czwartek, 3 grudnia 2015

Joanna Chmielewska „Krokodyl z Kraju Karoliny”

Okładka książki Krokodyl z Kraju Karoliny           


Czytywałam Chmielewską kilkanaście lat temu , ten tom nie trafił mi do tej pory w ręce. Po upływie 50 około lat od daty powstania książki , można już mówić o tym, czy literatura poddaje się próbie czasu i nie nadaje się do czytania, czy wręcz przeciwnie. Chmielewska sama podchodziła do swoich powieści z dystansem i nie pretendowała do bycia Dostojewskim. Traktowała swoje książki jako czystą rozrywkę . Zastanawiałam się , czy „Krokodyl ”  przetrwał próbę czasu i czy można , chcąc się rozerwać i pośmiać, po nią sięgnąć.  Właśnie w takim celu ja po nią sięgnęłam. Przeżyłam rozczarowanie.   

     „Krokodyl z Kraju Karoliny” to książka z początkowego okresu twórczości autorki, z późnych lat 60-tych. W tym tomie zaraz na początku zabita została przyjaciółka Joanny, Alicja, a nasza narratorka postanowiła prowadzić w tej sprawie własne śledztwo. Nie zdradzając szczegółów mogę napisać, że rozważano, czy aby zabójstwo to miało związek z międzynarodową grupą, zajmującą się  handlem narkotykami, czy może zabójcą był jedynie zazdrosny facet.

        Najbardziej rzucało mi się w oczy jednak co innego, niż intryga, związana z morderstwem. W tej powieści króluje zachwyt nad ówczesną milicją . Prowadzący  śledztwo major był uosobieniem wszelkich cnót, był super przystojny, mądry, wnikliwy , błyskotliwy itp. Narratorka nie mogła niczego przed nim zataić, bo on natychmiast był w stanie ja rozgryźć i domyślał się, że coś nie gra. Książka to istna apoteoza milicji, „07 zgłoś się” nie umywa się do niej, bo w 07 był błyskotliwy Borewicz , ale był i głupkowaty Zubek. Prowadzenie śledztwa przez narratorkę, a właściwie próba jego przeprowadzenia nie wynikała bynajmniej z braku zaufania do ówczesnej milicji, ale z poczucia obowiązku i obawy , aby nie wyszły na jaw różne tajemnice zamordowanej. Ostatecznie narratorka podjęła jednak współpracę z milicją, w przeciwnym razie niczego nie byłaby w stanie wykryć  , a poza tym nie dostałaby wizy do Danii, gdzie prowadziły pewne tropy. Ta apoteoza milicji i permanentne zachwyty nad nią były tak silne, że przeszkadzały w czytaniu. A major był niestety jedną z pierwszoplanowych postaci.  W żadnej powieści kryminalnej czegoś takiego nie spotkałam. Rozumiem, ze był to specyficzny okres, ale nie jestem pewna, czy w tamtych czasach aż takie zachwyty były niezbędne. W PRL ukazała się przecież masa książek, w których temat  milicji w ogóle nie był poruszany, albo takich gdzie był poruszany, ale nie tak.  Narratorka pieje z zachwytu nad milicją, mimo iż ewidentnie została zaszantażowana zablokowaniem zagranicznego wyjazdu w przypadku braku współpracy. Zachwyt budzi też w narratorce jej małżonek , prokurator, w tym przypadku jest to jednak zachwyt tylko nad jego zawodowym profesjonalizmem.

         Chmielewska w innych książkach świetnie pisze o tym, na czym się zna, czyli np. o pracy inżynierów czy architektów, o tym jak funkcjonuje to środowisko. W tym przypadku zaś to, co pisze o międzynarodowych handlarzach narkotyków jest i nudne i mało przekonujące.   Intryga związana z zabójstwem i sam sposób jego dokonania też są mocno naciągnięte i mało wiarygodne.  Na dodatek wszystkiego ta książka szczególnie zabawna nie jest. Nie tak dawno czytałam „Wszystko czerwone” Chmielewskiej i zdecydowanie lepiej mi się podobało, chociaż też bez rewelacji. Może rzeczywiście czas tych książek minął, a może sięgnęłam po te trochę gorsze. Z pewnością teraz są one odbierane inaczej, niż np. 50 lat temu. Trudno wczuć się w uczucia kogoś, kto w latach 60-tych w Danii z zachwytem patrzy na dobrze zaopatrzony sklep. Odczucia tego kogoś nie są już zrozumiałe. Nie wiem też, co zabawnego może być w tym, że ktoś chce kupić zwykłą kiełbasę i musi jeździć aż do sześciu sklepów, aby ją znaleźć.

2/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz