niedziela, 11 stycznia 2015

Arnaldur Indridason „Jezioro”




                 „Jezioro” jest jednym z lepszych kryminałów, jakie ostatnio czytałam. Wciąga, zaskakuje i jeszcze sporo uczy. Jest to szósty tom serii z Erlendurem Sveinssonem autorstwa A. Indridasona.   W książce występują 2 równoległe wątki, współczesny toczący się w Islandii oraz retrospektywny z latach 50-tych , dla odmiany toczący się w Lipsku, czyli w dawnej NRD.  Wydarzenia współczesne koncentrują się na ustalaniu, kim była osoba, której szkielet znaleziono w jeziorze nieopodal Rejakaviku. Wiadomo, że szkielet należał do mężczyzny, mającego w chwili śmierci ok. 40 lat, a w wodzie leżał od lat również około 40.  W czaszce szkieletu widnieje dziura. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że do zwłok przywiązana była radiostacja z napisami w języku rosyjskim.  Policja i komisarz   Erlendur Sveinsson   ustalają, kto w zbliżonym czasie zaginął i odwiedzają rodziny zaginionych, próbując dowiedzieć się jeszcze czegoś nowego . Niezależnie do tego nieznany mężczyzna, Islandczyk, który ewidentnie ma związek ze szkieletem,  snuje wspomnienia o czasach studenckich w Lipsku. Okazało się,  że zarówno on, jak też i jego koledzy studenci , zarówno z Islandii, jak i z innych krajów, byli zafascynowani socjalizmem, służby specjalne bowiem tylko takich dopuszczały do zagranicznych studiów w krajach bloku socjalistycznego. Okazuje się dość szybko, że są też i osoby kontestujące  socjalizm.  Wszędzie, i na uczelni, i w akademikach, czuć oddech Stasi, nie wiadomo, kto donosi, strach jest mówić, co się  myśli.    Oba te wątki – współczesny i ten z lat 50-tych niechybnie zmierzają ku temu, aby się połączyć.

     „Jezioro” jest właściwie  książką o upływie czasu, o niezmienności ludzkich charakterów bez względu na to, czy ktoś ma lat 20 czy 75 , o tym jak ustrój totalitarny mógł na zawsze zniszczyć życie ludzkie, niekoniecznie kogoś uśmiercając . Ludzie, których bliscy zaginęli ,  w zdecydowanej większości żyją tak, jakby czas stanął w miejscu, jakby dramat wydarzył się wczoraj , robią wrażenie zahibernowanych w czymś w rodzaju kapsuły czasowej. Rozważają stale, co mogło się stać. Szalenie ciekawe są te fragmenty książki, kiedy to możemy zobaczyć ,  co dzieje się obecnie  z ludźmi, których wspominał nieznany (do pewnego momentu) mężczyzna.   Okazuje się, że wcale się nie zmienili, kto był kanalią, szedł w tym kierunku, uczciwi pozostali uczciwi itd.  Część ma „wyprany” socjalistycznymi hasłami  mózg już na zawsze. Problem polegał tylko na tym, że   w Lipsku w latach 50-tych trudno było odróżnić przyjaciela od wroga i że wróg przybierał maskę przyjaciela.   Ku mojemu zaskoczeniu Indridasur poradził sobie całkiem dobrze z opisem życia z kraju komunistycznym w latach powojennych. Czytając właśnie o Lipsku czytelnik czuje  coraz bardziej gęstniejąca atmosferę i gubi się w domysłach, kto jest donosicielem Stasi, a kto nie. Opisana jest też sytuacja w Islandii w tym czasie. Z racji bliskości sąsiedztwa ZSRR, wpływ komunizmu na część młodych ludzi był bardzo silny, socjalistyczne hasła były bardzo chwytliwe. Najbardziej zaangażowani i najbardziej pewni mogli nawet wyjechać za granicę na studia do któregoś państw komunistycznych. Co najważniejsze w kryminałach, „Jezioro” mnie zaskoczyło. Przez znaczną cześć książki byłam pewna, kto i przez kogo został zabity. Byłam w błędzie. Zaskoczenie było  pełne.

      Całość optymistyczna nie jest , jest lekko melancholijna, jak zawsze gdy mowa jest o upływającym czasie. Ddy czytałam poprzednie książki Indridasona, odbierałam je jako smutne, a bohaterów jako nieszczęśliwych . Teraz z kolei popatrzyłam na to jeszcze inaczej.  Nasz bohater – Erlendur Sveinsson jest rozwiedziony, ma dorosłe dzieci, córka jest narkomanką a z synem kontakt ma sporadyczny. Jego najbliżsi to koledzy i koleżanki z pracy.  A jego pasja to książki o zaginięciach ludzi, co wiąże się z tym, że w dzieciństwie zaginął bez wieści jego mały braciszek. Całość nie wygląda wesoło, ale jest też druga strona medalu. Jest on wrażliwy, empatyczny, refleksyjny, sumienny  i niczego przed nikim nie musi udawać.  Jest sobą.  Czy taki wariant jest gorszy od życia w zakłamaniu np. w nieudanym małżeństwie ?  Mimo z pozoru mrocznej tematyki w książce jest też miejsce na humor. Autor, żywiący  wyraźną sympatię do takich osób, jak nasz Erlendur, nie przepada z kolei za rodzinkami przypominającymi reklamy, wszyscy uśmiechnięci, żadnych problemów . Koleżanka Erlendura napisała książkę  i przygotowywała mowę na imprezę promocyjną. Mowę tą kolega Erlendura skomentował tak : „nic śmieszniejszego, niż „gdzie przy stole codziennie zbiera się rodzina, by przeżywać chwile błogiego spokoju” nie mogłaś wymyślić”.  Spośród tych książek Indridasona , które znam, ta przypadła mi najbardziej do gustu. Pozostałe są mroczniejsze. W tej nawet pojawia się iskierka nadziei dla Erlendura, spotyka się z kobietą, rzadko bo rzadko, ale jednak, wydaje się też , że kontakty z dziećmi mogą leciutko się polepszyć.   Takiej iskierki w poprzednich tomach nie było, „Głos”, o którym pisałam w lipcu 2003r. był wyjątkowo mroczny. Ale cały cykl jest warty uwagi. Dla mnie urok miały nawet zwykłe wzmianki o pogodzie, typu narzekanie Erlendura na trwający aż 6 miesięcy dzień i jego tęsknota za odrobiną ciemności. Ale on był wyjątkiem, bo większość postaci ma przez 5 miesięcy nocy depresję.

5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz