piątek, 30 grudnia 2016

Astrid Lindgren „Dzieci z Bullerbyn” – audiobook, czyta Edyta Jungowska

Dzieci z Bullerbyn - Lindgren Astrid



            Mój kolega, od bardzo wielu już lat dorosły facet,  opowiadał mi, że od kilku już lat przed Świętami Bożego Narodzenia wraca do „Dzieci z Bullerbyn”, nie zawsze czyta je w całości, ale fragmenty o Bożym Narodzeniu jak najbardziej. Ta książeczka rzeczywiście ma coś w sobie. Każdy chyba jako dziecko ją czytał i chyba każdemu się podobała. Nawet gdy nie pamięta się treści, to pamięta się klimat i poczucie, że to było fajne. A to, że Astrid Lindgren opowiada o życiu kilkorga kilkuletnich dzieci, które świetnie się bawią i są szczęśliwe, pamięta też chyba każdy. Nie mam nic przeciwko odnawianiu sobie znajomości książek z dzieciństwa, tak więc i po nią sięgnęłam.   



      Edyta Jungowska jest świetna jako czytająca tą książkę. Czyta z poczuciem humoru, w niektórych fragmentach podśpiewuje, gdy wymaga tego akcja oczywiście, na początku i na końcu audiobooka  jest jeszcze wesoła piosenka o Bullerbyn. Tego rodzaju literatura na audiobook świetnie się nadaje, jest lekka i nie ma potrzeby wracania do określonego fragmentu z obawy, że na coś nie zwróciło się uwagi. Można wrócić do wcześniejszych rozdziałów, ale z przyjemności. Płyty mogą słuchać oczywiście i dzieci i dorośli. To zaledwie kilka godzin słuchania, a nastrój ma się potem dużo lepszy.


       Z punktu widzenia dorosłego człowieka część historii jest nieco nużąca, np. rozdział o tym, jak Lisa z koleżanką bawiły się w księżniczki. Ale większość jest i ciekawa i zabawna zarazem. Z jednego rozdziału śmiałam się nawet głośno. Przykładowo właśnie kiedyś pani w szkole zleciła dzieciom, aby postarały się zrobić coś dobrego i pożytecznego. Ponieważ dzieci nie za bardzo wiedziały, cóż takiego miałoby to być, pani im podpowiedziała, że można komuś dać kwiaty, albo kogoś odwiedzić, albo spytać, co można byłoby  dla kogoś zrobić. Lisa z koleżanką najbardziej wzięły sobie to zadanie do serca i po powrocie ze szkoły udały się do domu Lisy, gdzie w kuchni zastały gospodynię. Trochę pochodziły po kuchni , potem zaś spytały wprost, czy mogą cos dla niej zrobić.  Ona im odparła, że owszem, mogą. Że najlepiej byłoby, gdyby sobie poszły, bo tylko jej przeszkadzają, a poza tym już jej nabrudziły. Dziewczynki nie zraziły się i udały się do dziadziusia Anny. Był to staruszek , na wpół ślepy, który nie opuszczał już domu.  Zaproponowały mu spacer po Bullerbyn. On się zgodził, dziewczynki podczas spaceru mu opowiadały, co naokoło widać ,  a po powrocie spytały go, co mu się najbardziej podobało  z tego dnia. Odparł im, że powrót do domu i możliwość położenia się do łóżka. W dalszym ciągu jeszcze nie były zrażone i udały się do chorej kobiety z sąsiedniej wioski w odwiedziny, w trakcie których śpiewały jej  piosenki. Zdziwiły się, gdy ta się ucieszyła, że już wyszły.  Na koniec postanowiły coś zrobić dla parobka, który pracował u rodziców Lisy. Zastały go przy pracy nad gnojówką, którą wrzucał na taczki i miał rozwozić po obejściu. Spytały, czy kiedyś dostał kwiaty, gdy się dowiedziały,  że nie, nazrywały mu pięknych kwiatów z łąki i zrobiły z nich bukiet. Nie zauważyły entuzjazmu, gdy mu go wręczały i poszły obgadać tą sytuację. Gdy wracały parobka już nie było, została tylko gnojówka , a w niej leżał ich bukiet. Jungowska czyta to z takim humorem, że nie ma tam miejsca na ubolewanie, że dzieci chciały dobrze, że szkoda, że dzieciom nie wyszło itp.

       Po książeczkę czy płytę można sięgnąć nawet z powodu tego humoru. Lindgren opisuje świat wyidealizowany, nikt tam nie choruje, nikt nie ma problemów materialnych, małżeństwa się nie rozwodzą, w szkole jest świetnie, wszystkie dzieci się lubią, pani jest super. Nie przypomina to w niczym chociażby Harrego Pottera , który mieszkał z koszmarnymi krewnymi, a w szkole miał kłopoty i z niektórymi kolegami i z nauczycielami. W „Dzieciach z Bullerbyn” daje się wyraźnie doczuć dydaktyzm. Dzieci są zawsze grzeczne, słuchają we wszystkim rodziców, nie jest dla nich jakimkolwiek problemem zajmowanie się cały dzień pracą np. przy pieleniu. Też nie przypomina to w niczym przygód Tomka Sawyera,   który był zawsze niepokorny, odważny  i ciekawy świata. Uwagę zwraca też i fakt, że książka została napisana kilkadziesiąt lat temu. Dobra literatura się nie starzeje, to fakt, ale są pewne drobiazgi. Przez te kilkadziesiąt lat obyczajowość szalenie się zmieniła. W czasie jednej z rozmów dziewczynki zaczęły ubolewać nad tym, że one z racji tego, że są dziewczynkami, mają mniejsze możliwości zabawy. Chłopcy bowiem mogą bawić się w co chcą, a one podczas zabaw musza brać na siebie rolę sprzątających czy gotujących. Albo jeden z chłopców, który chciał poślubić Indiankę, zastanawiał się nad brzmieniem jej imienia i nad tym, jak to będzie współgrało, gdy będzie ją pytał, np. Szumiąca Wodo, czy już ugotowałaś obiad, albo czy zrobiłaś mi już herbatę, albo  posprzątaj. Dzisiaj w trakcie zabaw z chłopcami dziewczynki z pewnością nie godziłyby się na rolę tylko sprzątających czy gotujących. A nawet i mali chłopcy mają już świadomość, że w pracach w domu tatusiowie też uczestniczą.  

        A dla odmiany w ramach tego dydaktyzmu podobało mi się bardzo, jak jeden z chłopców zaopiekował się psem, którego właściciel nie traktował najlepiej. Chłopczyk przynosił psu jedzenie, chodził z nim na spacery, a potem jego ojciec odkupił psa. I z tym szczęśliwym już psem bawiły się potem wszystkie dzieci z Bullerbyn.

         Warto więc wrócić do lektury o grzecznych dzieciach z Bullerbyn, co nie wyklucza tego, że i  o niegrzecznych dzieciach też można poczytać, tylko już w innych książkach.



5/6

     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz