poniedziałek, 20 lipca 2015

Frederick Forsyth „Psy wojny” audiobook, czyta Jan Englert


Psy wojny
 
       Książka i sposób jej odczytania są rewelacyjne . Nie spodziewałam się po tym audiobooku niczego szczególnego, spodziewałam się jedynie rozrywki, a efekt, jak rzadko kiedy, przeszedł moje najśmielsze oczekiwania.  Wywarła ona na mnie niesamowite wrażenie i bynajmniej nie była tylko rozrywką. Każdy ma swoje tzw. ulubione książki, niekiedy nie mogę pojąć, co ktoś widzi w takiej czy innej książce. Bywa też odwrotnie, nie mogę zrozumieć, dlaczego komuś nie podoba się coś, co według mnie jest genialne. Każdemu coś w duszy gra i zdarza się, że książka dotyka właśnie czegoś bardzo głębokiego. W przypadku tej właśnie książki tak właśnie było.

                Najważniejsza jest treść oczywiście, ale nie można zapomnieć o sposobie napisania. „Psy wojny” są szalenie wciągające. Od kilku już lat jeżdżę samochodem, słuchając audiobooków. I  jednoczesne  prowadzenie samochodu i słuchanie nie jest dla mnie żadnym problemem, jest to porównywalne do rozmowy z kimś, kto jedzie ze mną.  Ale w tym przypadku książka tak bardzo mnie wciągnęła, że zaczynałam zapominać, że jestem w samochodzie. Wszystkie czynności wykonywałam machinalnie, całe szczęście, że są wakacje i w godzinach szczytu ruch drogowy jest zdecydowanie mniejszy, niż zwykle. Ale gdy zorientowałam się, że jestem już , nie wiadomo skąd,  pod swoim blokiem lub pod pracą, zastanowiłam się, czy w przypadku tej konkretnej książki słuchanie jej w samochodzie, jest dobrym pomysłem.  Jest wciągająca w sposób niewyobrażalny. Poza tym audiobook jest bardzo krótki, trwa około 5 godzin, a przeciętny czas trwania audiobooka to kilkanaście godzin. Nie może się wiec znudzić.  A Englert, to po prostu klasa. Urodził się chyba m. in. po to, aby tą powieść przeczytać. Nie oglądałam filmu, ale nie potrafię sobie wyobrazić Cata Shannona, mówiącego innym głosem i innym tonem, niż Englerta. Nie znam innych książek Forsytha, nie mam porównania, czy są tak samo wciągające, ale spróbuję i innych.   

      Pozornie temat powieści  może wydawać  się mało interesujący, tzn. mnie nigdy nie interesował, ale diabeł tkwi w szczegółach. Książka napisana została w 1974r. , opisywane wydarzenia, fikcyjne oczywiście, rozgrywają się niewiele wcześniej. Niebotycznie bogaty i cyniczny brytyjski lord sir James Manson ,  przedsiębiorca jednocześnie,  uzyskał informację że w jednym z afrykańskich krajów są duże złoża platyny. Wpadł na pomysł, jak wejść w ich posiadanie. Otóż  uznał, że przeprowadzi przy pomocy najemników zamach stanu i spowoduje , że władzę obejmie znany mu lokalny afrykański kacyk, totalny figurant i marionetka . Gdy ta marionetka zostałaby już prezydentem, zgodzi się, aby  spółka, należąca do lorda wydobywała w jego kraju złoża cyny. Podczas wydobycia ”wyjdzie na jaw”, że  są to głównie złoża platyny, ale umowa czy zezwolenie miała być  jednak tak skonstruowana , że sprawą tą nie będzie już mógł nikt inny się zajmować, tylko spółka lorda. Sekretarz lorda wykorzystując swoje kontakty znalazł odpowiednio doświadczonego najemnika, Cata Shannona,  który prowadził w Afryce już wiele walk . Shannon przystąpił do realizacji zadania zbierając odpowiednią ekipę najemników,  kupując nielegalnie broń,   próbując ją przemycać z jednego kraju do drugiego i korumpując pieniędzmi lorda kogo tylko się dało.  Ekipa, jaka zbierze , to w dużej mierze galeria bardzo ciekawych typów. W tym przypadku za wiele powiedzieć nie można, groziłoby to strzeleniem spojlera.

    Osobiście nie mam zbyt dobrego zdania o dziennikarzach, ale Forsythe był dawno temu korespondentem BBC a Afryce, jego wiedza na ten temat jest imponująca. Książka mówi o wydarzeniach fikcyjnych, ale właśnie w taki sposób i z takich powodów w Afryce odbywają się zamachy stanu. Książka nie została napisana ku pokrzepieniu serc, jest straszna w sensie naładowania jej olbrzymią dawką cynizmu. Ale tak właśnie w Afryce było i chyba jest nadal   i inaczej napisać nie można było. Manson w pewnym momencie np. rozmyśla, czy każdego da się  przekupić, dochodzi do wniosku, że całe jego doświadczenie wskazuje na to, ze owszem, każdego da się kupić .  Jak to robi, można poczytać czy posłuchać, „Psy wojny” są m. in. i o tym.

    Ale nie to wszystko jest najciekawsze. Najciekawsze i najbardziej dające do myślenia jest co innego. Muszę pisać o tym bardzo ostrożnie , bo spojler byłby niemal zbrodnią.  Niemal wszystkie postacie z książki są cynikami, ale jedna z nich wykaże się absolutnie niespodziewanym,  ludzkim odruchem. Nie napiszę, kto to będzie, ani co zechce zrobić, ani czy mu się to uda.  Ale expressis verbis  wypowie się po stronie afrykańskich biedaków, którzy przez takich bezwzględnych graczy, jak lord Manson, drenujących z chciwości Afrykę z jej bogactw, nie dają żyjącym tam ludziom szansy na normalne życie. 

    „Psy wojny” , które pozornie są tylko rozrywkową powieścią, dają bardzo dużo do myślenia. Wiem , że w Afryce panuje głód, że życie tam jest koszmarem, ale to właśnie ta książka mi to drastycznie przypomniała.  I przypomniała mi naszą bierność, co najwyżej okazjonalne dawanie przy okazji takiej czy innej zbiórki paru przysłowiowych złotych. Ale  nie mogę przestać myśleć o tym, o czym myślał lord, że wszyscy są przekupni. Moim zdaniem nie, ale gdy głębiej się zastanowić, to nie wygląda to różowo. Wydaje mi się, że teraz koperty z pieniędzmi zniknęły, ale panuje za to epoka załatwiactwa. Szczególnie jest to widoczne w małych miejscowościach. Mam rodzinę w małym miasteczku. Tam wszystko się ”załatwia”. Jeden załatwi drugiemu pracę w określonym miejscu, tamten za to „pomoże” tamtemu np. w załatwieniu wizyty u lekarza, bez wielomiesięcznego czekania itd. itp.  Ktoś bez koneksji nie jest w stanie normalnie funkcjonować. Ludzie czytając „Psy wojny” oburzają się zachowaniem lorda Mansona , a sami współuczestnicząc w korupcyjnym czy „załatwiaczym” układzie stają po tej samej stronie, co i on. To, czego bez spojlera opisać nie można, czyli to niespodziewane zachowanie jeden z postaci,  daje asumpt do masy rozważań etycznych. Ten człowiek przy pomocy strasznych środków chciał zrobić cos dobrego. Nie jest to może nadzwyczajnym odkryciem, ale nam się wydaje, że jesteśmy etyczni i w porządku, a tymczasem ktoś , kto wydaje się z gruntu zły, ma odwagę robić coś naprawdę wyjątkowego.

    Nie spodziewałam się po tej książce większej głębi , byłam więc przyjemnie zaskoczona. A miałam ochotę na coś w sam raz na lato, czyli  lekkiego i nie wymagającego specjalnego myślenia. Mój kolega znalazł idealne określenie właśnie na coś do czytania, lekkiego, relaksującego i nie poruszającego cięższych tematów , nazwał to „odmóżdżaczem”  . Odmóżdżacze każdemu raz na jakiś czas są potrzebne, ale „Psy wojny” odmóżdżaczem  z całą pewnością nie są.

6/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz