Powieść jest brutalna. Zawiera sporo
elementów autobiograficznych, a Jack London znał życie. Pracował w wielu zawodach,
w tym również i fizycznie. Znał biedę i
bogactwo. Widział ludzie w różnych ekstremalnych sytuacjach. Pod względem tego
olbrzymiego doświadczenia życiowego przypominał mi nieco E. M. Remarque`a. Miał
też świadomość, że są ludzie i szlachetni i podli, ale zdecydowanie tej
podłości widział więcej, szczególnie wśród tych, którym dobrze się powodziło. Pisał z pozycji outsidera , którym był zawsze.
Jego bohater w pewnym momencie nie miał już prawie nic wspólnego z klasą
robotniczą, a burżuazją, która łaskawie go chciała po jego sukcesach „przygarnąć”,
gardził.
Jest to idealna powieść dla ludzi, którzy tak,
jak i Martin Eden, gardzą „autorytetami”, demaskują je, kwestionują istniejący
porządek. Idą wbrew opinii ogółu, mają swoje zdanie i potrafią go bronić. Żyją
na swój własny sposób, rzadko akceptowany przez innych. Są silni i potrafią walczyć
o swoje marzenia. Patrzą trzeźwo na życie, nie oszukują samych siebie, wolą
znać najgorszą nawet prawdę, niż udawać coś przed sobą, nie znoszą zakłamania. Martin
przyjął do wiadomości, że spośród osób, które go adorują jako znanego i bogatego,
gdyby znowu popadł w biedę, nikt nie
chciałby go znać. Pogodził się z myślą , że była narzeczona zerwała z nim, bo
wolała słuchać rodziców, niż wybrać miłość do niego, a poza tym wstydziła się
go przed znajomymi. Przejrzał wszystkich lizusów na wylot. Martin Eden jest postacią skrajnie różną od większości,
tzn. od tych, którzy tkwią całe życie w ułudzie, wmawiają sobie, że mają udane
małżeństwa lub satysfakcjonująca pracę. Gdy
był sam, mógł wybrać sobie spośród chętnych którąkolwiek kobietę, z racji tego,
że żadnej nie kochał, wolał być sam. Czy z taką bezkompromisową postawą żyje się
lepiej, czy gorzej, to kwestia względna, pewnie zależy z czyjego punktu
widzenia.
Co
ciekawe, to można patrzyć się na tą książkę , jak na powieść o mężczyźnie –
twardzielu, pod kątem tego, jak z takim kimś postępować. Martin był dumny ,
nikomu nie mówił, że niekiedy głoduje. Ale zauważyła to gospodyni, u której
wynajmował pokój, Maria. Ona, chociaż wraz z dziećmi klepała biedę, pomagała mu
w specjalny sposób. Nigdy mu nie powiedziała, że budzi litość, lub że chce mu
pomóc. Mówiła, że np. ma za dużo zupy i czy pomoże im pomóc ją zjeść, aby się nie
zmarnowała. On miał świadomość, że jej też brakuje na jedzenie, ale nie mając
innego wyjścia, korzystał z takiej pomocy. A odwdzięczył się jej potem
wyjątkowo, miał bardzo dobre serce. Gdy przeprowadzał z Ruth szczerą rozmowę o
nich, największe pretensje miał nie o
to, że jest on uległa rodzicom, lub nawet , że z nim zerwała, ale o to, że namawiając
go, aby przestał pisać, aby zrezygnował ze swojej największej pasji, chciała go
zniszczyć. To było dla niego najgorsze.
Rożnych innych przykładów jest tam więcej. Kobietom , które żyją z takimi mężczyznami,
jak tytułowy bohater, sugeruję lekturę książki. Chociaż przecież są i kobiety
takie, jak Martin.
Wykonanie audiobooka zachwycające nie
jest. Słuchać się da, ale Mieczysław Morański nie czuł tej książki. Nie słyszałam
w jego głosie żadnej pasji , w jakimkolwiek momencie. Było to poprawne odczytywanie
monotonnym głosem, bez jakiegokolwiek przekonania. Chyba role w różnych tandetnych
serialach teraz procentują, ale w taki właśnie sposób, że ciężko się go słucha.
Jack London pewnie nie zgodziłby się na
takiego wykonawcę. Za samą książkę dałabym
6, ale przy ocenie audiobooka, lektor obniża całość.
5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz