W trakcie krótkiego urlopu przeczytałam „Głos” INDRIDASONA. Jest to
kryminał autorstwa islandzkiego pisarza,
laureata m. in. Złotego Sztyletu, czyli nagrody za najlepszą powieść kryminalną
roku / dostał ją za „Grobową ciszę”/
. „Głos” kupiłam rok temu, ale przeczytałam go właśnie
teraz.
Jest to bardzo mroczna
książka, wchodząca w skład serii kryminałów Indridasona z policjantem Erlendurem
Sveinssonem w roli głównej. Tym
razem historia rozgrywa się w ciągu kilku dni przed Świętami Bożego Narodzenia
. Zamordowany zostaje portier hotelu, który odgrywał ponadto w różnych
uroczystościach rolę Świętego Mikołaja.
Żył on samotnie, od 20 lat w wyjątkowo nędznych warunkach, w pomieszczeniu hotelowym przeznaczonym na
różne graty, przekształconym w mini pokój mieszkalny . Nikt o nim nic nie
wiedział i robił wrażenie osoby mało ciekawej. Okazało się jednak , że w
dzieciństwie był wspaniałym śpiewakiem ,
śpiewał solo , nagrał 2 płyty i wróżono mu międzynarodową karierę. Im bardziej akcja się rozwija, tym
więcej ciekawych rzeczy wychodzi na jaw.
Otóż żyje jego ojciec i siostra, ale nie utrzymują ze sobą
kontaktu. Jest to wątek budzący spore
emocje, Indridason jakby zadawał cały czas pytania, jak to się stało, że tak
dobrze zapowiadający się człowiek tak marnie skończył? Nie jest to
przecież, w świecie rzeczywistym, coś wyjątkowego, sporo jest
historii wyjątkowych ludzi, lub dzieci –
geniuszy, którzy staczają się. Jaki jest mechanizm tego, że ktoś kończy życie
tak bardzo samotnie? Do tego stopnia, że
właściwie nikt po nim nie rozpacza? Są to wcale nie rzadkie przypadki. Co się
stało z rodziną? Czy nigdy nie miał przyjaciół? Historia jest mroczna i przykra, ale są i
inne, równie straszne wątki.
Policjant prowadzący śledztwo
jest osobą, która ma na tyle spore
problemy ze sobą, że powinien skorzystać z pomocy specjalisty – psychiatry czy
psychoterapeuty lub kogoś podobnego. W dzieciństwie przeżył makabryczny
wypadek. Jako 10 latek był z ojcem i młodszym bratem w górach. Chłopcy zgubili
się, była zima i zapanowała straszliwa zamieć śnieżna. Młodszy braciszek
Erlendura w pewnym momencie puścił jego rękę i zaginął. Pomoc odnalazła tylko
Erlendura, jego brata nie odnaleziono
nigdy, biorąc pod uwagę warunki, wiadomym jest, że nie mógł przeżyć. Erlendur
całe życie ma poczucie winy, że nie dopilnował brata. Całe życie wszystko mu
się wali, małżeństwo rozpadło się, córka stoczyła się , stałą się narkomanką,
wnuczka zmarła zaraz po urodzeniu. Córka żyje
też w poczucie winy, że jej dziecko zmarło przez jej nałóg. Erlendur z
synem prawie nie ma kontaktu. Nie ma innej rodziny, związki z innymi kobietami
mu nie wychodzą, zresztą prawie nigdy nie miał ani chęci ani odwagi, aby
zainicjować jakiś kontakt . Powiedział kiedyś córce, że wraz ze śmiercią brata
on umarł także. Ten wątek też nie pozostawił mnie obojętną, bo tym razem
nasuwały mi się pytania o życie w poczucie winy , w tym przypadku winy
wyimaginowanej. Ile można tak żyć ? Czy jest sposób, aby się z tego uwolnić ?
Dlaczego niektórzy ludzie nie mogą po przeżyciu tragedii powrócić kiedyś do
zwykłego życia? Czy w ogóle jest to
możliwe? Czy wszyscy, którzy znajdą się
w pobliżu takiej osoby, będą przez nią niszczone?
Indridason nie udziela odpowiedzi na żadne z tych pytań, ale próbuje te
wątki zgłębić. Odmalowuje on obraz ludzi, których dotknęły różne nieszczęścia, wyalienowanych , samotnych, nieszczęśliwych ,
żyjących bez rodziny, bez przyjaciół, bez Boga. Ale jednocześnie są to często
ludzie wrażliwi, inteligentni, o skomplikowanych charakterach. No i jeszcze
tytuł – „Głos”. Przez całą książkę przewija się motyw śpiewu, śpiewu młodego chłopca, który skończył wiele lat
później zamordowany . Jak pisze o nim Indridason
, był to „mężczyzna, który niegdyś miał
tak słodki i pełen tęsknoty głos chłopięcy głos. Chłopiec, którego śpiew zmusił
Erlendura , by wrócił do najboleśniejszych wspomnień”.
Książka delikatnie mówiąc nie jest wesoła i mało jest w niej momentów
zabawnych. Ale nie zawsze wszystko jest fajne i piękne. Osobiście lubię, gdy mam
z różnych powodów gorsze dni poczytać cos mrocznego, to pomaga.
I na koniec jeszcze mała zabawa. Sprawdziłam, że do tej pory były u nas 2 wydania "Głosu", w dwóch różnych okładkach , Jedna wydała mi się "strzałem w dziesiątkę", a druga wręcz przeciwnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz