piątek, 3 października 2014

Francis Scott Fitzgerald „Wielki Gatsby” – audiobook, czyta Marcin Dorociński

Wielki Gatsby - czyta Marcin Dorociński (Audiobook) - 0

   
“Wielki Gatsby” był mi  doskonale  znany, tyle tylko, że znany z filmów, a nie z książkowego pierwowzoru. Audiobook z M. Dorocińskim wydawał mi się świetnym pomysłem. Dorocińskiego lubię już od najwcześniejszych jego filmów i jeszcze się nie rozczarowałam, był i  świetnym policjantem  i SB- kiem i AK-owcem. Jako lektor czytający książkę też jest świetny, książki słuchałam tak, jakby czytała się sama w doskonały sposób, bez głupkowatego zmanierowania, zidiocenia, wrzasków itp.

   Nie widzę sensu w opisywaniu tego, o czym jest „Wielki Gatsby”, jest to chyba pozycja znana niemal każdemu. Podczas słuchania naszły mnie jednak refleksje trochę wykraczające poza treść „Gatsbiego”. Niby wszystko było w porządku, portret klasy zdegenerowanych bogaczy, pozbawionych jakichkolwiek zasad, jest bez zarzutu. Portretom psychologicznym głównych bohaterów, w tym Gasbiego czy Daisy też nie można niczego zarzucić. Nie można przecież wymagać od pisarza, aby opisywał głębię psychologiczną bohaterów, którzy jakiejkolwiek  głębi są pozbawieni. Nie można się go czepiać , że opisuje ludzi zupełnie bezrefleksyjnych, skoro  dokładnie tacy oni byli.

   Wszystko to jest jasne i oczywiste. Problem polega chyba na tym, że są moim zdaniem ciekawsze tematy do opisywania. W powieści wszyscy niemal , poza ojcem Jay`a,  są młodzi , piękni, zdrowi i bogaci, a ich ulubionym sposobem spędzania wolnego czasu jest imprezowanie i picie. Nie ma tego, co nazywane jest powszechnie prawdziwym życiem, nie ma chorób czy  biedy . Wszystko jest sztuczne, nie ma ani prawdziwej miłości, ani prawdziwej przyjaźni.  I nie ma jakiejkolwiek złożoności czy sprzeczności w charakterach tych ludzi. Wszystko jest proste , jak to mówią, jak budowa cepa. Realne problemy pojawiają się dopiero pod sam koniec. Trudno w moim odczuciu nazwać realnym problemem zauroczenie Jay`a osobą Daisy, była to tylko niespełniona zachcianka bogacza.  Gdyby zaczęli ze sobą żyć, urok prysnąłby tak szybko, jak mydlana bańka.

     Tego rodzaju literatura jest dla mnie – mówiąc wprost - pozbawiona głębi, wszystko jest jasne i proste. Gdybym odsłuchała czy przeczytała książkę po raz drugi, nie za wiele nowego mogłabym odkryć. Odnoszę wrażenie, że problem jest bardziej złożony i dotyczy nie tylko Fitzgeralda, ale w ogóle całej literatury amerykańskiej. Literatura ta nie wytrzymuje konkurencji np. z literaturą rosyjską, która jest szalenie złożona. Amerykanie żyli i żyją we względnym dobrobycie, poza wojną secesyjną na swoim terenie nie mieli żadnych wojen i te problemy, z którymi od wieków borykają się Europejczycy, jak wojny, czy bieda,  są im obce. Nie mogą być ani empatyczni wobec innych narodów ani nie mogą być zbyt refleksyjni. Trzeba się stosować do zasady - keep smiling. Nie znam szczegółowo życiorysu Fitzgeralda, ale z pobieżnego sprawdzenia wynika, że w większości spędził życie na imprezowaniu . Można byłoby dosadnie powiedzieć, że i Scottowi i jego Zeldzie z dobrobytu przewróciło się w głowach. Doskonale to było pokazane u W. Allena w „O północy w Paryżu” .

    Fitzgerald niby wiedział, że środowisko, w którym się obraca i które opisuje, jest fałszywe, ale nie przeszkadzało mu to  w dalszym siedzeniu wśród tych ludzi dniami i  nocami. Pokazywanie czytelnikom, że bogacze są odstraszający pod każdym względem, jest w tej sytuacji mało przekonujące.  

    „Wielki Gatsby” ma swój urok, ale zdecydowanie wolę i literaturę głębszą i zarazem podejmującą bardziej złożone tematy .

4/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz