wtorek, 29 września 2015

Dmitry Glukhovsky „Futu.re”


       Miło to być coś wyjątkowo  ciekawego, wartka akcja, wyjątkowo wciągająca czytelnika do tego stopnia, że nie można się oderwać od czytania. Miały być też rozważania o etyce, o nieśmiertelności, uczuciach ludzkich. Czego w tej książce miało nie być … Jedynym jej plusem w rzeczywistości jest to, że mimo bełkotliwej treści czyta się ją całkiem dobrze ( poza obrzydliwymi scenami z fizjologicznymi opisami seksu i torturami)  Autor umie pisać, tylko tyle, że mimo barwnego życiorysu, nie ma nic oryginalnego czy ciekawego do przekazania. Pisze w szaleńczym tempie grubaśne książki , a nie ma czasu, aby cokolwiek przemyśleć.
        Całość to dla mnie kompilacja „Nowego wspaniałego świata” Huxley’a, „Roku 1984”  Orwella, „Blade Runner’a”  Dicka a także wspomnień z łagrów , to ostatnie przeniesione do wersji futurystycznej. Chętni mogliby poszczególne sceny z „Futu.re” klasyfikować , która z którego dzieła jest zaczerpnięta, a w najlepszym razie zainspirowana.  Szereg scen mogłaby ponadto posłużyć jako gotowy scenariusz to filmów hard porno w wersji sado – maso. Opisy seksu z tej książki należą do najbardziej obrzydliwych w literaturze, jakie czytałam. Autor ma chyba spore problemy z samym sobą, niemal w każdej scenie z erotyzmem jest przemoc, np. marzenia o gwałtach, w tym z przybijaniem ręki kobiety do podłogi gwoździem i zastanawianie się, jak bardzo krzyczałaby. Opisy są wyjątkowo naturalistyczne ze szczegółowym uwzględnieniem fizjologii.

       Główny bohater, raz określany numerem, innym razem , rzadko,  imieniem, jest Nieśmiertelnym, który zajmuje się ściganiem kobiet , które zaszły w ciążę i jej nie zarejestrowały.  Gdy takową znajdzie, zabiera jej dziecko. Dziecko trafia do internatu, gdzie z rodzicami nie może mieć żadnego kontaktu, a wychowywane jest tam w reżimie i warunkach przypominających radzieckie łagry, z torturami fizycznymi i psychicznymi na porządku dziennym. Matce wstrzykiwany jest zaś zastrzyk, które powoduje , że w przyśpieszonym tempie zaczyna się starzeć i najpóźniej za 10 lat umiera. Ludzie żyją w gigantycznych metropoliach, które mieszczą się w wielkich wieżowcach , bogaci na górze, a biedni na dole.  Wynika to oczywiście z przeludnienia. Przeciętne mieszkania mają powierzchnię kilku metrów kwadratowych.

   Całość jest pustą wydmuszką. Nie znalazłam tam niczego odkrywczego, tylko pseudointelektualne odkrycia. Te odkrycia to przykładowo „newsy” na miarę XXI wieku : starsi ludzie też maja uczucia, starszego człowieka też można kochać, gdy kobieta nie może mieć dziecka - może być z tego powodu nieszczęśliwa, ojcostwo czy macierzyństwo mogą uszczęśliwiać i in.

    Znacznie ciekawsze i wbrew wszelkim pozorom,  głębsze refleksje na temat nieśmiertelności, są w musicalu „Wampiry” w piosence „Wieczność” , polecam chociażby na you tubie w wykonaniu artystów z naszej „Romy”.

            Ta książka to moje największe rozczarowanie w tym roku. Jeżeli robiłabym ranking na najgorszą książkę przeczytaną w danym roku, to ta z pewnością zajęłaby pierwsze miejsce w roku 2015r.   

   A poza tym wszystkim to nie wiem, dlaczego wszystkie wizje przyszłości w różnych dziełach literackich czy filmowych, przedstawiane są w tak czarnych barwach. Poza wojnami, ludziom generalnie żyje się przecież coraz lepiej. Jest olbrzymi postęp medycyny, techniki, jest masa wynalazków, ułatwiających życie. Kobiety są samodzielne, nie są zdane tylko na męża. Nie musi się tkwić na siłę w różnych koszmarnych małżeństwach, istnieją rozwody.  Jest tolerancja dla chorych psychicznie, dzieci pozamałżeńskich, można też żyć w związkach nieformalnych . Jest inne podejście  do  zwierząt. Poziom edukacji społeczeństwa jest nieporównywalny do tego sprzed np. 100 lat. Przykłady można mnożyć.

1/6

sobota, 26 września 2015

Edith Wharton „Wiek niewinności” – audiobook, czyta Ewa Mateuszuk


Wiek niewinności

 
„Wiek niewinności” jest znany głównie z filmu . Książka pokazuje jednak wydarzenia z innej perspektywy i z większą zdecydowanie głębią psychologiczną. Zdecydowanie jest godna polecenia. Pozornie wydarzenia mogą wydawać się banalne i stare jak świat. Rozgrywają się głównie w Nowym Jorku w latach 80-tych XIX wieku. Otóż młody mężczyzna, Newland Archer , pochodzący z bogatej, cieszącej się poważaniem  rodziny zaręczył się młodą dziewczyną z innej, równie bogatej rodziny, May Welland. Jednocześnie w tym samym czasie  zakochał się w innej kobiecie, hrabinie Olenskiej. Pojawił się dylemat, co robić w tej sytuacji? Sytuację komplikował fakt, że ta trzecia była formalnie zamężna, ku ogólnemu zaskoczeniu i zgorszeniu, odeszła ona od męża. W czym tkwi więc urok tej książki”? Dlaczego już od 100 lat fascynuje  czytelników ?

        W powieści tej pokazany jest drobiazgowo dylemat , który w różnych wariantach przeżywa cała masa ludzi .  Te dylematy niekoniecznie muszą dotyczyć kwestii damsko – męskich. 

  Wariant nr 1 . Zdecydować się na rutynę i konformizm, iść utartą drogą, tak jak i rodzice i dziadkowie, sąsiedzi, znajomi z pracy, robić to, co jest społecznie oczekiwane i akceptowalne a także pozbawione niemal ryzyka , a na co w rzeczywistości nie ma się ochoty.  W przypadku właśnie z powieści dla Archera oznaczało  to małżeństwo z May, narzeczoną, chociaż przerażało go to .

Wariant nr 2 . Iść za głosem serca , za tym , co czuje się, że jest dla człowieka jego powołaniem, czego chce się tak z głębi serca.  Zrobić tak, mimo iż jest to bardzo ryzykowne, oznaczać może utratę pozycji w grupie społecznej i wiązać się z pogorszeniem sytuacji finansowej ( przynajmniej na początek) i dużymi zmianami. W przypadku Archera  oznaczałoby to zerwanie zaręczyn lub nawet potem odejście  od żony i związanie się z hrabiną Olenską.

    Edith Wharton rewelacyjnie opisuje miotanie się Archera . Doskonale widać, że jest to człowiek bardzo inteligentny, ale  wyjątkowo słabego charakteru . Tylko przy hrabinie Olenskiej czuje on, że serce szybciej mu bije i ma wtedy pełną świadomość, że nie kocha narzeczonej, czy później już żony . Wie jednocześnie, że hrabina również go kocha. Ale związek z głupiutką żoną jest taki prosty, akceptowany a nawet i podziwiany przez ogół. Nie wie, co robić i stać go jedynie na to, aby hrabinie ze szczerego serca  udzielać porad i bronić jej przed obgadującym ją permanentnie towarzystwem. Naraża się nawet na to, że w powszechnym przekonaniu uchodzi za kochanką hrabiny. Tylko tyle, że tą świadomość, iż posądzano go o romans,  zyskał bardzo późno, gdy Olenska odjeżdżała już do Europy. Zrobiłam tu wyjątek i napisałam wprost, jakie jest zakończenie. Najważniejsze w książce jest bowiem nie to, co on zrobi, tylko odwrotnie. Dlaczego zachowuje się tak, a nie inaczej, dlaczego jest takim hipokrytą, słabym oszustem, udającym kochającego męża.

   Wygodniej dla niego było nic nie robić , szedł po prostu z prądem. Skoro się zaręczył,  przygotowania do ślubu były w toku, to po co miałby to rujnować ? Skoro już się ożenił, to jak mógł odejść od żony? Archer to bardzo często spotykany typ mężczyzny, właściwie nie tylko mężczyzny, po prostu człowieka. To konformista i ktoś bierny, kto zawsze płynie z prądem  , kto nigdy nie zrobi nic zaskakującego , zawsze ma na względzie reakcje otoczenia na swoje zachowania. Chociaż kochał Olenską całym sobą,  nawet gdy dowiedział się , że znalazła się w tragicznej sytuacji finansowej, nie zrobił nic, aby  jej pomóc. Jedyne, na co było go stać, to bronienie jej w towarzystwie, ale samo to nie zagrażało jego pozycji. Ale jednocześnie nie jest to ktoś totalnie zły. Poza tymi cechami może to być dobry ojciec , rzetelny i uczciwy pracownik . Nie uważam zaś, aby można było mówić „dobry mąż” o kimś, kto nie kocha żony, kocha inną kobietę i odgrywa przed żoną coś w rodzaju roli przykładnego męża. Wharton nie portretuje ludzi w czarno – białych barwach. Wiele jest takich osób, jak Archer.  Są to właśnie ci, którzy zawsze robią to, co wszyscy, bez wyjątku, żyją tak jak i otoczenie, w obłudzie i zakłamaniu.  Gdyby wybuchła wojna , a w jego otoczeniu ludzie walczyliby, gdyby aprobowała to jego rodzina, pewnie poszedłby walczyć. Gdyby zasugerowano mu , że ma udawać chorego, zrobiłby tak. A gdyby urodził się w Niemczech w latach 20-tych , to wstąpiłby, tak jak większość osób z jego klasy społecznej,  do SS.  Archer jest typowym przedstawicielem środowiska, z którego się wywodzi, ono całe jest właśnie takie.

   Poza Archerem pisarka ukazuje też i inne ciekawe aspekty życia jego rodziny. Porażający jest opis zakłamania opisywanej grupy społecznej, jako całości. Każdy dba wyłącznie o własną pozycję i jej zachowanie . Preferowane jest życie w zakłamaniu. Myślę, że zasadniczo nie odbiega to od współczesnego stylu życia w wielu środowiskach.   
   Czytająca audiobook Ewa Mateuszuk jest średnia, bez rewelacji, umiejętnie operując głosem, mogłaby bardziej zaciekawiać czy nawet  pogłębiać  napięcie.  Jej styl czytania jest nudnawy i monotonny, co psuje wyśmienity tekst. Nie dziwię się, że pisarka za tą właśnie powieść jako pierwsza kobieta otrzymała nagrodę Pulitzera.

5/6

środa, 16 września 2015

Stefan Żeromski „Wiatr od morza”

WIATR OD MORZA - 2384580491

 
 Sięgnęłam po Żeromskiego po raz pierwszy od skończenia liceum. Podobnie , jak i niektórych innych polskich klasyków lubiłam go, ale tak jakoś wyszło, że nie czułam potrzeby, aby po niego sięgać. Nie sięgałam po Mickiewicza, Słowackiego, Krasińskiego, Krasickiego, Wyspiańskiego, Fredrę  i  wielu innych jeszcze twórców. Nie wiem sama dlaczego. Czy fakt, że musiało się ich czytać, że  był to przymus, miał znaczenie? Chyba nie, bo po obcych klasyków sięgałam. O tych naszych chyba …..….. zapomniałam. To dziwne zjawisko, nie potrafię powiedzieć, dlaczego właściwie po nich nie sięgałam. Nie robiłam tak z jakiejś przekory, zawsze było cos innego do czytania, albo nowego, albo współczesnego .

     „Wiatr od morza” znalazłam w domu u rodziców, jest to jeszcze wydanie z minionej epoki , w sensie dosłownym, na zgrzebnym papierze, przypominającym papier toaletowy, z malutką czcionką, wyjątkowo mało estetyczne, teraz tak nie wydaje się książek . Ponieważ lubię morze, szczególnie Bałtyk, a wyjeżdżam tam jesienią, sięgnęłam po „Wiatr od morza”. Zastanowiło mnie też, czy czytanie naszej klasyki w zalewie olbrzymiej ilości współczesnej literatury ma  jeszcze sens, czy potrafi wzbogacać ? Czy jest już ona anachroniczna, czy ponadczasowa? Czy przeczytanie po raz kolejny znanej pozycji naszego klasyki potrafiłoby cieszyć, czy odkrylibyśmy coś dzięki temu?

   „Wiatr od morza” to zbiór opowiadań, zbeletryzowanych oczywiście, poświęconych wybranym epizodom  z historii Pomorza , Wschodniego i Zachodniego, ułożone są one chronologicznie. Dobór wydarzeń jest całkowicie subiektywny, a pod pojęciem Pomorza rozumiem, tak jak Żeromski,  całą krainę geograficzną, nie tylko wąski pas wybrzeża.  Opowiadania zaczynają się jeszcze w czasach pogańskich, od najazdów wikingów na te ziemie, a kończą już po odzyskaniu przez Polskę niepodległości. Niektóre poświęcone są konkretnemu wydarzeniu historycznemu, np. zabójstwie św. Wojciecha, rzezi Gdańszczan w 1308r., zwycięstwie po Świecinem w 1462r nad Krzyżakami . Są też opowiadania, w których bohaterami są tzw. zwykli ludzie  i ich zwyczajne życie, wpisane jednak oczywiście w epokę. Bohaterem, który przewija się w wielu opowiadaniach jest Smętek, czyli zły duch, diabeł, który mącił, aby było źle. Jak to zwykle bywa przy doborze do czegokolwiek, każdy pewnie, ja zresztą też, trochę inaczej wybrałabym wydarzenia. Ale to kwestia typowo subiektywna.

      Konkluzja moich rozważań, czy warto nadal sięgać po klasykę, okazała się jasna i prosta. Warto po nią sięgać, nie musiałam nawet długo zastanawiać się nad odpowiedzią. Jedne opowiadania podobały mi się bardziej, inne mniej. Każde na swój sposób wzbogacało wiedzę historyczną, o wielu faktach już nie pamiętałam. Co do niektórych to nie jestem pewna, czy w ogóle kiedykolwiek o nich wiedziałam. Ale to nie jest najważniejsze. To nie jest podręcznik historii. Pod względem literackim opowiadania są piękne i potrafią sięgnąć gdzieś  bardzo głęboko, potrafią wzruszyć w niesamowity sposób. Są niektóre, perełki, które miałabym ochotę niemal całe zacytować. Nie da się zacytować całych, ale troszeczkę tak.

  Jeden z najpiękniejszych opisów jest  w opowiadaniu „Śmierć św. Wojciecha”  , jest to opis muzyki. Św. Wojciech wraz z trzema innymi zakonnikami płynął łodzią , a ich przewodnik w pewnym momencie zaczął grać na pięciostrunnej, normandzkiej wioli. „Niezwyciężona potęga tej muzyki , najwyższa, najbardziej niezmożona potęga ziemi” …”ogarnęła serce”. „Jej obezwładniająca woń tak przemyślnie  a zarazem tak prosto wyjawiała zapomniane skrytości , tkwiące na początku i we środku życia, wczoraj i dzisiaj. Chwile dawne, w czasie zamierzchłe, zaginione i do cna przepadłe w niepamięci , stawały się dzisiejszymi, o sile wyrazistości o stokroć większej , niż ją wówczas posiadały. Uczucia pogubione w dzieciństwie, w młodości”…… „dogoniły go i teraz odnalazły.” Cały opis jest przepiękny, ale zajmuje dobrych kilka stron.

     Inny z kolei przepiękny opis odnosi się do Mikołaja Kopernika, w opowiadaniu „Kopernik”, gdy dokonał on swego odkrycia.  Żeromski spróbował wejść w jego odczucia, z jednej strony niebotyczne zdumienie, z drugiej zafascynowanie, wątpliwości, co dalej zrobić w tej sytuacji, z kim porozmawiać...  „Kto miał mu podać rękę, pomoc i radę?”  „Stała się wokoło jedyna towarzyszka  żywota : niezmienna i wierna – samotność” .

              Jedyna rzecz, którą określiłabym jako nieco anachroniczną, to język. Zdania są długie, niektóre wyrazy czy nawet zwroty , nie są już używane. Widać już po kilku zdaniach, że nie jest to język współczesny.  I z tym czytelnik musi się zmierzyć. Czytałam kiedyś dyskusję na temat tłumaczeń literatury obcej. Tłumacze stali na stanowiskach, że warto tłumaczyć niektóre dzieła po raz kolejny, bo niektóre tłumaczenia mają po kilkadziesiąt i więcej lat, są właśnie anachroniczne i utrudniają lekturę. Nie słyszałam zaś nigdy o czymś w rodzaju uwspółcześniania starych, rodzimych,  tekstów . Ale poza tym językiem nie widzę innych trudności.

    Dobór tematów i to, czy więcej jest opisów zwycięstw, czy  różnych tragedii , nie jest kwestią tego, kiedy Żeromski żył. To kwestia światopoglądu i tego, z jakiego punktu spogląda na dzieje. Współcześnie też toczą się dyskusje nad sensownością naszych powstań, nad tym, czy zamiast walczyć, lepiej byłoby zająć się czymś innym, chociażby pracą czy kształceniem się. Jedni wolą składać hołd różnego rodzaju bojownikom. Inni, np. Stefan Bratkowski we wspaniałej książce „Skąd przychodzimy” stawia tezę, że czcimy tylko wojowników, a zapominamy o bohaterach pracy, którzy nie podejmując walki w sensie dosłownym, więcej zrobili, niż ci walczący. W każdym rozdziale wspomina inną postać, np. Ernesta Malinowskiego, Eugeniusza Kwiatkowskiego i in. Mnie trochę drażniło przedstawiane nas, Polaków , przez Żeromskiego, jako nieudaczników ( mój zwrot, autor używa innych, patetycznych), którzy ciągle byli gnębieni i prześladowani.   Na szczęście nie wszędzie , nie w każdym opowiadaniu tak jest. Mieszko I chociażby pokazany jest jako chytrzejszy od Niemców. Generalnie jednak naprawdę warto.

5/6


sobota, 12 września 2015

Agatha Christie „Zagadka Błękitnego Ekspresu” – audiobook, czyta Danuta Stenka


Tajemnica Błękitnego Expressu

Zastanawiam się, dlaczego tak bardzo lubię A. Christie. Czytam jej książki, niektóre po raz kolejny, słucham audiobooków , oglądam namiętnie filmy z panną Marple i Herculesem Poirot. I wcale mi się to nie nudzi. W obawie, aby nie brakło mi książek A. Christie, dozuję ich czytanie tak, aby w ciągu roku czytać ich zaledwie kilka. Za parę lat wyczerpię listę , ale trudno. A więc dlaczego tak bardzo za jej książkami przepadam?

Częściowo przypominają one baśnie , ale jednocześnie  zawsze zaskakują szalenie wnikliwymi obserwacjami psychologicznymi. Chociaż pozornie z baśni nic nie mają, są pewne podobieństwa. Bohaterami nie są co prawda królowie czy księżniczki, ale klimaty są podobne. Akcja wszystkich książek Królowej Kryminału toczy się w wyższych sferach, wśród osób albo niezmiernie majętnych, albo po prostu majętnych. Nie martwią się oni  tym, co zaprząta głowę niemal każdemu, na przysłowiowy chleb im nie brakuje. W większości i to zdecydowanej nie pracują, żyją ze spadków lub z majątku rodziców, kobiety utrzymuje mąż, nie muszą ani gotować , ani sprzątać, robi to za nich służba. Opisy wnętrz są estetyczne, wszyscy są zadbani i eleganccy. Christie nie emanuje przemocą, w jej książkach zabija się szybko . W opisach czy to ludzi czy miejsc czy rzeczy, nie ma niczego nieestetycznego. Jej bohaterowie z reguły nie chorują, a jeżeli już się to przytrafia, to komuś w tak zaawansowanym wieku, że i tak wkrótce umarłby ze starości. Ludzi ci pozornie nie maja problemów. Pozornie , bo Christie ich różnorakie bolączki jedynie sygnalizuje. Pewnie to kwestia wiktoriańskiego wychowania, ale nie opisuje ona domowych awantur czy pijaństwa, ani nawet czyjegoś bólu i cierpienia. Czytelnik musi zadowolić się wzmianką na taki temat. W tamtych czasach, w kręgach, w których Christie się obracała, o takich sprawach nie mówiło się. Co charakterystyczne, wszyscy mają swoje tajemnice.

Ku swojemu zaskoczeniu  raz na jakiś czas odkrywam, jak wiele ludzi ukrywają. Mój kolega, wydawałoby się  że przykładny pracownik, mąż i ojciec, ma sprawę karną za to, że rzucił się na żonę z nożem, a nie było to wydarzenie incydentalne. Małżeństwo mojej koleżanki wydawało się wyjątkowo udane. Tkwiłam w tej ułudzie dopóki nie powiedziała mi na, że złożyła już pozew rozwodowy, a mąż był alkoholikiem i zdradzał ją. Christie co do tych tajemnic ma całkowitą rację.  Tak jest i teraz.

  No i mamy też drugą stronę medalu, która powoduje, że to nie jest baśń . Christie widzi wszystko, nawet   najskrzętniej skrywane tajemnice. W „Błękitnym Ekspresie” główną bohaterką jest Katarzyna, 32-letnia panna, która ponad 10 lat pracowała jako dama do towarzystwa starszej pani, a potem otrzymała po niej gigantyczny spadek. Katarzyna ma niezwykła umiejętność, potrafi słuchać. Potrafi słuchać z empatią każdego rozmówcy. Nie koncentruje się na sobie, tylko na tej drugiej osobie. Powoduje to, że ludzi świetnie czują się w jej towarzystwie, a mężczyźni do niej lgną. Ta umiejętność częściowo jest wrodzona, a częściowo nabyta. Pozornie może się to wydawać banalne, ale jest to szalenie rzadkie. Znam tylko jedną osobę, która potrafi słuchać w ten sposób, jest to moja koleżanka. I faktem jest, że ludzie  do niej lgną, a mężczyźni  wariują na jej punkcie.

Katarzyna wyruszyła w podróż do krewnej, wyruszyła właśnie Błękitnym Ekspresem. Poznała tam córkę milionera, Ruth, która z trakcie podróży została zamordowana. Podejrzanych o to jest kilka osób, w pierwszym rzędzie mąż i kochanek. Jest to ciekawe, a zagadka ma szalenie zaskakujące rozwiązanie. Christie podejmuje kilka różnorakich problemów psychologicznych. Na kanwie rozgrywających się wydarzeń Poirot – czyli alter ego autorki – zastanawia się z innymi postaciami, czy porządna kobieta powinna dać szansę adoratorowi z bardzo nieciekawą przeszłością? Czy zły mężczyzna pod wpływem dobrej kobiety może się zmienić? A czy może być na odwrót ? Czy dobry mężczyzna może zmienić się  pod wpływem złej kobiety? Zainteresowani mogą sięgnąć po książkę. To nie jedyne problemy. Zabawne , a zarazem przerażające  jest czytanie o tym, do czego zdolna jest kobieta, gdy dowiaduje się, że mężczyzna, którego ona kocha, ma inną. Najbardziej podobała mi się scena o tej tematyce z „Blue Jasmin” W. Allena , tam żona po usłyszeniu takiej wieści totalnie straciła głowę i zadenuncjowała męża i jego finansowe przekręty policji . Skazała się tym samym na biedę. Do czasu gdy dowiedziała się o zdradach męża jego finansowe oszustwa jej nie przeszkadzały.  U Christie kobieta zareagowała inaczej.  Ale i Christie i W. Allen są zgodni co do tego, że taka kobieta jest zdolna dosłownie do wszystkiego. W tej powieści dominują wątki damsko – męskie. Sporo jest na ten temat rozważań i rozmów.

Wykonanie audiobooka jest wyśmienite, nie przepadam za Stenką, ale na siłę nie będę szukać, o co można byłoby się przyczepić.  W czytaniu Stenki nic nie drażni. Słucha się z uwagą, bez nudy. Oglądałam już film „Zagadka Błękitnego Ekspresu”  , wiedziałam , jak wszystko się skończy, ale i tak słuchałam w napięciu. Audiobook wzięłam na dłuższą podróż. Byłam potem zła, że jeszcze nie dojechałam do celu,  a książka się skończyła . Kolejny audiobook wydał mi się nudny i przewidywalny, ale to tylko początek, dam mu szansę, choć nie jest to Agatha Christie.
5/6 

 

niedziela, 6 września 2015

Andrea Camilleri „Wiek wątpliwości”

Okładka książki Wiek wątpliwości

Andrea Camilleri jest autorem bardzo poczytnego cyklu kryminałów z komisarzem w roli głównej. Serii takich jest bardzo dużo. Ta wydała mi się godna uwagi z kilku, wyjątkowo subiektywnych przyczyn. Wydarzenia każdej książki rozgrywają w małym mieście na Sycylii, jednym z niemal bohaterów jest więc morze. Autor też pochodzi z sycylijskiego miasteczka, więc wie, o czym pisze, a że urodził się w 1925r. , jest więc chyba nestorem kryminału. Wiek autora sugerował, że książka może być trochę staroświecka. Staroświecka nie jest, można to od razu zdementować.
W tomie „Wiek wątpliwości” komisarz Salvo Monbtalbano kończy 58 lat, prowadzi śledztwo w sprawie zabójstwa mężczyzny o nieustalonych personaliach, a którego zwłoki ujawniono w morzu, przy wejściu do portu. Ponadto zakochuje się w młodej i pięknej kobiecie, dla której totalnie traci głowę. W rozwój wydarzeń zamieszana jest mafia.
To co było najciekawsze w tym tomie, to portret psychologiczny komisarza. Z moich skromnych doświadczeń wynika, że wraz z wiekiem przychodzi większa rozwaga, a im ktoś jest starszy, tym w związkach damsko – męskich jest więcej dobrego , zdrowego rozsądku i mniej szaleństw. To są moje obserwacje i własne i otoczenia, znajomych czy rodziny. Camilleri uważa, że tak nie jest. Jego bohater jest niezrównoważony, gdy mowa jest o jego ukochanej, zachowuje się jak nastolatek, który zapomniał o tym, że ma mózg. Gdyby taką książkę napisał autor liczący sobie mniej lat, niż tytułowy bohater, uznałabym , że to totalna bzdura. Ale Camilleri ma lat prawie 90 i co nieco wie o mężczyznach. Dla niego wiek lat prawie 60 lat to nie jest tylko wiek dojrzałości i mądrości , tylko wręcz odwrotnie – wiek wątpliwości, przynajmniej jeśli chodzi o sprawy damsko – męskie. Te wątpliwości komisarza Montalbano przybrały już postać porażających, nie wie , czego chce, mówi co innego, niż robi itp. Cóż, warto wiedzieć, że jeśli mężczyzna w wieku bardzo dojrzałym się zakocha, wszystko jest możliwe. Niektóre zachowania komisarza są wręcz komiczne. Ja takich przypadków z życia nie kojarzę, ale może wynika to właśnie z tego, że to jeszcze nie ten wiek. Sporo rzeczy w tym tomie ma związek z rejsami i morzem. Można poznać przy okazji życie załogi jachtu.
Atutów seria , a właściwie książka Camilleriego, ma sporo. Niebagatelne znaczenie mają jej gabaryty. Od Sycylii do Skandynawii jest sporo kilometrów i widocznie na południu nie przyjęła się moda na grube tomiszcza. Książka jest formatu kieszonkowego, wydrukowana średniej wielkości czcionką i liczy ok. 240 stron. Jest to książka na podróż lub jedno popołudnie w domu. Nie ma potrzeby rezerwowania sobie większej ilości czasu. Komisarz jest postacią dosyć ciekawą, życie rodzinne ma nieuregulowane, można się zorientować, że do tej pory był w bardzo luźnym związku. W wolnych chwilach sporo czyta. W tym tomie, a w innych ponoć również, występuje wątek mafijny. W południowych Włoszech widocznie tak musi być. Dla jednych może to być plus, dla innych minus. Osobiście za wątkami mafijnymi nie przepadam. W powieściach włoskich często występują drobne wątki kulinarne. Nie ma odżywiania się byle czym, jak np. mrożonki lub byle co w fast foodzie. W tych książkach z reguły się gotuje i piecze , czytelnik niemal czuje zapach potraw , i przez to też te książki lubię. Powieść nie jest smętna, nikt z bohaterów nie cierpi na depresję i nie ma żadnych traum . Zamiast nerwicy czy depresji lub traumatycznych wspomnień z dzieciństwa komisarz miał tylko zły sen o swoim pogrzebie. Sporo jest humoru, w tym również czarnego humoru. Mimo, iż w książce padają trzy trupy, nie ma eskalowania scenami przemocy. I najlepiej chyba jest usiąść i przeczytać cały tom na jeden raz. Ja początkowo czytałam rwąc lekturę przez kilka dni. Gdy usiadłam i przeczytałam pozostałe około 150 stron na jeden raz, podobało mi się znacznie bardziej.
„Wiek wątpliwości” nie jest pozycją , która skłania do zadumy i która pozostaje na długo w pamięci. Nie zauważyłam w niej ukrytej głębi i drugiego dna. Nie mogę zapomnieć o „A na imię jej będzie Aniela” Wrońskiego, która to książka daje sporo do myślenia, łamie stereotypy, kto jest bohaterem, kto zdrajcą itp. Nie da się zapomnieć chociażby o „Niespokojnym człowieku” Mankella, gdzie komisarz Wallander robi rozrachunek ze swoim życiem. Książki Mankella czy Wrońskiego bywają mroczne , chwilami nawet nieco depresyjne, szczególnie dotyczy Mankella. Ale to jest coś za coś. Jest coś dającego sporo do myślenia, ale też zarazem nieco dołującego. A Camilleri jest pozycją lżejszą, dylematy różnego rodzaju, przeżywane przez bohaterów , są zaledwie zarysowane. Wybór lektury u mnie zależy od nastroju, nie zawsze mam ochotę na rzeczy refleksyjne. Camilleri jest idealny wtedy, gdy chcemy czegoś lekkiego, krótkiego i z humorem. Chociaż w tym przypadku nie wszystko jest idealnie z humorem, ale ok. 95 % treści tak.
4/6

wtorek, 1 września 2015

Sarah Waters „Za ścianą”



Parę miesięcy temu przeczytałam w Internecie w jednym z blogów entuzjastyczną recenzję „Za ścianą”. Autorka podkreślała, że występuje tam wątek  homoseksualny   , ale apelowała, aby się tym nie przejmować i żeby skupić się na innych aspektach książki. Zerknęłam na recenzje internautów na różnych portalach, w tym na www.lubimyczytac.pl , czy www.biblionetka.pl i ku swojemu zaskoczeniu zobaczyłam, że ocena tej książki była również  wysoka, tak wysoka, że aż  było to zaskakujące. W tej chwili na lubimyczytac trochę się obniżyła, ale to nie ma już większego znaczenia. Wątki  miłości dwóch kobiet odstraszały mnie dosyć mocno, ale ponieważ z jednej strony bardzo rzadko trafiają się aż tak pozytywne opisy  , a drugiej klimat Londynu z 1920 r. wydawał się pociągający , w końcu zakupiłam „Za ścianą”. Ale zastanawiałam się nad tym zakupem kilka miesięcy i to bynajmniej nie ze względów finansowych . Sama byłam mocno zdziwiona tym, że jestem tak bardzo konserwatywna. Nie czytałam dotychczas książek z wątkami homoseksualnymi i podchodziłam do S. Waters  trochę nieufnie.  Do tej pory takowe wątki w czytanych przez mnie książkach były absolutnie marginalne, typu w „Dzienniku Bridget Jones” jednym z bohaterów drugoplanowych był gej. U Waters wątki te z pewnością nie są marginalnie. Ale początek był jednak zachęcający. 

     Pozornie może to brzmieć mało ciekawie, ale do mieszkających na obrzeżach Londynu , spauperyzowanych wskutek wojny 26-letniej Frances i jej matki wprowadzili się lokatorzy. Było to młode, bezdzietne małżeństwo. Matka z córką niewiele wychodziły z domu , zajmowały się pracami domowymi i zastanawiały się, jak związać koniec z końcem. Nowi lokatorzy – Lilian i Len Barberowie – byli przeciwieństwem domowników . Lilian lubiła zabawę , chodziła  ekstrawagancko ubrana,  co polegało na tym, że przykładowo jej suknie kończyły się z 10 cm. nad kostką. Nie działo się nic spektakularnego, ale mijające powoli dni S. Waters opisała tak ciekawie, że nie mogłam się od tego oderwać. 


    Potem było gorzej. Pojawił się wątek zafascynowania Frances nową lokatorką. Frances zakochała się w niej i akcja skupiła się tylko na tym. Waters opisywała uczucia Frances i Lilian , które na tym etapie znajomości zaczęły zacieśniać więzi. Opisy relacji pomiędzy nimi, łącznie z seksem  , zajęły kilkadziesiąt stron, innych wątków nie było i wówczas skapitulowałam. Trudno było skupić się na czymś innym poza tą miłością, czy może raczej zafascynowaniem,  bo niczego innego w książce wtedy jeszcze nie było. Odłożyłam powieść i uzmysłowiłam sobie, że jest to nic nie warty gniot. Bywa tak, że ostra reklama potrafi jednak zmącić nam w głowie. Uznałam, że spora część czytelników też dała się zmanipulować  panującą w pewnych kręgach modą na literaturę z wątkami homoseksualnymi. I wskutek tego,  że w jednej czy drugiej książce pojawi się taki motyw , ma ona większa szansę na znalezienie patronów medialnych, na lepszą reklamę i w końcu na lepszą sprzedaż , bez względu na prezentowany poziom. Mechanizm ten panuje oczywiście tylko w pewnych kręgach, w  innych książka taka jest spalona w 100% już na samym początku, również bez względu na wszystko inne. No i parę  dni „Za ścianą” przeleżało , zastanawiałam się, co z tą książką zrobić, czy dać komuś, czy wyrzucić, czy co .
    Ale w weekend uznałam, że dam jej ostatnią szansę. Zaczęłam czytać. Mimo moich obaw autorka nie okazała się tak monotematyczna, jak się spodziewałam . Wydarzenia szybko zaczęły się komplikować , pojawiło się więcej wątków i więcej postaci. Relacje  pomiędzy Frances a Lilian  okazały się zdecydowanie bardziej skomplikowane, niż się to zapowiadało. Tak samo, relacje pomiędzy niemal wszystkimi innymi bohaterami okazały się nie tak proste i standardowe, jak to z reguły bywa. Książka  z romansu stała się  powieścią historyczną, obyczajową czy nawet kryminałem i thrillerem sadowym.  Co ważniejsze, powróciło to coś, co powoduje, że od książki jest bardzo ciężko się oderwać. Na swoje szczęście miałam wolny cały dzień i nie musiałam się zmuszać do wychodzenia czy robienia czegokolwiek innego , niż zgłębianie się w „Za ścianą”. I tego samego dnia udało mi się ją skończyć. Nie można napisać tutaj niczego szczegółowiej, bo wydarzenia naprawdę są zaskakujące i rozwijają się wyjątkowo dynamicznie. Spodziewałam się też innego zakończenia, spodziewałam się w tym sensie, że wydawało mi się, że się że się domyślam, jak to się skończy. Myliłam się, skończyło się zupełnie inaczej, niż myślałam. Po zakończeniu doszłam do zaskakującego wniosku, że  oceny książki przez internautów wcale nie wynikają z ich   zmanipulowania , ta książka jest po prostu dobra,
     Gdy kończę jakąkolwiek książkę, zastanawiam się, co mi dało to przeczytanie. Czy uzyskałam jakąś wiedzę, czy wpłynęło to na mój światopogląd, itp. ?  W tym przypadku poza niewątpliwą dawką całkiem niezłej rozrywki i oderwaniem się od codzienności ta lektura dała jeszcze co innego. Myślę, że nieco większą dawkę psychologii . Frances chciała żyć niekonwencjonalnie, pojawiły się jednak pewne „ale”, głównie była to kwestia matki, reakcje otoczenia nie odgrywały w jej przypadku większej roli, były też oczywiście i inne czynniki.  Jej sytuacja w pewnym stopniu przypomina sytuację wszystkich tych osób, których życie  w jakikolwiek sposób odbiega od przyjętego schematu i o tym głównie jest ta książka . Standardem u nas jest według mnie życie w rodzinie, tzn. z mężem i jednym dzieckiem, ewentualnie dwojgiem dziećmi, posiadanie pracy,  o którą należy się troszczyć, kupowanie samochodu, kupowanie mieszkania głównie na kredyt, zamieszkiwanie z reguły w tej samej miejscowości co reszta rodziny, wyjeżdżanie na urlopie nad morze do ciepłych krajów, itp. itd. Im większe jest odchodzenie od tego schematu, tym więcej jest różnych problemów i tym większej wymaga to odwagi. Wszystko zależy też od tego, gdzie się mieszka i w jakim środowisku się obraca. Jeden z moich kuzynów ma sześcioro dzieci, chociaż sytuacja materialna jego rodziny jest bardzo dobra, to stale spotyka się z różnymi głupimi uwagami.  Moja koleżanka z kolei nie chce brać kredytu na mieszkanie, cały czas wynajmuje i też bez przerwy słucha różnych uwag i „porad”, typu, jak długo chce tak funkcjonować. 


    W pewnym momencie Frances znajdzie się w sytuacji wyjątkowo trudnej, z powodów, o których nie mogę bez spojlera napisać. Będzie to sytuacja krytyczna wręcz i wtedy też można obserwować , jak sprawdza się życie wartościami w teorii, a jak w praktyce. Jest to szczególnie ciekawa część książki.
     Ale „Za ścianą”  daje też sporą dozę wiedzy historycznej. Odnoszę wrażenie, że tematyka II wojny jest w mediach eksploatowana maksymalnie , czasem nawet mam jej przesyt. A z kolei I wojna światowa w naszej literaturze czy filmografii praktycznie nie  istnieje. Wiadomo, z czego to wynika, ale temat I wojny jakoś nam uciekł. Akcja „Za ścianą” toczy się w 1920r. , echa wojny są więc bliskie. Rodzina Frances straszliwie ucierpiała na wojnie. My jesteśmy zasklepieni w swojej historii i nie za często wczuwamy się w to, co przeszli inni.  Dwaj bracia Frances zginęli w czasie walk. Ojciec zmarł. Rodzina wpadła w biedę, Frances z matką musiały przyjąć lokatorów, co było dla nich potwornie trudne. Co gorzej, musiały już wcześniej zrezygnować ze służących , a Frances sama zajmowała się domem, co powszechnej opinii było czymś poniżającym i świadczącym o upadku. Po lokatorami zostały im marne dywidendy, bliżej nieokreślone. Dość porażające były obrazy weteranów wojennych, którzy nie mieli co ze sobą zrobić. Znaleźli się bez środków do życia. Dotyczy to oczywiście tych weteranów, którzy pochodzili z biedniejszych rodzin. Imali się praktycznie wszystkich zająć , jakie były możliwe. Na przykładzie znajomej  Frances można obserwować pierwsze kobiece próby wyemancypowania się. Nie polegało to bynajmniej na chodzeniu na wiece czy demonstracje. Ta dziewczyna chciała tylko zacząć samodzielne życie  i zarabiać na siebie.  Przeważająca większość kobiet w tym czasie nie pracowała. Nie było to wcale takie proste.  Zabawne wydawały mi się też opisy zwykłych codziennych czynności. Domownicy udawali się do wychodka, usytuowanego na podwórku. Gdy małżeństwo chciało spędzić oddzielnie wieczór i realizowało ten plan, wywoływało to sensację i domniemania, że w małżeństwie tym źle się dzieje. Frances całe dnie spędzała na   sprzątaniu i gotowaniu.  Dosyć koszmarny był też los matki Frances, wdowy liczącej ok. 50 lat. Była to już siwa staruszka, nie miała formalnego wykształcenia,  do pracy fizycznej się nie nadawała. Możliwości poprawy sytuacji finansowej miała wyjątkowo ograniczone. Drugie małżeństwo nie wchodziło w rachubę, w tych warstwach nie było to praktykowane, poza tym była nie tylko za stara, ale do tego brzydka i biedna. Kosmetyczki czy fryzjerki nie miały wówczas takich możliwości, jak dziś, a poza tym matkę Frances nie było na nic takiego stać. Jej zajęciem była działalność dobroczynna w kościele i siedzenie w domu. A trzeba pamiętać, że mowa jest o tej warstwie społecznej, która   przed wojną uchodziła za średnią i do tego światłą. Tło historyczne jest naprawdę świetnie opisane. Nie przypuszczałam, że w tamtym czasie życie w Londynie było tak ciężkie, a szczególnie dla kobiet. 
     Wątku romansowego pomiędzy Frances a Lilian nie czułam w ogóle. Nie mogłam pojąć, jak Frances mogła odrzucić względy młodego, przystojnego chłopaka, który się nią zainteresował na przyjęciu. Nie zgodziła się nawet na jedno spotkanie, nie chciała  chociażby spróbować . Próby brnięcia w związek z Lilian były dla mnie czystą destrukcją nie tylko jej życia i nie mogę pojąć, jak mogła w to wchodzić .  


     W sumie jednak warto było sięgnąć po Sarę Waters. Nie wiem, czy przeczytam coś jeszcze jej autorstwa, raczej wątpię.  Czytanie niektórych scen było naprawdę sporym wyzwaniem. Osobiście znacznie przyjemniej byłoby mi czytać opisy romansu kobiety i mężczyzny. Ale warto jednak, o czym już pisałam, sięgać raz na jakiś czas po coś zupełnie nowego, chociażby po to, aby wyrobić sobie własna opinię.   Książki , w których występuje jakikolwiek motyw homoseksualny spotykają się często z uprzedzeniami. Nie zawsze czytelnicy dają im jakąkolwiek szansę. Obawy , że są to wyłącznie książki monotematyczne , w których są tylko opisy seksu, nie muszą być  trafne. Nie da się jednak ukryć, że literatura taka jeszcze długo będzie hermetyczna i czytywana głównie w środowiskach homo.  Nie muszę czytać wszystkiego, nie interesuje mnie np. literatura podróżnicza, nie widzę sensu w zmuszaniu się do czytania czegoś, co nie sprawia mi przyjemności.  Nie potrafię tak, jak autorka wspomnianego już przeze mnie bloga  nie zwracać uwagi na wątek romansowy, to jest kwintesencja tej książki. Reszta jest tłem. Wątki romansowe w powieści potrafią być naprawdę ciekawe ,  potrafią ekscytować i wywoływać emocje. Czytając S. Walters pozbywam się tych emocji. Sięgając do klasyki , czytając „Ogniem i mieczem” rozumiałam, że Skrzetuski mógł się zakochać w Helenie, a Helena w nim. Gdy oglądałam „Ogniem i mieczem” sytuacja była bardziej skomplikowana , bo Bohun – Domagarow był bardzo przystojny i nie wiem, czy nie wolałabym jego od Skrzetuskiego . Czytając „Lalkę” nie rozumiałam Izabelli i tego, dlaczego nie chciała ona Wokulskiego i byłam przez to wzburzona na Izabellę, a jednocześnie zła na Wokulskiego, dlaczego nie weźmie się za kogoś innego.  Czytając S. Waters nie rozumiem  i nie czuję w ogóle relacji romansowych, jedyną emocję, jaką one u mnie wywołują to niezrozumienie. Czytanie czegoś takiego przypomina trochę jedzenie potraw pozbawionych smaku i zapachu , picie kawy bezkofeinowej czy piwa bezalkoholowego . Są owszem, te inne wątki , np. kryminalne, ale wolę jednocześnie inne wątki i  romanse tradycyjne w jednej książce i  jednak dam sobie z Waters spokój .
4/6