Evzen Bocek , autor książki, zatrudniony jest jako kasztelan
jednego z czeskich zamków, jest to inaczej mówiąc zarządzający . Zna się na tej tematyce i akcję swojej
książki umiejscowił właśnie na takim zamku. Zamek ten został odzyskany od
państwa przez prawowitych właścicieli, a konkretnie przez ich spadkobierców, wnuka
z rodziną. Właściciele ci przybyli do
Czech z USA, gdzie zamieszkiwali na stałe. I właśnie ich perypetie po powrocie
do kraju przodków są opisane w książce.
Opisuje je narratorka, czyli ich nastoletnia córka. Rodzina była całkowicie
spłukana, owszem stali się właścicielami olbrzymiej nieruchomości, ale nie
mieli z czego żyć, nie pracowali przecież. A zamek wręcz sypał się ze starości
i z braku remontu. Odnalezienie się w wielkim, ziemnym zamku i zdobycie środków
utrzymania to tematy główne „Ostatniej arystokratki”.
Książka jest lub
może raczej bywa śmieszna, w moim odczuciu na początku śmieszy bardziej, pod
koniec zdecydowanie mniej. Jest to styl
przypominający Joannę Chmielewską, ale
mnie osobiście Chmielewska śmieszy bardziej. Ale to kwestia gustu. Gdybym miała
porównywać, to u Chmielewskiej humor jest na znacznie wyższym poziomie.
Bohaterka książek Chmielewskiej jest nie tylko wykształcona, ale jeszcze
zawsze inteligentna , a nawet i
błyskotliwa. U Bocka rodzice narratorki są idiotami. Matka to typowa Amerykanka
o niczym nie mająca pojęcia, jej ulubionym zajęciem jest czytanie biografii
księżnej Diany. Ojciec różni się niewiele. Ich córka, narratorka, różni się tym
tylko, że nie jest idiotką. Humor u Bocka jest na zróżnicowanym poziomie, często
niestety jest niesmaczny . Sytuacje humorystyczne wynikają nie z sytuacji,
zaaranżowanych przez bohaterów, ale z przypadku, najczęściej zaś śmieszne
mają być głupie zachowania domowników i
ich służby . Sporo jest opisów , związanych jest z kupami czy sikami, np. kot
wieziony w torebce zrobił kupę i zaczęło śmierdzieć, albo ktoś wysikał się do
nocnika, kot potrącił nocnik i zawartość się wylała na dywan, poczym również
zaczęło śmierdzieć.
Inteligentniejsze
puenty też się zdarzają. Autor dość krytycznie opisuje zachowania
turystów, zwiedzających zamek. Okazało się, że są oni w dużym stopniu
zainteresowani spirytyzmem i ich zainteresowaniem cieszą się zamki, nawiedzane
przez duchy. Konieczne było więc wymyślenie duchów, jak również okoliczności, w
których miałyby one straszyć. Arystokracja
kojarzy się często z jazda konną i niezbędne było również, aby rodzina jeździła
konno. Było to atrakcją dla turystów, szczególnie gdy można było zrobić zdjęcie hrabiny jadącej konno. Właściciele
musieli więc szybko nauczyć się tej sztuki. Dość ciekawe było spostrzeżenie, że
większości turystów nic nie interesuje. Mimo, że przychodzą na zamek z własnej woli,
chcą skończyć zwiedzanie możliwie szybko. Dlaczego więc przychodzą? No bo nie
mają innego zajęcia, szczególnie w weekend , a w weekend coś „trzeba” zaplanować i zrobić.
Denerwowało
mnie też, że w wielu scenach źle traktowane były przez domowników zwierzęta ,
przykładowo kot był kopany, psom zakładano kolczatki, a szczytem była już scena
świniobicia. Aby zarobić, rodzina chciała urządzić świniobicie na oczach
turystów. Świnia jednak zachorowała i mogła nie dożyć wyznaczonego dnia, w
związku z czym wezwano weterynarza, aby naszprycował ją jakimikolwiek lekami po
to tylko, aby dożyła przybycia turystów. Zwierzę stało się apatyczne i jego
zarżnięcie odbyło się w terminie, na miejscu przyrządzono mięso i dano je
turystom. Całość bardzo się podobała, wyłonił się więc pomysł, aby zabić drugą
świnię, ta była zdrowa, wyrywała się . W wykonaniu Evzena Bocka opisy zabijania tych zwierząt
miały być bardzo śmieszne, np. przerażone zwierzę chce uciec,
kwiczy, turyści się śmieją. Dla mnie było to obrzydliwe.
Zastanowiła mnie
mentalność Czechów, wiele im do szczęścia nie trzeba. Pośmieją się z idiotyzmów
i są zadowoleni . Nie udają inteligentów. Kompleksów nie mają. W książkach jest
też co nieco o historii zamku, który odzyskała rodzina. Opisy są krótkie, zamek
przechodził podczas różnych wojen z rąk do rąk, nikt go nie bronił, „zdobywał
go, kto chciał”. Właścicielom to chyba przesadnie nie przeszkadzało. Nikt w
żadnych walkach nie ginął, nikt nie odnosił ran, ród przyzwyczaił się chyba do
różnych lokatorów różnych przekonań i różnych nacji. Bez względu na to, do
jakiego państwa zamek należał, hrabianki skupiały się na szukaniu mężów, wywoływaniu duchów i temu podobnych rozrywkach. Panowie
polowali. Jedyne zniszczenia budowli wynikały z upływu czasu. W zamku było skrzydło Himmlera, który krótko
tam pomieszkiwał podczas wojny. Potomkowie nie tylko nie wstydzą się tego, ale
są zadowoleni, bo mogą tam wpuszczać turystów i na nich zarabiać. To , co dla kogoś innego byłoby wstydliwe,
czy głupie, oni obracają w żart. Okazało
się np. , że jeden z przodków był
erotomanem o bardzo wyrafinowanych
gustach. Zostały po nim zapiski z opisami różnych scen porno i opisami gadżetów do seksu. Niektóre z tych gadżetów
też się ostały. Rodzina błyskawicznie wykorzystała to , zebrała wszystko i
powstał pokój , przypominający sex shop retro i dom publiczny retro. Pokój stał
się miejscem do zwiedzania dla
wycieczek, na których można było zarobić.
Jest to specyficzna mentalność. To
właśnie dzięki niej Czesi przetrwali II wojnę z symbolicznymi stratami zarówno
w ludziach, jak i w mieniu.
W sumie książka najgorsza nie jest.
Zachwytów też nie podzielam. Można się co nieco dowiedzieć się o zubożałych
potomkach arystokracji we współczesnych czasach. Temat jest oryginalny. Pośmiać
też trochę się można. Pytanie jest tylko takie, czy kogoś śmieszy ten rodzaj
dowcipu. Kiedyś oglądałam wywiad z
Joanną Chmielewska w telewizji. Dziennikarka jej zakomunikowała, że zdaniem
niektórych osób, jej książki nie prezentują zbyt wysokiego poziomu. Pisarka
odpowiedziała krótko, że te osoby nie muszą jej książek czytać. Uważam, że takie książki są potrzebne, jest to
świetna rozrywka. Jeśli ktoś chce się
rozbawić , wyluzować, może sięgnąć po „Ostatnią arystokratkę” , ja dalszych
tomów kupować jednak nie będę.
4/6