Wciągający, oryginalny i zaskakujący kryminał, nie kryminał. Nie znałam, niestety, do tej pory twórczości Krzysztofa Koziołka, o jego istnieniu dowiedziałam się dopiero z listy 18 powieści nominowanych do Nagrody Wielkiego Kalibru 2022r. Ale te zaległości mam zamiar nadrobić, a jednocześnie będę „kibicować” tej pozycji, aby uzyskała tą nagrodę.
Książka jest fikcją, ale napisaną przez autora, który jest wspinaczem i zna się na rzeczy. Wie, jak wygląda technika wspinania się i ma sporą wiedzę o środowisku naszych himalaistów, a także po prostu o górach, w tym o Himalajach. Jest sporo nawiązań do innych, historycznych już wypraw, do postaci żyjących i nieżyjących. Autor wie, jak wyglądały wyprawy na K2. Jest tu np. fragment, gdy samotny himalaista bliski śmierci widzi postać swojej córki, której faktycznie na K2 nie ma. Ale on z nią rozmawia, a ona pokazuje mu drogę, bez tych podpowiedzi nie miałby żadnych szans. Autor nie wyjaśnia, jak wytłumaczyć to zjawisko. Kierownik wyprawy przypomina jedynie przykłady rzeczywistych himalaistów, którzy twierdzą, że gdy byli o włos od śmierci uratowała ich jaką postać, pokazywała im drogę. Książka jest więc fikcją, ale bardzo realistyczną, jakby np. policjant pisał o policjantach.
Jednym z atutów jest naprawdę wciągająca akcja i to właściwie od samego początku. Rzadko to się zdarza, z reguły akcja rozkręca się w miarę czytania. Otóż podczas jednego z ataków szczytowych, prowadzonego przez dwóch wspinaczy, jeden z nich zginął. Jego partnerka podała dwie sprzeczne wersje wydarzeń, według jednej spadła na niego lawina, według drugiej zaś ona odcięła linę, do której był przywiązany, co miało wynikać z tego, że ona nie była w stanie mu pomóc, a gdyby go nie odcięła, zginęliby oboje. Jednym z uczestników wyprawy był dziennikarz, który na postawie różnych poszlak zaczął podejrzewać, że mogło być jeszcze trochę inaczej, a mianowicie kobieta ta mogła odciąć linę partnera tylko po to, aby go zabić, a miała ku temu swoje powody jeszcze z czasów przed opisywaną wyprawą.
Jednym z najciekawszych aspektów książki jest pokazanie wspinaczy starej szkoły, takich powyżej 50-tki i młodszych, około 40 – tki. Jak wynika z wielu wypowiedzi współczesnych wspinaczy, różnica pomiędzy tymi grupami jest porażająca i dotyczy właściwie wszystkiego. Ogromny jest też rozdźwięk. Starsi uważają, że oni zawsze mieli swoje zasady, jak partnerstwo liny, w ich środowisku nie było możliwe zostawienie bez pomocy słabszego czy rannego partnera, bez względu na to, na jakiej wysokości się to stało. W trakcie wypraw nikt „nie grał indywidualnie na siebie”, liczył się sukces całej ekspedycji, a kto zdobędzie szczyt, miało już mniejsze znaczenie. Kierownik wyprawy decydował, kto ma być w zespole szturmującym wierzchołek, a kto ma np. tylko poręczować drogę, a której godzinie ekipa ta ma wyruszyć, kiedy zawrócić itp. Nikt oczywiście nie kwestionował tych zasad.
Zdaniem tych starych, młodzi wspinacze działają zupełnie odwrotnie i generalnie reprezentują sobą niemal samo zło pod każdym prawie względem. Ale czy na pewno? Młodzi, a właściwie już względnie młodzi, z książki K. Koziołka rzeczywiście mocno różnią się od starych. Ale nie wszystko jest czarno – białe. Faktycznie buntują się przeciwko decyzjom kierownika i nie są w stanie pogodzić się z decyzją, że to oni mają zająć się poręczowaniem lin i dostarczeniem prowiantu do określnych obozów, a szczyt ma zdobywać kto inny. Ale poddają oni w bardzo dużą wątpliwość, czy aby na pewno w czasach starych wspinaczy wszystko było takie wspaniałe. Czy na pewno nikt wówczas się nie buntował przeciwko decyzjom kierownika i uważał je za sprawiedliwe? Czy na pewno wszyscy wspinacze byli tacy solidarni? Czy pomaganie komuś rannemu czy słabszemu w strefie śmierci w sytuacji gdy druga osoba też ledwo żyje i naraża się na śmierć ma sens? Czy może w czasach starych wspinaczy udawało się tylko, że jest świetnie, a różne problemy były tajemnicą poliszynela?
K. Koziołek pokazuje zantagonizowaną wyprawę, zupełnie inną niż te, o których można było do tej pory czytać książki czy oglądać filmy. Samo to jest już mocno frapujące. Ludzie idą na szczyt i nikt nie ma pewności, czy w razie czego ktoś mu pomoże. Kierownik nie wie, czy ktoś będzie go słuchał. Najciekawsze w tym jest to, czy wcześniejsze wyprawy rzeczywiście były takie idealne, obawiam się, że niekoniecznie.
Jak wynika z opinii L. Cichego, zawartego na odwrocie okładki, opisywane zdarzenia naprawdę mogą się wydarzyć. Radzi on, aby przyjrzeć się wyprawie Szerpów na K2 z 2021r., kiedy to K2 po raz pierwszy góra ta została zdobyta zimą.
5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz