wtorek, 25 czerwca 2024

Julian Tuwim – spektakl „Tuwim dla dorosłych” TEATR MUZYCZNY ROMA

 

   Od czasu skończenia edukacji nie sięgałam po poezję Tuwima. Ale gdy dzięki spektaklowi przypomniałam sobie niektóre wiersze, pojawił się autentyczny zachwyt. Niesamowite jest także, jak wiele daje poezji muzyka, akompaniament muzyczny i śpiew, zupełnie inaczej się ją odbiera. To jakby porównać utwór np. Szekspira czytanego jedynie przez czytelnika, a ten sam utwór zagrany na scenie ze wspaniałą gra aktorską, z kostiumami, scenografią i jeszcze z muzyką. 

     Dobór utworów jak dla mnie jest idealny, bo są wiersze poważne, nostalgiczne, a są i wesołe, pełne humoru. Są wiersze nawiązujące do historii, np. do wybuchu wojny, ale są i oderwane całkowicie od bieżącej sytuacji, są też teksty kabaretowe. Są takie, które wymagają większego namysłu, aby poznać całą głębię,  ale i takie, które chwyta się w lot. Każdemu wykonaniu towarzyszy muzyka. Obawiam się, że niektóre z prezentowanych utworów, gdyby powstały dzisiaj, mogłyby nie być w niektórych kręgach publicznie prezentowane, a jeżeli byłyby, to mogłyby towarzyszyć temu protesty, że są one niepoprawne, że obrażają ludzi. W czasach Tuwima pewnie też były głosy, że kogoś obraża, ale na szczęście był wspaniałym satyrykiem, miał odwagę, aby pisać, co chce i nazywać rzeczy po imieniu. 

      Tuwim bardzo mocno atakował głupotę, drwił z niej m. in. w „Kartce z dziejów ludzkości”, nie mogę nie zamieścić całości utworu, jest fenomenalny. 

„Spotkali się w święto o piątej przed kinem

Miejscowa idiotka z tutejszym kretynem

Tutejsza idiotko rzekł kretyn miejscowy 

Czy pragniesz pójść ze mną na film przebojowy

Miejscowa kretynka odrzekła z ochotą

Albowiem cię kocham tutejszy idioto

Więc kretyn miejscowy uśmiechnął się słodko

I poszedł do kina z tutejszą idiotką


Na miłym macaniu minęła godzinka

I była szczęśliwa miejscowa kretynka

Az wreszcie szepnęła kretynie tutejszy

Ten film mam wrażenie jest coraz nudniejszy

Więc poszli na sznycel na melbe na winko

Miejscowy idiota z tutejszą kretynką

Następnie się zwarli w uścisku zmysłowym

Tutejsza idiotka z kretynem miejscowym


W ten sposób dorobią się córki lub syna

Idioty idiotki kretynki kretyna

By znowu się mogli spotkać przed kinem

Tutejsza idiotka z miejscowym kretynem.”

   Zauważyłam, że niektóre wiersze były już wcześniej śpiewane przez różnych artystów, są na You Tube, odbiór na żywo w teatrze jest oczywiście najlepszy. Jestem pewna, że sięgnę po twórczość Tuwima i ją zgłębię. 

8/10   


piątek, 21 czerwca 2024

Tove Jansson „W Dolinie Muminków”

 

     Jako osoba dorosła już drugi raz sięgnęłam po „W Dolinie Muminków” wcześniejsze spostrzeżenia z audiobooka opisałam tutaj. Czytając tekst i będąc już bardziej w temacie po lekturze wcześniejszych tomów, rozróżniając już poszczególne Muminki, mając czas podczas czytania na chwilę zastanowienia, zauważyłam większą głębię. Oczywiście poczucie, że podczas lektury niejako przebywa się z postaciami w gruncie rzeczy dobrymi, ciekawymi, pozostawało niezmienne. 

    W Dolinie Muminków Czarnoksiężnik zgubił kapelusz z magicznymi właściwościami, to jest kanwa całej opowieści. Każde niemal zdanie można odczytywać i realistycznie i symbolicznie. 

        Przykładowo wskazane jest, że Muminek z Włóczykijem po każdej podróży przyprowadzali do domu Muminków nowych przyjaciół, a Tatuś i Mama Muminka każdego z nich przyjmowali, każdy dostawał miejsce do spania i miejsce przy stole. I zostawali już z Muminkami. My też spotykamy nowe osoby, nawet żywiąc do nich sympatię, nie zawsze mamy umiejętność zaprzyjaźnienia się i zatrzymania ich przy sobie. Niektórzy twierdzą, że prawdziwie przyjaźnie to są tylko takie ze szkoły, inni o nowe przyjaźnie nie dbają, jeszcze inni nie potrafią utrzymać trwałych przyjaźni. U Muminków ta skomplikowana kwestia pokazana jest w uproszczonej formie. Muminki zawsze i niemal wszędzie  poznają kogoś wartościowego i mimo wad tej osoby, zapraszają ją do życia i nie zrażają się jej dziwactwami. Czasem przyglądają się bliżej osobom znanym, które robią wrażenie odstraszające, jak np. Wielka Buka i zastanawiają,  że może nie jest taka zła. 

       Inny świetny przykład to burza, która podczas jednej z wędrówek zniszczyła wiele rzeczy Muminków. Początkowo zapanowała lekka panika, ale szybko Muminki skoncentrowały się na tym, co morze dało im w zamian, co wyrzuciło na brzeg.  A wyrzuciło sporo rzeczy. Każdy przeżywa różne burze życiowe, w czasie burzy coś się traci, można np. stracić pracę, może rozpaść się związek, można zostać oszukanym itp. itd. Ale zawsze jest coś w zamian i warto na to zwrócić uwagę.   

         Każdy dzień u Muminków jest przygodą, codziennie zapowiada się piękny dzień. Na przykładzie Kapelusza Czarnoksiężnika można z kolei zaobserwować, jak wiele szkód czyni chciwość i głupota. Włóczykij gdy zobaczył kapelusz ani przez chwilę go nie chciał zabrać. „Kochał swój stary, zielony kapelusz”. „Nigdy  nie mógł zrozumieć, czemu ludzie cieszą się z posiadania różnych rzeczy. Sam czuł się zupełnie szczęśliwy w swoim starym palcie, które miał od urodzenia”. „Jedyną jego własnością, do której był przywiązany, były organki”. Gdyby reszta opisywanych postaci zachowała się tak samo, nie byłoby wielu problemów.  Wiadomo oczywiście, że ten opis to swoistego rodzaju przenośnia, nie da się żyć bez wielu przedmiotów i dóbr materialnych. Ale z kolei nadmierna pogoń za takimi rzeczami, branie wielkich kredytów, zmiany pracy wyłącznie z powodów finansowych, to przeciwieństwo postawy Włóczykija. 

       Każdy czytając uważnie, znajdzie swojego ulubionego bohatera, to też jest wspaniałe. Z niektórymi fragmentami można się wręcz identyfikować, np. „Piżmowiec jak zwykle wyszedł z książką”. Muminkami można się inspirować. Piżmowiec przykładowo kiedy wszedł do swojej jaskini  „poczuł się ogromnie rad ze wszystkiego. Rozłożył koc na piaszczystej ziemi, usiadł na nim i zaczął rozmyślać. Zajęty był tym przez mniej więcej dwie godziny”. Jeszcze chyba nigdy nie spędziłam dwóch tylko na rozmyślaniu. A z pewnością byłoby warto.  

10/10


poniedziałek, 17 czerwca 2024

Ida Żmiejewska „Fajerwerki” t.5 cyklu "Zawierucha"

 

    Ostatni tom cyklu jest zdecydowanie najsłabszy i przewidywalny. Właściwie wszystko jest już wiadome. Każda z bohaterek już we wcześniejszych tomach znalazła swoją miłość, a teraz autorka tylko sztucznie mnoży przeszkody, pozornie uniemożliwiające szczęśliwe życie kilku par. Tom napisany jest w konwencji takiej, że w tym samym czasie najważniejszym aspektem życia każdej z bohaterek jest rozwiązywanie problemów w związku uczuciowym. Wszelkie inne kwestie są potraktowane marginalnie. Na początku cyklu sporo miejsca poświęcone było  np. pracy Janki jako pielęgniarki w szpitalu, gdzie opiekowała się rannymi, w tym chorymi, którzy ucierpieli w ataku gazowym pod Bolimowem. Tutaj jest spora i nużąca monotematyczność. Brak jest ponadto głębi charakterologicznej. W rewelacyjnej „Warszawiance” tej samej autorki było  zdecydowanie więcej różnych dylematów moralnych, a postacie było znacznie bardziej złożone, wymykające utartym schematom. Tutaj problemami są kwestie damsko – męskie, typu, czy mężczyzna kocha, czy nie kocha, jak pozbyć się męża itd. 

         Obraz całej rodziny Kellerów też jest przelukrowany, schematyczny, owszem są większe czy mniejsze nieporozumienia, ale generalnie panuje między wszystkimi wielka miłość i lojalność, jak w bajce. Wszyscy są dobrzy i prawi, mają wady, ale są to naprawdę drobne wady. Jest to tak nierealne, aż ciężko się czyta. To odwrotność tego, co opisała np. Agata Christie w „Morderstwie w Boże Narodzenie” i odwrotność tego, co było pokazane chociażby w moim ulubionym serialu „Sukcesja”. W poprzednich tomach było podobnie, ale nie do końca było wiadome, w jakim kierunku całość pójdzie i było też zdecydowanie więcej innych aspektów. Tutaj jeszcze dochodzą ostatecznie równie wspaniali, bajkowi mężowie, a liczba bohaterów, przypominających ludzi z krwi i kości jest wyjątkowo mała, co w niektórych fragmentach sytuuje książkę niebezpiecznie blisko grafomanii. 

        Na podziw zasługuje natomiast wiedza autorki o dawnej Warszawie, realia życia w tym mieście w 1918r. odtworzone są świetnie, łącznie nawet z karmieniem wiewiórek w Parku Łazienkowskim, czy spacery z dzieckiem w Ogrodzie Saskim. Jeżeli ktoś nie jest znawcą okresu I wojny światowej, to z pewnością również dowie się wielu rzeczy. Szokujący jest opis sytuacji kobiet w tamtym czasie i to kobiet wykształconych. Na przykładzie Julii można przyjrzeć się sytuacji, jak zgodnie z prawem może zachować się porzucony mąż. W przysiędze ślubnej w tamtych czasach  zawarta była formuła posłuszeństwa, które panna młoda ślubowała poślubianemu mężczyźnie. To że po ślubie mąż porzucił chorą żonę i zostawił ją samą na pewną śmierć i to jeszcze tuż przed nacierającym frontem, nie miało żadnego znaczenia. Nadal w świetle prawa miał prawo jej rozkazywać i właściwie to nią rozporządzać. W tym konkretnym przypadku małżonek zagroził żonie, że jeżeli nie wróci do niego, on doprowadzi do zamknięcia jej w szpitalu psychiatrycznym w Tworkach jako niepoczytalnej.  

     Generalnie jednak nie będę tęsknić za cyklem. 

6/10 


piątek, 14 czerwca 2024

Jose Saramago „Miasto ślepców”- audiobook, czyta Jakub Kamieński

 

    Książka jest niestety ciężka do słuchania, wydarzenia w dużej mierze są przewidywalne. Otóż w jednym z miast w czasach współczesnych zapanowała epidemia ślepoty. Przyczyny były nieznane, a władze obawiając się, że ślepota jest zaraźliwa, odseparowała pierwszych chorych w budynku dawnego szpitala psychiatrycznego. Pozostawiono ich tam niemal samych sobie, dowożono jedynie jedzenie i to też tylko do czasu. Bez czytania książki z łatwością można sobie wyobrazić, co się tam zaczęło dziać. 

      W powieści jest kilka myśli, które zasługują na zastanowienie.  Przykładowo nasze dobre i złe uczynki bardzo długo, nawet i setki lat  po ich dokonaniu jeszcze rezonują gdzieś we wszechświecie i nigdy nie wiemy, jakie finalnie mogą być ich skutki. Albo wyjaśniona została kwestia tytułowej ślepoty, wobec której medycyna była bezradna. Otóż tylko jedna osoba nie utraciła wzroku i okazało się, że tylko ona nie straciła nadziei i człowieczeństwa, chociaż liczyła się z tym, że w każdej chwili może stać się ślepa. Wyraźnie zostało powiedziane, że ślepota to po prostu brak nadziei. Ślepotą może też być oczywiście niezauważanie dobra, piękna itd. 

7/10 


środa, 12 czerwca 2024

Jurgen Thorwald „Krew królów. Dramatyczne dzieje hemofilii w europejskich rodach książęcych”

 

     Pozycja jest trochę historyczna, trochę medyczna, czyta się ją całkiem dobrze. Hemofilia kojarzyła mi się dotąd tylko z problemami z krzepnięciem krwi i koniecznością uważania na to, żeby się nie skaleczyć. Jest to dużo poważniejsze. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu czy wcześniej nie było na to schorzenie żadnych medykamentów. Drobne skaleczenia mogły doprowadzić nawet do śmierci. Najgorsze było jednak to, że trzeba było uważać nawet na to, żeby się nie uderzyć, bo wówczas tworzyły się krwotoki wewnętrzne. Był to koszmar. Chore dzieci umierały z reguły we wczesnym dzieciństwie. A dzieciństwo było koszmarem, bo dzieci nie mogły się normalnie bawić, stanowiło to zagrożenie, mogło się przecież  uderzyć czy przewrócić, a w konsekwencji umrzeć. 

       Nosicielką genu hemofilii była królowa Wiktoria, a z racji jej wielodzietności choroba dotknęła później niemal wszystkie rody królewskie w ówczesnej Europie. Wbrew pozorom miało to wpływ na dzieje państw. W Hiszpanii np.  dwóch synów króla Alfonsa XIII było chorych na hemofilię, a trzeci syn był  głuchoniemy. Z końcem lat 20 – tych ubiegłego wieku gdy w Hiszpanii zapanowały silne nastroje antymonarchiczne posługiwano się argumentem, że ród królewski jest chory, wyklęty, że to jakby znak od Boga i dla dobra kraju rodzina królewska powinna być odsunięta od władzy. Finalnie król został zmuszony do opuszczenia kraju. 

     Thorwald omawia w formie zbeletryzowanej dzieje właśnie księcia Alfonsa, następcy tronu Hiszpanii,  mało znanego księcia pruskiego Waldemara oraz syna cara Mikołaja II – Aleksego, zamordowanego z cała rodziną w Jakaterynburgu przez bolszewików. Dzieciństwo Aleksego było piekłem, kilka miesięcy w roku spędzał w łóżku, miał straszne ataki bólowe, na które poza Rasputinem nikt nie był w stanie pomóc. Z całej książki to właśnie kwestia Rasputina wydaje się najciekawsza i to w wielu aspektach. Thorwald zrekonstruował na podstawie źródeł przebieg choroby carewicza Aleksego ze szczególnym uwzględnieniem ataków bólowych, spowodowanych urazami wewnętrznymi i krwotokami. Odniósł się do ówczesnej wiedzy medycznej i jednoznacznie stwierdził, że w tamtych czasach nie było jakiejkolwiek możliwości, aby pomóc choremu. Zgodnie z wiedzą medyczną, chłopczyk powinien umrzeć. Z opisów historycznych wynika natomiast, że po wizytach Rasputina  stan chłopca się poprawiał w błyskawicznym tempie, niemal w jednej chwili. Thorwald uznał, iż musiało to wynikać z siły sugestii Rasputina, czy wręcz hipnozy przez niego stosowanej, że nie ma innego wytłumaczenia. Rasputin nie stosował żadnego placebo, nie dawał żadnych leków. Gdyby doszło do jednego czy dwóch wyleczeń, przypisywanych Rasputinowi, mógłby to być przypadek. Ale takich sytuacji było więcej. Thorwald, autor książek o historii medycyny, tym samym bez cienia wątpliwości wskazuje, że to co się dzieje w umyśle chorego, ma dla procesu leczenia wielkie znaczenie, większe niekiedy niż procesy fizjologiczne w ciele.  

7/10