wtorek, 16 września 2014

Lucy Maud Montgomery „Ania z Zielonego Wzgórza” – audiobook, czyta Jolanta Fraszyńska


Obraz znaleziony dla: Ania z Zielonego Wzgórza
 
   Jeżeli ktoś chciałby zobaczyć,  jak koszmarne wykonanie może popsuć świetną książkę, niech posłucha chociaż jednego fragmentu „Ani” w wykonaniu  Fraszyńskiej. Pisk i jazgot, raz na jakiś czas płaczliwość Fraszyńskiej spowodowały, że słuchanie książki było z godziny na godzinę coraz trudniejsze.  Do tego trudno było mi zaakceptować Anię jako egzaltowaną idiotkę. „Trudno zaakceptować” to mało powiedziane, było to wręcz niewykonalne.  Dotrwałam do końca tylko z czystej sympatii do L. M. Montgomery. Być może to wykonanie mogłoby spodobać się dzieciom, aczkolwiek wątpię, co do dorosłych wydaje mi się to niemożliwe.

    Lubiłam w dzieciństwie „Anię z Zielonego Wzgórza”, i to tak bardzo, że przeczytałam wszystkie tomy Ani, a niektóre z nich nawet dwukrotnie. „Ania z Szumiących Topoli”  pozostała moim ulubionym tomem i sięgnęłam nawet po nią, gdy byłam już dorosła. Nie da się ukryć, że pierwszy tom „Ani” jest przeznaczony dla dzieci. Ale – jak to bywa w przypadku dobrej literatury dziecięcej - i dorosły poza czystą przyjemnością , może również z tej książki coś dla siebie wycisnąć.  Wyobraźnia, snucie marzeń, przyjaźń, szczerość, lojalność – czyż może to nie być pociągające? Myślę, że „Ania” przeczytana z pewnym dystansem do tekstu i z lekkim przymrużeniem oka na pewne kwestie byłaby ciekawą lekturą dla osoby dorosłej.   Pod pojęciem dystansu do teksu mam na myśli to, że lektor nie ma potrzeby wczuwać się w ten tekst do tego stopnia, aby piszczeć, jazgotać i zachowywać się nie jak dorosły człowiek, tylko jak mała i głupiutka dziewczynka.  No chyba, że jest to wykonanie dla dzieci . Seria, w ramach której ten audiobook został wydany, z cała pewnością nie jest serią dziecięcą.

   Fraszyńska zachowywała się, jakby rozum jej odjęło :  krzyczała, jazgotała, a przy tym wszystkim głos jej przy niektórych partiach zamieniał się w totalny pisk.   Ale jeszcze gorsza była płaczliwość. W książce, szczególnie pod koniec tomu, są fragmenty, kiedy to Maryla popłakuje sobie i rozpacza, że Ania dorasta i że nie jest już małą dziewczynką. Fraszyńska też mało co się nie rozpłakała.  Powód do płaczu był rzeczywiście „poważny”. O ile w czasach L. M. Montgomery dorastanie dziecka oznaczało dla rodzica, a szczególnie dla niepracującej matki schyłek życia i brak zajęcia, o tyle w czasach obecnych jest zupełnie inaczej . Właśnie po usamodzielnieniu się dzieci, rodzice mają możliwość zaczęcia kolejnego etapu , no chyba że ktoś jest zanudzony i z tak wąskimi horyzontami, że nie wyobraża sobie innego zajęcia, jak zajmowanie się dziećmi.  Ale w przypadku braku wnuków, teraz może zostać chociażby wolontariuszem w domu dziecka . Po co więc ta egzaltacja, ten patos ?

    Moją ulubioną książką dzieciństwa jest „Tajemniczy ogród”, ale czyż można mówić, że jest to wyłącznie pozycja dla dzieci? Agnieszka Holland nakręciła tak wspaniały film , który przeznaczony jest właśnie dla dorosłych. Tak zinterpretowała tekst i tak go przedstawiła, że dziecko obejrzy film z przyjemnością. Ale dorosły zrozumie więcej, przesłanie jest czytelne: to,  czy nasze życie   będzie przypominało tajemniczy ogród,  zależy tylko od nas.  

   Reżyser kręcący film ma oczywiście większe możliwości, niż lektor, czytający książkę. Ale lektor tych możliwości też ma bardzo dużo. Całe szczęście, że Maciej Stuhr podczas czytania „20 000 mil podmorskiej żeglugi” zrobił to tak, że nie musiałam rozważać, czy jest to książka dla dzieci, dla młodzieży czy dla dorosłych, przyjemność słuchania pochłonęła mnie wtedy całkowicie.  

    Jedyny pozytyw po odsłuchaniu tego audiobooka, to możliwość przypomnienia sobie książki. I tylko z tego powodu nie żałuję, że ostatecznie go odsłuchałam.

2/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz