sobota, 17 sierpnia 2019

Joseph Roth „Wiedeńskie znaki czasu”



    Jeżeli ktoś jest zaniepokojony lub nawet i przerażony tym, co dzieje się współcześnie dookoła, np. klęską suszy, zmianami klimatu, polityką najogólniej mówiąc, szalejącym populizmem, groźbą wojny,   przemianami obyczajowymi i masą innych rzeczy, powinien sięgnąć po „Wiedeński znaki czasu”. Joseph Roth swoje felietony wiedeńskie napisał dokładne 100 lat temu, problemy były wówczas inne. Ale świat, który znał, nagle przestał istnieć. I zastąpił go świat gorszy z jego punktu widzenia i nieprzewidywalny. Ukochane przez niego cesarstwo przestało istnieć. Austro –Węgry przestały istnieć. Wiedeń, niegdyś niemal stolica świata, stał się miastem biedaków. U progu, bo już na Węgrzech, szalała rewolucja bolszewicka, a wówczas nie było wiadomo, jak to się może skończyć. W felietonach nie znajdzie się  lekarstwa na lęk przed zmieniającym się światem i przed masą niebezpieczeństw, jakie się wyłaniają. Ale  można poczuć, że inni ludzie już przeżywali takie stany. I po tym względem felietony Rotha się nie zdezaktualizowały i nie jest tak, że mają tylko wartość historyczną.

     Nie zdezaktualizowały się także i z tego względu, że zawsze są i będą jacyś ludzie biedni i nieszczęśliwi, nad którymi należałoby się pochylić. A Joseph Roth nigdy takich osób nie mijał obojętnie. Zawsze wiedział, komu dzieje się krzywda. Był mistrzem empatii. Proust np., którego dopiero co skończyłam czytać,  też pisał genialnie, ale żadnymi biedakami nigdy sobie głowy nie zawracał. Sporo jest teraz literatury lekkiej, pokazującej nieskomplikowany obraz „pięknego świata”. Nie ma tam biedy i nieszczęść. Życie jest pasjonującą przygodą, w trakcie której można co najwyżej natrafić na trudności, które można i należy przezwyciężyć. Życie w warunkach pokoju i we względnym dobrobycie może utwierdzać w takim przekonaniu. Warto jednak sięgnąć do literatury, która ten piękny i prosty obrazek może nam nieco wzruszyć, albo nawet i zburzyć. Chociażby nawet po to, aby uzmysłowić sobie, że może jednak nie do końca mamy racje. Że życie z punktu widzenia tych skrzywdzonych i nieszczęśliwych wygląda zupełnie inaczej. Roth do tego stopnia skupił się na nich, że aby funkcjonować, zaczął się znieczulać alkoholem. A potem już nie mógł przestać pić. 

          Poszczególne teksty są krótkie, czyta się je szybko, ale o niektórych z nich trudno jest zapomnieć.  Pisarz nie miał żadnych złudzeń co natury ludzkiej. Widział bez żadnych upiększeń. I bynajmniej nie uważał, że ludzie są dobrzy, a życie jest piękne. Uważał, że jest dokładnie odwrotnie. Oczywiście nie generalizował, był mędrcem. W felietonie „Marionetki” opisał 7 letnią dziewczynkę, Lily, którą zabrał na przedstawienie kukiełek. Wspomniał, jak widzowie obserwują w trakcie spektaklu poruszające się marionetki. „Widz nie widzi poruszanych przez aktorów grubych drutów, ani prymitywnego mechanizmu, którym opatrzność boska dyryguje losami”. Doszedł też do wniosku, że „Marionetki nie kłamią tak, jak ludzie. Gdy nie porusza ich drut, tkwią w bezruchu. I nie udają wolnej woli tam, gdzie istnieje tylko dyktat aktora, poruszającego drutami. Prawda istnieje tylko w świecie marionetek”. Po spektaklu chciał pokazać dziewczynce „powagę życia”, „by zobaczyła, jaki jest koniec każdej ziemskiej przyjemności. Jak biedne i pozbawione duszy są te lalki”. „Zburzę okrutnie iluzje, myślałem”. Ale dziewczynce w niczym nie przeszkadzało, gdy zobaczyła z bliska lalki. Widziała, że są częściowo popsute i wyglądają strasznie. Śmiała się. Zamiast rozczulać się nad dziewczynką, jak jest piękna i mądra, jak to mają w zwyczaju dorośli, konkluzja autora była zupełnie inna. Stwierdził, że małe dziewczynki potrafią być „jakże okrutne”. A potem, gdy dorosną są okrutne jeszcze bardziej.   

     W innym tekście opisał, jak to młoda dziewczyna, Resi poznała mężczyznę. Zauważył, że się sobie spodobali. Stwierdził jednak, że wie, jak historia ta dalej się potoczy. Mężczyzna, nauczyciel zresztą, będzie czytał Resi swoje poezje, potem pojawi się dziecko. A potem nastąpi koniec miłości. Opowiedział też bajkę o biednym skrzypku, który zakochał się w królewnie, „I stało się to, co musiało się stać”, królewna wybrała innego. I jeszcze jedna próbka, aby zobrazować styl pisania Rotha. Opisał oszusta. „Spójrzcie na tego małego jasnowłosego chłopca w marynarskim stroju. Święty duch zysku nadał jego twarzy rys zadufania, na czole wyrył kainowy znak: piętno oszusta, co mydli oczy własnemu bratu”.

    Od kiedy pierwszy raz sięgnęłam po Josepha Rotha, nie przestaję go czytać. Postrzegam go jako geniusza i wybitnego Pisarza, właśnie przez duże P. W tekstach wiedeńskich jedne są lepsze, drugie ciut gorsze, ale te lepsze rekompensują wszystko. Na uwagę zasługuje też wstęp prof. Jacka Purchli, który snuje swoje refleksje na temat felietonów, ale przybliża też historię Wiednia z okresu, w jakim mieszkał tam pisarz.  

     6/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz