Klasyki literatury nie da się całej przeczytać, no chyba że ktoś zajmuje się tym zawodowo. A w klasyce jest faktycznie wiele arcydzieł, które są w stanie zauroczyć czytelnika po latach. Raz na jakiś czas sięgam więc do tej klasyki w nadziei, że odkryję dla siebie coś nieznanego. Sięgając po klasykę ma się szansę, że natrafi się na dzieło, o którym pisała Olga Tokarczuk, dzieło które ociera się o Wielką Tajemnicę, które przedstawia świat w taki sposób, w jaki jeszcze na niego nie patrzyliśmy. To jednocześnie powinno być dzieło, po przeczytaniu którego jesteśmy już innymi ludźmi, a w trakcie czytania byliśmy w czymś w rodzaju transu, zafascynowani i porażeni, niczym w jakimś innym wymiarze.
„Do latarni morskiej” z pewnością nie jest czymś takim. Nie zauważyłam tu głębi psychologicznej czy jakiejkolwiek innej. Niestety tekst nieco nudzi, a przy audiobooku bardzo łatwo jest oderwać od niego uwagę. Czytająca Irena Lipczyńska z pewnością tu nie pomaga, wręcz usypia i potęguje nudę. Znaczna część książki to opis jednego popołudnia w nadmorskiej angielskiej miejscowości, odbywa się wówczas spotkanie towarzyskie u rodziny Ramseyów. Nie dzieje się nic spektakularnego, zaś powieść od innych odróżnia to, że opisywane są myśli uczestników spotkania. Przykładowo jeden z gości psychicznie czuje się fatalnie, drażnią go pozostali ludzie, postrzega ich jako prostaków i marzy o tym, aby być już u siebie w domu. W oczach gospodyni z kolei to on budzi politowanie, bo mieszka sam i jej się wydaje, że zrobiła mu wielkie dobrodziejstwo, zapraszając go na przyjęcie. Dalsza część książki rozgrywa się po latach od opisanego przyjęcia.
Ale nie ma tu niczego odkrywczego, przy odrobinie zastanowienia i empatii w takich sytuacjach w dużej mierze można się domyślić, jak poszczególni ludzie się czują. Z pewnością można sięgnąć głębiej, tak jak potrafił to robić w swoich genialnych psychologicznych powieściach Javier Marias. Wirginia Woolf nie była w stanie sięgnąć głęboko.
6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz