Lubię książki historyczne i gdy tylko
dowiedziałam się o wydaniu „Zabić arcyksięcia” zaraz dokonałam zakupu. Miała to
być historia, romans, intrygi itd. W trakcie czytania uczucia miałam bardzo
mieszane. Z jednej strony - książka jest ciekawa i lekko napisana. Mimo że nie
jest pozycją beletrystyczną, czyta się ją lepiej, niż niejedną powieść. Jest w
niej cała masa rzeczy, o których nie wiedziałam . Z drugiej strony jednak jest
skrajnie subiektywna, autorzy nie kryją sympatii do Ferdynanda i jego żony, a
opinie krytyczne o nich opatrują negatywnymi, kąśliwymi komentarzami. Zaraz na początku książki jest
list do autorów od prawnuczki Ferdynanda i Zofii – Sohie von Hohenberg - która
wyraża olbrzymie zadowolenie z powodu ukazania się tej pozycji. W tym liście , właściwie przedmowie, Sophie von Hohenberg nazwała książkę „hołdem
dla ludzi, których podziwia”. Subiektywizm jest tak wielki, że nasuwały mi się
obawy, czy aby nie została ona napisana na zamówienie. Masa rzeczy opisana jest też wyjątkowo naiwnie
, przykładowo gdy krótko przed wybuchem wojny w prywatnej posiadłości
Ferdynanda i Zofię odwiedził cesarz Niemiec, Wilhelm II, autorzy wyśmiali
koncepcje, że panowie snuli wówczas palny polityczne. Lansują natomiast tezę ,
że wizyta miała charakter stricte towarzyski i rozmowy dotyczyły polowań oraz
że to, rządy Franciszka Józefa trwały prawie 50 lat i wiadomo było, że długo to już nie potrwa i
że lada chwila Ferdynand przejmie rządy - nie ma w tej sytuacji znaczenia.
Zdaniem autorów głowy państw właśnie
celem odbycia takich rozmów o polowaniach i pogodzie składają sobie wizyty. Ale
po kolei .
Ferdynand Franciszek jest postacią
wyjątkowo mała znaną, jego żona znana jest jeszcze mniej. Wie się o nich w
większości tylko to, że zginęli w zamachu w Sarajewie i że Franciszek był
następcą tronu w Cesarstwie Austrowęgierskim.
W książce autorzy kładą nacisk
wbrew tytułowi nie na zamach , tylko
na aspekt obyczajowy małżeństwa Ferdynanda i w tym zakresie rzeczywiście
jest napisane szalenie interesująco .
Po raz pierwszy spotkałam się właśnie w tej książce z określeniem –
małżonka morganatyczna. Właśnie taką małżonką była Zofia. Polegało to na tym,
że pochodziła ona z rodu
arystokratycznego, ale nie był to ród królewski i stąd też małżeństwo było
traktowane jako skrajny mezalians . Ferdynad musiał uroczyście przysiąc, że
wie, że Zofia ma niższy status, niż on ,
że nie jest jego godna, no i co
najważniejsze , że nigdy nie wejdzie do rodziny Habsburgów i nie zostanie
cesarzową, a dzieci nie będą nigdy następcami tronu. Po śmierci Ferdynanda
cesarzem zostać miał w tej sytuacji
młodszy brat Ferdynanda .
Szalenie ciekawe było czytanie, jak w praktyce wyglądało funkcjonowanie takiego
małżeństwa. Zofia nie mogła uczestniczyć w żadnych oficjalnych uroczystościach
państwowych. Nie mogła nawet bywać w
teatrze, tam bowiem dla Ferdynanda zarezerwowana była loża cesarska. Ona
zasiąść w niej nie mogła, a on z kolei z
uwagi na jego status nie mógł zasiadać w innej loży, niż właśnie ta. Gdy
Ferdynand wyjeżdżał w podróże zagraniczne, ona również nie mogła mu oficjalnie
towarzyszyć. Za zgodą cesarza
Franciszka Józefa mogła wyjeżdżać przy boku męża incognito, na fałszywych
papierach, pod innym nazwiskiem, w trakcie pobytu w miejscu docelowym musiała
przebywać w hotelu. W wyjątkowych
przypadkach uczestniczyła w kolacjach rodzinnych na dworze, małżeństwo to
bowiem mieszkało w innym miejscu, niż
oficjalny Hofburg. W trakcie takiego posiłku przydzielano jej najgorsze
miejsce przy stole, z daleka od cesarza i od męża. Gdy przechodziła przez drzwi z jednej sali do
drugiej , robiła to ostatnia z całego
towarzystwa i konieczne było demonstracyjnie,
dla niej tylko, zamkniecie jednej
połowy drzwi podczas przejścia. W miarę
upływu czasu, gdy wiadomym było, że Franciszek już długo nie pożyje, zaczęły
zdarzać się przypadki zaproszeń do innych państw wraz z małżonką, miało to
głównie na celu przypodobanie się Ferdynandowi. Cesarz Franciszek Józef nie
znosił ani Ferdynanda ani jego żony i odetchnął z ulgą, gdy zginęli.
Po lekturze z ciekawości nawet zerknęłam, czy u nas także w rodach
królewskich były małżeństwa morganatyczne. Ku mojemu zaskoczeniu były, np. Kazimierz
Wielki i Krystyna Rokiczanka, Stanisław
August Poniatowski i Elżbieta Grabowska. Nie wiem, czy w praktyce wyglądało to
tak, jak u Habsburgów. Mania wielkości nie była u nas aż tak wielka, może więc
te kobiety nie musiały być aż tak upokarzane.
Podczas czytania drażnił mnie niesamowicie
skrajny subiektywizm i naiwność autorów. Książka napisana jest w tonie takim, jak
rodzice mówią o swoich dzieciach, czyli że opisują je jako osoby bez wad lub z minimalnymi wadami.
Postacie w książce podzielić można na dwie grupy, dobre to te, które
akceptowały Zofię, ale jest to mniejszość. Reszta to czarne charaktery, na
czele których stał sam cesarz Franciszek
Józef. Ferdynand był zdaniem autorów wspaniałym mężem , doskonałym
ojcem, a Zofia wspaniałą żoną i matką. Ich małżeństwo to idylla jak z bajki.
„Złośliwi” tylko twierdzili, że
Ferdynand nosił się z zamysłem aby zaraz po objęciu tronu anulować
poprzednie ustalenia , dotyczące
dziedziczenia i koronować żonę na cesarzową, a dzieciom zapewnić koronę . Według tych „złośliwych” to m. in. te tematy
omawiał w trakcie spotkań z cesarzem Niemiec . Również zdaniem tych
„złośliwych” Zofia tylko dlatego godziła się na tak upokarzające traktowanie
przez dwór , bo wiedziała, że prędzej,
czy później i tak zostanie cesarzową . Ona z kolei zabiegała o poparcie
Kościoła dla swych planów i wpadła w tym celu w totalną dewocję. Jej goście
zmuszani byli, podobnie jak i służba do uczestniczenia w codziennej mszy. Na całe szczęście autorzy zamieszczają
informacje o tym, że pewne zachowania Ferdynanda przez niektórych były
postrzegane inaczej, niż przez nich . Trudno zapewne jest obecnie wywnioskować,
jakie tak naprawdę zamiary miał Ferdynand,
ale z pewnością nie powinno się przedstawiać jednej wersji za obowiązującą. Nie
ulega wątpliwości, że miał apetyt na władzę, tronu się nie zrzekł. Jako o
człowieku bardzo źle świadczy to, ze godził się na traktowanie swej żony w tak
koszmarny sposób. Zgoda na to, aby nie została ona cesarzową i na to, aby
dzieci nie dziedziczyły tronu to jedno. A bezustanne pokazywanie , że Zofia
jest kimś gorszym to była tylko kwestia obowiązującej etykiety .
Jak dla mnie ani Ferdynad, ani
Zofia nie byli postaciami ciekawymi . On jest warty opisywania tylko z racji
swojej pozycji. Dosyć odstraszające wrażenie zrobiła na mnie informacja, że był
maniakiem polowania i że w ciągu swego życia zabił ok. 300 000 zwierząt. Poza
tym nie miał specjalnie innych dokonań. Wyremontował od podstaw i unowocześnił zamek
Konopischt na trenie Czech , ale głównym celem była tu własna wygoda.
Bibliografia na końcu książki robi
spore wrażenie. Szkoda tylko, że autorzy skupili się tylko na tych źródłach,
które wybielają Ferdynanda. Brakuje
indeksu osobowego z nazwiskami i numerami stron, tak aby szybko można było wrócić do wcześniejszych
informacji o danej postaci. Zamiast tego
jest coś w rodzaju rozdziału pt. Osoby,
dotyczy to jednak tylko Habsburgów, Chotków, Hohenbergów, „dworzan” i „spiskowców”
. Zawarte tam informacje są typu „Franciszek Józef (1830-1916) cesarz Austrii
od 1848r.” Mam spore wątpliwości co do
pewnych określeń, chyba jest to kwestia złego tłumaczenia np. zamiast następca
tronu – książę koronny. Zupełna masakra
to końcówka książki, gdzie w skrócie przedstawiono dzieje postaci do wydania książki.
Pomysł był dobry, ale autorzy napisali tą cześć tak, jak dla debili, typu „Sowieci
słynęli z brutalności i z tego, że posuwając się w głąb Europy , gwałcą i
mordują”. Poza tym trudno sytuacja w czasie wojny była dla rodziny Habsburgów
bardzo skomplikowana , autorom trudno było wytłumaczyć związki rodziny z nazistami
w czasie II wojny , ograniczali więc
komentarze .
3/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz