Po przeczytaniu
mam uczucia mieszane. Nie ulega żadnych wątpliwości, że nie jest to poziom „Łuku triumfalnego”. Ale
książka jednak tzw. „coś” w sobie ma. Fabuła jest pozornie dosyć banalna. Rzecz
dzieje się w rodzinnej miejscowości pisarza, w Osnabruck jeszcze przed pierwszą
wojną światową. Fritz – 39-cio letni
mężczyzna, ciężko chory na płuca jest malarzem, kocha muzykę i opłakuje śmierć
ukochanej kobiety. Jego przyjaciółmi są Ernst , lat około 20-tu i nieco młodsza
Elisabeth. Ernst przeżywa rozterki wieku młodzieńczego, kocha Elisabeth, ale
gdy wyjeżdża na studia do wielkiego miasta, zakochuje się w znanej śpiewaczce
operowej, a o Elisabeth na jakiś czas zapomina.
„Dom marzeń” jest
mała książeczką, nie ma w niej zbyt obszernych rozważań ani o psychologii ani o
filozofii. Tak jak jednak napisałam, ma ona „coś” w sobie. Bohaterowie
dużo ze sobą rozmawiają, właściwie o wszystkim, zarówno o wydarzeniach dnia codziennego,
jak też i o sprawach najważniejszych, typu - co w życiu jest najważniejsze. To
dziwne, ale właśnie o takich tematach, tych najważniejszych, rozmawia się
głównie w bardzo młodym wieku. Potem rozmowy toczą się o troskach dnia
codziennego. Z racji tego, że Ernst i Elisabeth są młodzi, sporo rozmów toczy się
właśnie o poważnych sprawach. Dzięki temu w książce tej jest wiele ciekawych
myśli. Np. „Prawdziwe szczęście to wewnętrzny spokój. Jest on rezultatem walki,
wewnętrznych zmagań, popełnionych błędów”. Albo: „Starajmy się żyć w zgodzie z sobą, jak ukształtowała
nas natura”. Lub : „Prawdziwą skalę wszelkich ocen wyznaczają wartości duchowe;
dochodzimy do nich dzięki temu, co uda nam się przeżyć. Ale niepodobna je
poznać przez światową ruchliwość. Owszem, taka aktywność może owocować wyrafinowaniem,
ogładą, krótko mówiąc tym, co składa się na warstwę zewnętrzną. Ale jeżeli
ograniczymy się tylko do tego, nasze życie będzie puste. Konieczna jest głębsza
refleksja”.
W „Domu
marzeń” język jest trochę pompatyczny, ale da się to przeżyć. Drażniąca jest
też jednowymiarowość bohaterów, Fritz jest mądry, prawy, empatyczny, uczciwy itp.
Elisabeth to uosobienie dobroci i łagodności. Nieco urozmaicenia wprowadza
Ernst, który jest niekonsekwentny i zmienny.
Pomiędzy
„Domem marzeń” a drugą z kolei pod względem chronologicznym książką Remarque`a jest przepaść, na korzyść
oczywiście „Na Zachodzie bez zmian”. A
co się stało w międzyczasie? Otóż „Dom
marzeń” Remarque zaczął pisać mając lat 16, był wówczas dzieckiem bez
jakiegokolwiek doświadczenia. I prawdę
mówiąc, nie miał wówczas wiele do przekazania czytelnikowi. ( Nie chce mi się wierzyć,
że książkę tą skończył dopiero po zakończeniu I wojny, musiałby ją
przeredagować.) W przeciągu paru lat sytuacja zmieniła się diametralnie. Pisarz walczył w trakcie I wojny światowej,
był ranny, widział bezsensowną śmierć swoich rówieśników, cierpienie . Przeżył
koszmar. Wojna nie miała w sobie nic z
romantyzmu, co doskonale opisał. W przeciągu kilku lat niebywale zmądrzał i
dojrzał. Miał już o czym pisać.
Ale napisanie
„Domu marzeń” i kilku innych drobiazgów było jednak potrzebne. Po „Domu marzeń”
już widać, że autor, nawet jako
nastolatek, miał naturę refleksyjną .
Zastanawiał się, jaki jest cel życia, jaka jest rola sztuki czy muzyki . Już wówczas nie uciekał od tematów najtrudniejszych,
jak chociażby śmierć. Ukochana Fritza żyła bardzo krótko, w książce umiera
przedwcześnie też jeszcze ktoś inny .
Na
przykładzie Remarque`a widać doskonale, że sam talent nie wystarcza, talent
musi być szlifowany. No i do napisania czegoś naprawdę wielkiego potrzebne jest
doświadczenie życiowe, a pod tym pojęciem rozumiem nie tyle wiek autora, ale
określone przeżycia. Nie jestem ani polonistką, ani literatem i nie
interesowałam się tym problemem w odniesieniu do innych pisarzy. Przypomniało mi
się jednak , jak czytałam „Listy”
Tolkiena, wyraźnie z nich wynika, że zadebiutował on późno. Najpierw bardzo
długo uczył się , potem wykładał, a gdy zaczął pisać, był bardzo dojrzałym
człowiekiem. W jego twórczości nie można byłoby odnaleźć dzieł , nazwijmy to, gorszej
jakości. Ale wynika to właśnie z tego,
że zaczął pisać bardzo późno i miał w tym czasie inne, stałe, źródło utrzymania. Tolkien mógł poprawiać
swoje książki niemal w nieskończoność. Z autorem „Łuku triumfalnego” było
inaczej.
Jeśli ktoś czuje ,
że chce coś pisać, ze ma coś do przekazania, a ma jakiekolwiek wątpliwości, czy
ma to sens, bo np. nikt nie chce wydać tego dzieła i nie zasługiwało ono
zdaniem wydawców na entuzjazm, niech przeczyta „Dom marzeń” . Potem niech
weźmie do ręki jakąkolwiek inną, z
okresu dojrzałego, książkę tego samego autora.
Po lekturze dwóch takich pozycji oczywiste będzie, że warto próbować, że nawet
gdy w pierwszym dziele są pewne elementy gniotu, kolejne mogą być już niemal
genialne. A nawet w tej mniej udanej pozycji coś uda się znaleźć. Nie znam
szczegółów, ale któryś z wydawców ostatecznie zaryzykował i dał pisarzowi
szansę.
4/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz