wtorek, 14 lutego 2017

Jack London „Martin Eden” – audiobook, czyta Mieczysław Morański

 
Martin Eden


      „Jacka Londona” czytałam naprawdę dawno temu. Okazało się, jak to zwykle bywa, że  nie za wiele pamiętam i słuchałam całości niemal tak, jak zupełnie nowej książki. Jest to historia młodego chłopaka, pochodzącego z nizin społecznych, niewykształconego marynarza. Martin był szalenie inteligentny i gdy poznał pochodzącą z bogatej, wykształconej rodziny, Ruth Morse, zakochał się niemal do szaleństwa. Postanowił zdobyć dziewczynę. W tym samym czasie odkrył w sobie żyłkę pisarską, zaczął pisać opowiadania, eseje i inne formy literackie i wysyłał je do gazet. Początkowo nikt nie chciał niczego publikować, a rodzina Ruth robiła wszystko, co mogła, aby zniechęcić dziewczynę do biednego i bez jakiejkolwiek pozycji zawodowej  adoratora. Martinowi było strasznie ciężko, klepał biedę, nie dojadał, a niekiedy nawet i głodował. Ostatecznie jednak karta zaczęła się odwracać.  Zaczął odnosić coraz większe, wręcz oszałamiające, sukcesy literackie, stał się sławny . Ruth, która zerwała zaręczyny,  podjęła próbę odzyskania Martina. Wówczas to on z kolei przeżywał zniechęcenie do świata, do fałszu, zakłamania, do ludzi, którzy najpierw odrzucali jego rękopisy jako bezwartościowe, potem chcieli płacić krocie za możliwość ich publikacji. Czuł odrazę do osób, które  najpierw odnosiły się do niego z rezerwą i jak do kogoś bezwartościowego, a potem prześcigali się w zaproszeniach na obiad.

      Powieść jest brutalna. Zawiera sporo elementów autobiograficznych, a Jack London znał życie. Pracował w wielu zawodach, w tym również i fizycznie.  Znał biedę i bogactwo. Widział ludzie w różnych ekstremalnych sytuacjach. Pod względem tego olbrzymiego doświadczenia życiowego przypominał mi nieco E. M. Remarque`a. Miał też świadomość, że są ludzie i szlachetni i podli, ale zdecydowanie tej podłości widział więcej, szczególnie wśród tych, którym dobrze się powodziło.  Pisał z pozycji outsidera , którym był zawsze. Jego bohater w pewnym momencie nie miał już prawie nic wspólnego z klasą robotniczą, a burżuazją, która łaskawie go chciała po jego sukcesach „przygarnąć”, gardził.

      Jest to idealna powieść dla ludzi, którzy tak, jak i Martin Eden, gardzą „autorytetami”, demaskują je, kwestionują istniejący porządek. Idą wbrew opinii ogółu, mają swoje zdanie i potrafią go bronić. Żyją na swój własny sposób, rzadko akceptowany przez innych. Są silni i potrafią walczyć o swoje marzenia. Patrzą trzeźwo na życie, nie oszukują samych siebie, wolą znać najgorszą nawet prawdę, niż udawać coś przed sobą, nie znoszą zakłamania. Martin przyjął do wiadomości, że spośród osób, które go adorują jako znanego i bogatego,  gdyby znowu popadł w biedę, nikt nie chciałby go znać. Pogodził się z myślą , że była narzeczona zerwała z nim, bo wolała słuchać rodziców, niż wybrać miłość do niego, a poza tym wstydziła się go przed znajomymi. Przejrzał wszystkich lizusów na wylot.  Martin Eden jest postacią skrajnie różną od większości, tzn. od tych, którzy tkwią całe życie w ułudzie, wmawiają sobie, że mają udane małżeństwa lub satysfakcjonująca pracę.  Gdy był sam, mógł wybrać sobie spośród chętnych którąkolwiek kobietę, z racji tego, że żadnej nie kochał, wolał być sam. Czy z taką bezkompromisową postawą żyje się lepiej, czy gorzej, to kwestia względna, pewnie zależy z czyjego punktu widzenia.

       Co ciekawe, to można patrzyć się na tą książkę , jak na powieść o mężczyźnie – twardzielu, pod kątem tego, jak z takim kimś postępować. Martin był dumny , nikomu nie mówił, że niekiedy głoduje. Ale zauważyła to gospodyni, u której wynajmował pokój, Maria. Ona, chociaż wraz z dziećmi klepała biedę, pomagała mu w specjalny sposób. Nigdy mu nie powiedziała, że budzi litość, lub że chce mu pomóc. Mówiła, że np. ma za dużo zupy i czy pomoże im pomóc ją zjeść, aby się nie zmarnowała. On miał świadomość, że jej też brakuje na jedzenie, ale nie mając innego wyjścia, korzystał z takiej pomocy. A odwdzięczył się jej potem wyjątkowo, miał bardzo dobre serce. Gdy przeprowadzał z Ruth szczerą rozmowę o nich,  największe pretensje miał nie o to, że jest on uległa rodzicom, lub nawet , że z nim zerwała, ale o to, że namawiając go, aby przestał pisać, aby zrezygnował ze swojej największej pasji, chciała go zniszczyć.  To było dla niego najgorsze. Rożnych innych przykładów jest tam więcej. Kobietom , które żyją z takimi mężczyznami, jak tytułowy bohater, sugeruję lekturę książki. Chociaż przecież są i kobiety takie, jak Martin.

     Wykonanie audiobooka zachwycające nie jest. Słuchać się da, ale Mieczysław Morański nie czuł tej książki. Nie słyszałam w jego głosie żadnej pasji , w jakimkolwiek momencie. Było to poprawne odczytywanie monotonnym głosem, bez jakiegokolwiek przekonania. Chyba role w różnych tandetnych serialach teraz procentują, ale w taki właśnie sposób, że ciężko się go słucha.  Jack London pewnie nie zgodziłby się na takiego wykonawcę.  Za samą książkę dałabym 6, ale przy ocenie audiobooka, lektor obniża całość.

5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz