młodych
prawdy o życiu. Nie wszystkie fragmenty są do końca logiczne . Wszystkim zaś scenom
towarzyszą przerysowania i przesada, moim zdaniem, w nadmiarze. Wszystko to
jest kwestią gustu, fanów „Nomen Omen” ma sporo. Jeśli komuś takie mankamenty
nie przeszkadzają, może spokojnie czytać, nawet w upały, wystarczy jeden
wieczór . Dla mnie ta książka miała być
swoistego rodzaju relaksującym odmóżdżaczem właśnie na upał , no i w pewnym
stopniu była. Każdy musi sam poczuć, czy
humorystyczna formuła „z przymrużeniem oka”
ze zjawami i czarami mu odpowiada.
3/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz