
Pisałam już kilkakrotnie przy okazji wcześniej czytanych książek Josepha Rotha, że jest on dla mnie niemal geniuszem literackim i mistrzem empatii. „Białe miasta” to zbiór refleksji, jakie autor snuł 100 lat temu jako korespondent jednej z gazet podczas indywidualnych wycieczek po francuskich miastach. Oglądanie tych miast i miasteczek stanowiło dla niego bodziec do rozważań. Joseph Roth nie wyznaczał sobie celów turystycznych do zaliczenia, oglądał to, co uznawał za godne obejrzenia. Książeczka jest bardzo skromna objętościowo, ale w tych króciutkich formach jest dużo więcej godnej uwagi treści, niż w wielu olbrzymich dziełach.
W mijanych osobach doszukiwał się podobieństwa do osób znanych, pochodzących czy z Południa Europy, czy z tych miejscowości, albo z nimi związanych. „I tylko tu i ówdzie błyśnie kobieca uroda Hiszpanki Raquel Miller, temperament Mistinguett, wielka złośliwość wielkiego karła Little Tich”. Nie kojarzę ani jednej ze wskazanych postaci, w przypisach jest to wyjaśnione, ale to ma znaczenie drugorzędne. Tu bardziej chodzi o mechanizm, zwiedzając myślał o ludziach z minionych epok i współczesnych.
W jeden z miejscowości zastanowił go pomnik fundatora szkoły, zupełnie nieznanego, najprawdopodobniej mało kogo taki pomnik zainteresowałby. Pisarz przyglądał mu się i usiłował dowidzieć się z niego czegoś o człowieku. Patrzył na twarz: „Co za mądra powściągliwość, jakże godna jezuickiej tradycji”. „Kim jesteś? Człowiekiem wierzącym, sceptykiem, znawcą ludzi, wzgardliwcem? Myślę, że postanowiłeś wydawać się wszystkim, a być tylko tym, czego nie wolno wiedzieć.? Nie byłeś uczonym, bo zrobiłeś karierę. Nie miałeś ideałów, bo miałeś ambicję”. Jak zwykle spojrzenie pisarza jest odmienne od ogółu. Sporo osób, patrząc na tych ludzi, którzy zrobili karierę, postrzega ich jako zwycięzców, a tych, którzy nie mają takiego osiągnięcia, jako przegranych. Joseph Roth w tym króciutkim zdaniu wskazuje inny punkt widzenia. Gdy się ma ideały, raczej nie da się zrobić kariery, robiąc bowiem karierę trzeba iść na kompromisy, te ideały zdradzać. Przykładowo ktoś zajmujący się pracą naukową i nie zabiegający o niczyje względy, nie dbający o swoja pozycję, również kariery nie zrobi. Jest to oczywiście pewne uproszczenie, ale jest w tym olbrzymia doza racji.
Wśród rozważań jest też mowa o wpływie klimatu na ludzkie zachowania. „Ach, już rozumiem, dlaczego tu rosną racjonaliści, a gdzie indziej kwitną mistycy. Wiatr. Tu nie ma lasów”. Autochtonów pisarz postrzegał jako zadowolonych, a nawet szczęśliwych nawet w starszym wieku. „Radość życia gwarantuje zachowanie werwy do późna”. Gdy oglądał podupadłe miasto, niegdyś wielkie, zauważył że „Dziś jest ponure, zgorzkniałe, skwaszone, wypełnia je małoduszna nieufność do obcych, często spotykana w podupadłych sklepikach”.
Najbardziej przejmujący był opis corridy, którą pisarz postrzegał jako coś odrażającego, pomimo że w jego czasach nie było mowy o prawach zwierząt i ich dobrostanie. Tak opisał ludzi zaangażowanych w to widowisko. „Pomocnik golarza, krawiec, wachmistrz staje się na widok zwierzęcia herosem. W cywilu to mieszczuch. Dziś niewykluczone, że kolorowa chusta, która drażni byka, wypełnia skąpego wieśniaka, który boi się żony, autentyczną odwagą”. „Wokół, za osłoną otoczenia, stoją faceci w niedzielnych ubraniach, faceci z brzuchami, mięczaki ze stroskanymi twarzami, znamionującymi jedynie szarą powszedniość i odrobinę ambicji. I ci ludzie ciskają bykowi pod nogi czapki i złorzeczenia, drażnią go, a gdy rusza w stronę barierki, szybko znikają. Udają, że gotowi są chwycić byka z rogi . I widzę ich smętne życie codzienne, kwaśne jak ich twarze, ich uległość wobec wszystkiego, co zakrawa na „bogactwo” i „zwierzchność”. Ich arogancję wobec bezbronnych i ich pokorę w obliczu siły”. „Żaden z poetów tej krainy nie miał nic do zarzucenia walkom byków”. Pisarz doszedł też do wniosku, że tacy sami ludzie fascynowali się w starożytności walkami gladiatorów.
Gdy oglądał zamek, który go zafascynował, miał z kolei takie skojarzenia. „To dziedziniec dla starców, którzy nie boją się śmierci i tęsknią do nieba: w tych pasażach odnajdują już przedsmak cienistych, zielonych, a przecież przesyconych światłem pasaży niebiańskich”
No i na koniec wisienka na torcie. W jednym z miasteczek „w każdym domu koty. Miękkie, puszyste zwierzęta o wielkich, mądrych, zapatrzonych w wieczność oczach.”
10/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz