Mój kolega, od bardzo wielu już lat
dorosły facet, opowiadał mi, że od kilku
już lat przed Świętami Bożego Narodzenia wraca do „Dzieci z Bullerbyn”, nie
zawsze czyta je w całości, ale fragmenty o Bożym Narodzeniu jak najbardziej. Ta
książeczka rzeczywiście ma coś w sobie. Każdy chyba jako dziecko ją czytał i
chyba każdemu się podobała. Nawet gdy nie pamięta się treści, to pamięta się
klimat i poczucie, że to było fajne. A to, że Astrid Lindgren opowiada o życiu
kilkorga kilkuletnich dzieci, które świetnie się bawią i są szczęśliwe, pamięta
też chyba każdy. Nie mam nic przeciwko odnawianiu sobie znajomości książek z
dzieciństwa, tak więc i po nią sięgnęłam.
Edyta Jungowska jest świetna jako czytająca
tą książkę. Czyta z poczuciem humoru, w niektórych fragmentach podśpiewuje, gdy
wymaga tego akcja oczywiście, na początku i na końcu audiobooka jest jeszcze wesoła piosenka o Bullerbyn. Tego
rodzaju literatura na audiobook świetnie się nadaje, jest lekka i nie ma
potrzeby wracania do określonego fragmentu z obawy, że na coś nie zwróciło się
uwagi. Można wrócić do wcześniejszych rozdziałów, ale z przyjemności. Płyty
mogą słuchać oczywiście i dzieci i dorośli. To zaledwie kilka godzin słuchania,
a nastrój ma się potem dużo lepszy.
Po książeczkę czy płytę można sięgnąć
nawet z powodu tego humoru. Lindgren opisuje świat wyidealizowany, nikt tam nie
choruje, nikt nie ma problemów materialnych, małżeństwa się nie rozwodzą, w
szkole jest świetnie, wszystkie dzieci się lubią, pani jest super. Nie
przypomina to w niczym chociażby Harrego Pottera , który mieszkał z koszmarnymi
krewnymi, a w szkole miał kłopoty i z niektórymi kolegami i z nauczycielami. W „Dzieciach
z Bullerbyn” daje się wyraźnie doczuć dydaktyzm. Dzieci są zawsze grzeczne,
słuchają we wszystkim rodziców, nie jest dla nich jakimkolwiek problemem zajmowanie
się cały dzień pracą np. przy pieleniu. Też nie przypomina to w niczym przygód
Tomka Sawyera, który był zawsze niepokorny, odważny i ciekawy świata. Uwagę zwraca też i fakt, że
książka została napisana kilkadziesiąt lat temu. Dobra literatura się nie
starzeje, to fakt, ale są pewne drobiazgi. Przez te kilkadziesiąt lat
obyczajowość szalenie się zmieniła. W czasie jednej z rozmów dziewczynki zaczęły
ubolewać nad tym, że one z racji tego, że są dziewczynkami, mają mniejsze
możliwości zabawy. Chłopcy bowiem mogą bawić się w co chcą, a one podczas zabaw
musza brać na siebie rolę sprzątających czy gotujących. Albo jeden z chłopców,
który chciał poślubić Indiankę, zastanawiał się nad brzmieniem jej imienia i
nad tym, jak to będzie współgrało, gdy będzie ją pytał, np. Szumiąca Wodo, czy już
ugotowałaś obiad, albo czy zrobiłaś mi już herbatę, albo posprzątaj. Dzisiaj w trakcie zabaw z
chłopcami dziewczynki z pewnością nie godziłyby się na rolę tylko sprzątających
czy gotujących. A nawet i mali chłopcy mają już świadomość, że w pracach w domu
tatusiowie też uczestniczą.
A dla odmiany w ramach tego dydaktyzmu
podobało mi się bardzo, jak jeden z chłopców zaopiekował się psem, którego właściciel
nie traktował najlepiej. Chłopczyk przynosił psu jedzenie, chodził z nim na
spacery, a potem jego ojciec odkupił psa. I z tym szczęśliwym już psem bawiły się
potem wszystkie dzieci z Bullerbyn.
Warto więc wrócić do lektury o grzecznych
dzieciach z Bullerbyn, co nie wyklucza tego, że i o niegrzecznych dzieciach też można poczytać,
tylko już w innych książkach.
5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz