Czytałam ten tom jako nastolatka, teraz okazało się, że prawie nic już z niego nie pamiętałam i był on dla mnie rozczarowaniem. Lucy Maud Montgomery w swoich cyklach o Ani z Zielonego Wzgórza i o Emilce ze Srebrnego Nowiu opowiada o bohaterkach, które mocno wyróżniały się z otoczenia, głównie marzycielstwem i pozytywnym podejściem do życia, Emilka dodatkowo pasją pisania. Tak samo było z Joanną z "Błękitnego Zamku".
Rilla jest zaledwie nastolatką, początkowo próżną, potem empatyczną, odpowiedzialną, zaangażowaną w wychowywanie znalezionego niemowlaka i w działalność w Czerwonym Krzyżu. Wydarzenia rozgrywają się w trakcie I wojny światowej, autorka sporo opowiada o dramatach, związanych z wojną. Zarówno Ania, Emilka i Joanna były mądrymi kobietami, Rilla zaś mówiąc wprost, jest głupia, sama nazywała siebie rodzinnym głuptaskiem i jako jedyna z całego rodzeństwa skończyła edukację w wieku 15 lat. Ta jej działalność w trakcie toczącej się na innym kontynencie wojny była oczywiście bardzo pozytywna, ale niczego nadzwyczajnego tu nie widzę. W naszej historii mamy mnóstwo przykładów zaangażowania i bohaterstwa i jeszcze narażania życia.
Porażające i negatywne wrażenie zrobiło na mnie przedstawienie zwierząt, a właściwie bardzo przedmiotowe podejście bohaterów książki do nich. Autorka miała o zwierzętach nikłe pojęcie, szczególnie o psach. Rodzina Blythów przedstawiana jest oczywiście wyjątkowo pozytywnie. Jeden z braci Rilli miał psa, Wtorka, który mieszkał oczywiście z całą rodziną. Gdy chłopak poszedł na wojnę, Wtorek zamieszkał na dworcu kolejowym i oczekiwał kilka lat na swojego ukochanego pana. Wtorek nie chciał wrócić do domu i tam oczekiwać. Każdy kto ma lub miał psa, wie, że taka kuriozalna sytuacja byłaby możliwa tylko wtedy, gdyby temu psu z rodziną było po prostu źle. Sytuacje psów, oczekujących latami na swoich opiekunów gdzieś na dworcu, czy na chodniku są oczywiście znane, ale dotyczy to opiekunów, którzy żyli samotnie, tylko z psem i egoistycznie lub bezmyślnie nie zadbali o to, aby zwierzak miał opiekę w razie choroby lub śmierci opiekuna. Nie słyszałam nigdy o normalnej rodzinie, w której pies po wyjeździe, czy nawet śmierci jednego z domowników, nawet tego ukochanego, uciekał z domu. Czułam więc poważny zgrzyt, czytając o "wspaniałej rodzinie" i o psie tej rodziny, który wolał mieszkać w budzie na mrozie, niż z tymi ludźmi. W powieści co jakiś czas są koszmarne opisy Wtorka i tego, jak bardzo było mu źle na dworcu w budzie, bo albo miejscowi chłopcy próbowali obrzucić go kamieniami, albo nabawił się reumatyzmu z zimna. Po paru latach ze zdrowego, wesołego szczeniaczka stał się starym, schorowanym, zreumatyzowanym psem. Podejście Blythów do kota też pozostawiało sporo do życzenia.
W "Rilli" jest też wspomniana sytuacja, gdy mały chłopczyk zabił swojego kota, bo uznał, że może dzięki temu podziwiany przez niego przyjaciel, wróci z wojny. Wywołało to zdumienie wśród bohaterów książki, ale oburzenia nie wywołało. Wszyscy współczuli chłopczykowi, że aż tak bardzo tęskni. Temu wynaturzeniu nie poświecono zbyt wiele miejsca.
Ta niby to wspaniała rodzina Blythów nie tylko z powodu zwierząt w tym tomie wzbudziła moją antypatię. Gdy 15 - letnia Rilla przywiozła do domu znalezione niemowlę, Gilbert, ojciec Rilli, zakomunikował jej, że ma się niemowlakiem sama opiekować, a jeżeli nie będzie tego robić, to dziecko zostanie oddane do sierocińca. Matka Rilli, Ania, nie mogła jej pomóc, była rzekomo bardzo zajęta, tylko nie wiem za bardzo czym, bo z mojego punktu widzenia nie miała nic do roboty. Nie pracowała, nie miała żadnych problemów materialnych, miała dorosłe dzieci, z których trójka chłopaków poszła na wojnę, dwie córki studiowały w innym mieście. W domu była poza rodzicami tylko Rilla, no i gospodyni, która zajmowała się pracami domowymi i gotowaniem. Z moich wyliczeń wynika, że Ania nie przekroczyła jeszcze 50-tki, nie była ani stara, ani schorowana. Nie miała ani żadnych zainteresowań, ani żadnego zajęcia, które uniemożliwiałoby jej pomoc. Mogła pomóc Rilli chociażby z nudów. Być może Gilbert o sierocińcu nie mówił poważnie, ale sytuacja wyglądała tak, że dzieckiem rzeczywiście zajmowała się właściwie tylko Rilla, czasem tylko pomagała jej gosposia. Zainteresowanie "wspaniałej" Ani niemowlakiem było zerowe.
Z całą pewnością nie będę chciała wrócić do tego tomu.
4/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz