wtorek, 28 października 2014

Daphne du Maurier „Rebeka”



  
     „Śniło mi się tej nocy, że znowu byłam w Manderley”…. Jest to jeden z najbardziej znanych  początków książki. Podobnie jak i Hitchcock  zafascynowałam się „Rebeką” Daphne de Maurier. Czytałam ją już drugi raz, z pewnością kiedyś przeczytam i po raz trzeci.  To jeden z nielicznych przypadków, kiedy to świetna jest i książka i film.  „Rebeka” w 1938r. została nazwana romansem, współcześnie jednak bardziej trafnym określeniem byłoby nazwanie jej naprawdę zaskakującym thrillerem psychologicznym. Dopiero teraz, gdy przeczytałam „Rebekę” po raz drugi , odkryłam , że czytelnik też zostaje wprowadzony na manowce . Trudno jest  dokładnie opisać, co mam na myśli, bez zdradzania puenty. W dalszej części spróbuję zasygnalizować, co chciałam przez to powiedzieć.  Mimo tego, że powieść została napisana w 1938r. czyta się ją świetnie. Jest to bardzo przewrotna historia  bogatego arystokraty,  Maximiliana de Wintera , zaczynająca się od jego spotkania z młodą i uboga dziewczyną w Monte Carlo. Początek wydawać może się banalny, ale potem zaskoczenie goni zaskoczenie. Dziewczyna zatrudniona jest jako dama do towarzystwa koszmarnej prostaczki, van Hopper. Dziewczyna dowiaduje się od van Hopper, że de Winter jest wdowcem, opłakującym śmierć ukochanej żony, Rebeki, która utonęła w pobliżu jego posiadłości . Max szybko oświadcza się dziewczynie i jadą razem do Manderley.

        Książka nosi tytuł „Rebeka” nieprzypadkowo. Okazuje się bowiem, że to właśnie Rebeka, pierwsza żona de Wintera, staje się jedną z głównych bohaterek powieści. Była ona tak bardzo silną osobowością, że przytłacza wszystkich nawet po śmierci.  Domownicy żyją takim rytmem, jaki wyznaczyła Rebeka, wszystko dzieje się tak, jak chciała Rebeka. Pisarka dla spotęgowania tego efektu ani razu nie podaje imienia drugiej żony  de Wintera, mimo, że to właśnie druga żona jest narratorką powieści.  Gdy druga żona robi co inaczej, niż robiła to  Rebeka, służba delikatnie jej przypomina,  że za pierwszej pani de Winter wyglądało to inaczej. I biedaczka zaraz potulnie się godzi, aby wszystko było tak, jak wcześniej. Sytuacja ta coś mi przypomina. Są przecież osoby, które rzeczywiście żyją w cieniu zmarłych. Niekiedy również dotyczy to wdowców, ale nie tylko. Jest to dosyć upiorne, ale czasem tak bywa, jedna z mich sąsiadek w bardzo zaawansowanym wieku,  bezustannie chodzi na cmentarz grób zmarłego męża i „opowiada mu wszytko, co się  stało od ostatniej wizyty”.

    „Rebeka” ma jednak całą masę innych aspektów. Rewelacyjne pokazane jest docieranie się młodej pary. Dzieli ich bardzo dużo, ponad 20 lat wynosi różnica wieku, status majątkowy jest diametralnie różny. Jak można się było spodziewać, szybko dochodzi do coraz większych zgrzytów. Gdy czytałam książkę po raz pierwszy, zachowanie Maxa irytowało mnie dość mocno, traktował żonę protekcjonalnie i nie mógł zrozumieć, dlaczego nie jest ona wstanie uporać się z obowiązkami pani domu. Za drugim razem odbierałam wszystko już nieco inaczej i byłam dla obu stron bardziej tolerancyjna. I Max i nawet jego druga żona zbudowali wokół siebie kordon tajemnic. Dla Maxa tajemnicą była jego przeszłość, o której nie chciał nic mówić. Jego druga żona z kolei nie była w stanie powiedzieć , co czuje w tej sytuacji. Podobnie było z przyjacielem Maxa, Frankiem, z którym również nie byli w stanie podjąć jakiejkolwiek szczerej rozmowy.   Wszyscy żyli niejako obok siebie. Dyskusje młodej pary dotyczyły banalnych kwestii, a każde z nich w środku aż kipiało od ukrywanych emocji.   I oczywiste było to, że dojdzie w ej sytuacji do  przesileni, albo dalsze brnięcie w tajemnice, albo normalność i szczerość. 

        Najbardziej fascynująca była dla mnie ta część powieści, gdzie pewne sprawy zaczynają się już rozwiązywać. Druga pani de Winter na podstawie opowieści różnych osób stworzyła sobie przekonanie o tym, jak wyglądało pierwsze  małżeństwo Maxa, jak przebiegały jego kontakty ze służbą, z sąsiadami.  Miała też przed sobą obraz tego, jaka była Rebeka. O Rebece przecież mówili wszyscy, wszyscy też bezustannie obie kobiety porównywali. W jej otoczeniu nie było , poza pokojówką, ani jednej osoby, która nie znałaby Rebeki. I ku zaskoczeniu czytelnika, okazuje się, że nie wszystkie te wyobrażenia były trafne.  Druga pani de Winter w pewnym sensie żyła w świecie iluzji i wyobrażeń, a gdy pojawiała się możliwość skonfrontowania tych wyobrażeń z rzeczywistością, nie miała odwagi, aby o zrobić. Każdą wypowiedź jakiejkolwiek osoby  interpretowała zgodnie ze swoimi wyobrażeniami. To również sporo mi przypomina. Każdy przecież często coś sobie wyobraża, a potem okazuje się, że nie wszystko wygląda dokładnie tak, jak nam się wydawało. A czasem tak mocno można uwierzyć w te wizje, że rzeczywistość wydaje się nie do uwierzenia i nie przyjmuje się jej do wiadomości. Kobiety wierzą, że mają wspaniałych mężów, chociaż gdyby uważniej przyjrzały się rzeczywistości, zauważyłyby, ze są zdradzane na potęgę. Wiele osób tkwi w takiej pułapce.

     Czytelnicy mogą przyglądać się dojrzewaniu drugiej pani de Winter. Z młodej, bezgranicznie naiwnej dziewczyny zaczyna wyrastać dojrzała kobieta. Ta dojrzałość i mądrość są wręcz fascynujące. Na skutek szeregu makabrycznych wydarzeń, dorasta ona błyskawicznie. Druga pani de Winter szybko zaczyna posiadać mądrość życiową taką, jaką ma mało kto. Gdy uświadomiła sobie np. że bezpowrotnie straciła coś (  nie chcę pisać, co,  bo może jest ktoś , kto nie czytał książki lub nie oglądał filmu) nie rozpacza . Jest całkowicie pogodzona ze stratą i ma świadomość, że to co straciła, było dla niej destrukcyjne i że bez tego również będzie szczęśliwa. Jakże odmienne jest to  od opłakiwania wielu rzeczy . Przemiana ma też drugą stronę medalu. Pani de Winter jako narratorka opowiada też o zbrodni, wobec której ma stosunek bezkrytyczny . Można chyba powiedzieć, że w pewnym sensie jest nawet zadowolona z tego, co się stało.  A jeszcze nie tak dawno była niemal dzieckiem i myśl o zabójstwie, nie wspominając już o akceptowaniu zabójstwa, nie przyszłaby jej do na myśl. I tu dochodzę do momentu, gdy doszłam  do wniosku, że czytelnik przysłowiowo mówiąc jest nabijany w butelkę. Opowieść o przebiegu pewnej zbrodni – jeden z głównych wątków książki - jest bardzo sugestywna, do tego stopnia, że wierzy się jej bez żadnych zastrzeżeń. Problem polega na tym , że przekazywana przez narratorkę wiedza o morderstwie pochodzi tylko i wyłącznie od jednej osoby . A bardzo prawdopodobne jest, że osoba, która została zabita , opowiedziałaby jeszcze inną historię.  Gdy pierwszy raz przeczytałam książkę, nie przyszło mi to w ogóle  do głowy.  Bardziej jasno nie da się tego powiedzieć.

   Podobały mi się też różne refleksje , wplatane w treść książki, niektóre naprawdę zasługujące na uwagę. Najbardziej przypadło mi do gustu zdanie :  „Szczęście  nie jest wartością, którą można oceniać, jest to sposób myślenia, stan umysłu”. Generalnie jest o czym myśleć i nad czym się zastanowić w trakcie czytania.

   Poza tym wszystkim godny uwagi jest też obraz   arystokracji z końca lat 30-tych ubiegłego wieku. Jedno z najstraszniejszych wydarzeń, jakie spotkało Maxa, to było opisanie go w gazecie.
  A poza tym to jedna z moich ulubionych książek i jeśli ktoś powiedziałby o niej coś złego, walczyłabym w jej obronie jak lew.  
  
6/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz