“Wielki Gatsby” był mi doskonale znany, tyle tylko, że znany z filmów, a nie z
książkowego pierwowzoru. Audiobook z M. Dorocińskim wydawał mi się świetnym
pomysłem. Dorocińskiego lubię już od najwcześniejszych jego filmów i jeszcze
się nie rozczarowałam, był i świetnym
policjantem i SB- kiem i AK-owcem. Jako
lektor czytający książkę też jest świetny, książki słuchałam tak, jakby czytała
się sama w doskonały sposób, bez głupkowatego zmanierowania, zidiocenia,
wrzasków itp.
Nie widzę sensu w
opisywaniu tego, o czym jest „Wielki Gatsby”, jest to chyba pozycja znana
niemal każdemu. Podczas słuchania naszły mnie jednak refleksje trochę wykraczające
poza treść „Gatsbiego”. Niby wszystko było w porządku, portret klasy zdegenerowanych
bogaczy, pozbawionych jakichkolwiek zasad, jest bez zarzutu. Portretom
psychologicznym głównych bohaterów, w tym Gasbiego czy Daisy też nie można
niczego zarzucić. Nie można przecież wymagać od pisarza, aby opisywał głębię psychologiczną
bohaterów, którzy jakiejkolwiek głębi są
pozbawieni. Nie można się go czepiać , że opisuje ludzi zupełnie
bezrefleksyjnych, skoro dokładnie tacy
oni byli.
Wszystko to jest jasne
i oczywiste. Problem polega chyba na tym, że są moim zdaniem ciekawsze tematy
do opisywania. W powieści wszyscy niemal , poza ojcem Jay`a, są młodzi , piękni, zdrowi i bogaci, a ich
ulubionym sposobem spędzania wolnego czasu jest imprezowanie i picie. Nie ma
tego, co nazywane jest powszechnie prawdziwym życiem, nie ma chorób czy biedy . Wszystko jest sztuczne, nie ma ani
prawdziwej miłości, ani prawdziwej przyjaźni. I nie ma jakiejkolwiek złożoności czy
sprzeczności w charakterach tych ludzi. Wszystko jest proste , jak to mówią,
jak budowa cepa. Realne problemy pojawiają się dopiero pod sam koniec. Trudno w
moim odczuciu nazwać realnym problemem zauroczenie Jay`a osobą Daisy, była to tylko
niespełniona zachcianka bogacza. Gdyby
zaczęli ze sobą żyć, urok prysnąłby tak szybko, jak mydlana bańka.
Tego rodzaju
literatura jest dla mnie – mówiąc wprost - pozbawiona głębi, wszystko jest
jasne i proste. Gdybym odsłuchała czy przeczytała książkę po raz drugi, nie za
wiele nowego mogłabym odkryć. Odnoszę wrażenie, że problem jest bardziej
złożony i dotyczy nie tylko Fitzgeralda, ale w ogóle całej literatury amerykańskiej.
Literatura ta nie wytrzymuje konkurencji np. z literaturą rosyjską, która jest
szalenie złożona. Amerykanie żyli i żyją we względnym dobrobycie, poza wojną
secesyjną na swoim terenie nie mieli żadnych wojen i te problemy, z którymi od
wieków borykają się Europejczycy, jak wojny, czy bieda, są im obce. Nie mogą być ani empatyczni wobec
innych narodów ani nie mogą być zbyt refleksyjni. Trzeba się stosować do zasady
- keep smiling. Nie znam szczegółowo życiorysu Fitzgeralda, ale z pobieżnego sprawdzenia
wynika, że w większości spędził życie na imprezowaniu . Można byłoby dosadnie
powiedzieć, że i Scottowi i jego Zeldzie z dobrobytu przewróciło się w głowach.
Doskonale to było pokazane u W. Allena w „O północy w Paryżu” .
Fitzgerald niby
wiedział, że środowisko, w którym się obraca i które opisuje, jest fałszywe,
ale nie przeszkadzało mu to w dalszym
siedzeniu wśród tych ludzi dniami i nocami.
Pokazywanie czytelnikom, że bogacze są odstraszający pod każdym względem, jest
w tej sytuacji mało przekonujące.
„Wielki Gatsby” ma
swój urok, ale zdecydowanie wolę i literaturę głębszą i zarazem podejmującą bardziej
złożone tematy .
4/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz