Tekst jest porażający, czyta się świetnie, nie ulega wątpliwości, że przeczytać warto. Ale książka jednocześnie budzi pewne wątpliwości. Co to za wątpliwości?
Rzetelność danych, na jakie powołują się autorzy. Opisywane tematy nie były nigdy kompleksowo zbadane, prawdopodobnie jednak z uwagi na ukrywanie i nieudostępnianie danych przez kościół nigdy nie zostaną w taki sposób zbadane. Alternatywą jest więc albo odstąpienie od badania tematu i pisania o nim, oraz oczekiwanie, że może jednak jakieś dane zostaną udostępnione, albo też pisanie w oparciu o to, co wiadome jest na dzień dzisiejszy. Nie ulega wątpliwości, że wariant numer dwa jest sensowniejszy, chociażby ze względu na to, że świadkowie umierają, pamiętają słabiej, a prawdopodobieństwo, że kościół zmieni stanowisko i stanie się przejrzysty i otworzy archiwa, jest bliskie zeru.
Przykładowo, czy każda śmierć dziecka w Kanadzie w szkole konwentualnej jest tylko winą księży czy zakonnic? Obecnie śmierć dziecka jest czymś wyjątkowym, dzieje się tak z reguły w przypadku nowotworów czy wypadków samochodowych, ale kilkadziesiąt lat temu i wcześniej, szczególnie wcześniej, wyglądało to inaczej. Śmiertelność wśród dzieci była wysoka i to bez względu na to, z jakiej warstwy społecznej pochodziły. Znęcanie się nad dziećmi jest czymś potwornym, ale kary cielesne w szkołach były kiedyś stosowane zupełnie oficjalnie i było to zgodne z prawem. Autorzy powołują się na pewne dane, ale dane te też budzą masę zastrzeżeń. Przykładowo podana jest liczba zgonów dzieci w szkołach kościelnych od 1920r. w Kanadzie. Jest to podane w takim kontekście, że wskazuje to na winę duchowieństwa, prowadzącego szkoły. A co z ofiarami epidemii hiszpanki? Z ofiarami niedożywienia i nędzy w okresie powojennym? Brak jest tu szerszego kontekstu. Tak samo jest z nadużyciami seksualnymi wobec zakonnic. Nic oczywiście nie może ekskulpować sprawców, ale warto jednak wiedzieć, że nadużycia seksualne były kiedyś niemal normą we wszystkich środowiskach. Nagminnie doświadczały tego koszmaru chociażby służące, wiele żon itp.
Książka nie jest pracą naukową tylko publicystyką, omawiane zagadnienia nie są zgłębione, są właściwie tylko zasygnalizowane. Z jednej strony może powstać niedosyt, z drugiej jednak przedstawione jest całe spektrum tematów, które są przez kler zamiatane pod dywan.
Zastrzeżenia mam jeszcze do całkowitego bezkrytycyzmu autorów do wszelkich publikacji antykościelnych, na które się powołują, jak chociażby do książek osób, które opuściły seminaria lub zakony. Książki tego typu zawsze będą stronnicze, a bez stanowiska strony przeciwnej trudno jest wyrobić sobie opinię, jak naprawdę wyglądała sytuacja.
Zastrzeżenia budzi też sam temat, czyli znalezienie jak największej ilości patologii. To tak jakby pisać o historii określonej instytucji, obojętnie jakiej, tylko pod kątem wad. Stanowczo nie podoba mi się generalizowanie, że wszyscy duchowni są bezmyślni, czy ślepo posłuszni i nie grzeszą intelektem. Obawiam się, że co do większości i to zdecydowanej tak jest, ale większość to jednak nie wszyscy.
Mimo tej listy wątpliwości, plusy zdecydowanie przewyższają. Najważniejszym zaś atutem tej pozycji jest uczenie krytycznego myślenia o kościele, ale i rozszerzenie horyzontów o wiedzę o pewnych zjawiskach, chociażby o tym jak ta instytucja funkcjonuje na wschodzie i na zachodzie Europy. Krytycyzm dotyczy zarówno poszczególnych księży czy zakonnic, ale też i hierarchii, czy nawet i nauczania kościoła. Wyjątkowo cenne jest też właśnie porównanie naszego kościoła do kościołów w Europie Zachodniej, w tym w Niemczech, a także do kościoła wschodniego. Tego rodzaju opracowania trudno byłoby gdziekolwiek odnaleźć. O ile o pedofilii, czy szkołach kościelnych można poczytać w internecie, o tyle w tym zakresie już nie jest to takie proste.
Kościół w Polsce jawi się jako skrajnie anachroniczny, a bynajmniej nie dotyczy to prawd wiary, one są niezmienne. U nas proboszcz w parafii ma władzę absolutną, podobnie jak i biskup w diecezji w odniesieniu oczywiście do spraw kościelnych. Jeśli początkujący ksiądz podpadnie proboszczowi, to jest skończony. Wszyscy tak bardzo się do tego przyzwyczaili, że traktują tą sytuację jako coś normalnego. A może być inaczej, wierni mogą też mieć wpływ na tego rodzaju kwestie, mogą przecież istnieć systemy odwoływania się, jak np. sądownictwo. Na zachodzie właśnie jest zdecydowanie większy wpływ wiernych na kościół i nie ogranicza się to do sprzątania kościoła. U nas jest to nie do pomyślenia. Dość porażająco wypada porównanie naszego duchowieństwa do duchowieństwa rosyjskiego, stopień upolitycznienia, buta hierarchów, są zbliżone. U nas każdy, kto podejmuje dyskusję na temat jakiejkolwiek reformy w kościele, traktowany jest jak wróg kościoła. Porównania funkcjonowania różnych kościołów są rewelacyjne. A najbardziej porażające jest mniemanie naszych biskupów, że to tylko oni mają rację, że na całym świecie wszyscy się mylą.
8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz