Rzadko kiedy mam tak bardzo mieszane uczucia, jak po wysłuchaniu tego audiobooka. Z jednej strony jest to bardzo optymistyczna opowieść o odnalezieniu tzw. swojego miejsca na świecie. Z drugiej zaś liczba irytujących kwestii w książce , w tym interpretacja Danuty Stenki, jest dla mnie nie do przyjęcia.
Frances Mayes to
Amerykanka, która wraz z mężem zakupiła dom w Toskanii. Mimo, że nie był to jej
pierwszy dom, ale to właśnie w tym
toskańskim się zakochała i poczuła naprawdę szczęśliwą. Któż z nas nie marzy o
odnalezieniu takiego miejsca? W książce opisuje ona transakcję kupna - nie
obyło się, jak można się domyślić bez komplikacji - remonty, porządki,
urządzanie domu i w końcu rozkoszowanie się możliwością zamieszkiwania w takim
miejscu. Ten dom to właściwie mały, kilkuset letni pałac, zamieszkiwany w
dawnych wiekach przez arystokrację. Poza samymi opisami faktów, autorka zawarła
też sporo refleksji na różne tematy, wspomina np. o historii , o swojej
rodzinie , o miejscowych obyczajach itp.
Książka jest wyjątkowo pogodna, jest to wręcz idealna lektura na lato.
Kończyłam ją słuchać właśnie teraz, gdy zaczęły się upały, a odniesienia do
upału są w niej wyjątkowo częste.
Ta masa
pozytywów przepleciona jest jednak, przynajmniej w moim odczuciu, z masą
niewyobrażalnie denerwujących rzeczy. Najważniejszą rzeczą przy audiobooku jest sposób
interpretacji tekstu przez lektora. Interpretacja Stenki była dla mnie szalenie
irytująca . Całość czytana jest tonem
szalenie egzaltowanym , pełnym uniesienia . Opis każdej czynności , opisywanej w książce, w wykonaniu Stenki brzmi jak opis najwspanialszych życiowych
przeżyć. Mayes opisywała remonty domu i gigantyczne problemy z ekipami
budowlanymi, czyli coś, co zna
każdy, kto nie tylko budował, ale chociażby tylko remontował lub nawet gdy tylko wzywał tzw. fachowca do
naprawy. Ekipy nagminnie nie dotrzymywały terminów, robiły nie tak jak trzeba i
oczywiście domagały się zapłaty wyższej, niż wcześniej uzgodniona. Stenka tego
rodzaju opisy czyta głosem pełnym szczęścia, niczym opisy najpiękniejszych
Świąt Bożego Narodzenia z dzieciństwa.
Dla mnie był to dysonans nie do przyjęcia. Nie znam ani jednej osoby, która
wspominając o różnych ekipach remontowych czy budowlanych, byłaby tak
bezmiernie szczęśliwa, jak właśnie Stenka. Idiotycznie brzmi jej szczęśliwy
głos, gdy czyta, jak to ekipa połączyła gorąca wodę do ubikacji, przebiła dziurę
w suficie itp. Pisarka wspomina też okres kilku miesięcy, gdy wraz z mężem
porządkowali dom, ona przez 8 godzin
dziennie na klęczkach myła podłogi. Według Stenki , tzn. sądząc po brzmieniu
jej głosu, nie ma wspanialszej rzeczy, niż coś takiego właśnie. Kulminacja
szczęścia w głosie Stenki następuje, gdy autorka nie mogła pod koniec dnia
podnieść się z podłogi, efekty pracy nie były jeszcze widoczne , a ogrom roboty
do wykonania był jeszcze olbrzymi .
Jednego dnia pisarka spotkała sąsiada i pomyślała, „To on”… gdy Stenka
zaczęła to czytać, pomyślałam , że chyba dał autorce kiedyś wspaniały prezent
lub coś podobnego, może mu coś wielkiego zawdzięcza. W tonacji głosu wyczułam taką nostalgię, jak
np. za Świętym Mikołajem. Zdanie
brzmiało zaś : „To on zabijał rajskie ptaki”. Rajskie lub śpiewające, nie
pamiętam. Mayes pomachała mu. Ton głosu
naszej aktorki przez cały czas jest nienaturalny, ludzi ani w pracy, ani w domu nie mówią w tak sztuczny
sposób. „Pod słońcem Toskanii” szalenie
dużo straciło na tej interpretacji.
W samym tekście
też zdarzały się irytujące fragmenty. Opisy mycia podłogi , malowania belek , czy innych prac domowych
były najzwyczajniej w świecie nudne. Zaskoczeniem było dla mnie to, jak niski
poziom intelektualny prezentowała autorka książki i jej mąż. Oboje byli pracownikami naukowymi na amerykańskich
uniwersytetach. Ona wykładała przedmiot zbliżony do literatury amerykańskiej, a
być może właśnie to. Podczas wielu miesięcy,
spędzonych w toskańskim domu w trakcie kliku lat, opisanych w książce,
zarówno jej , jak i jej małżonka potrzeby intelektualne, były minimalne.
Owszem, czytali książki, tyle tylko że były to poradniki dotyczące remontów , a
także książki kucharskie. Inne pozycje
nie budziły zainteresowania małżonków. W całej książce jest wspomniane
chyba raz, góra dwa , jak to autorka
zajęła się lekturą. Poziom jej wiedzy
historycznej jest jeszcze gorszy, jest porażająco, wręcz niewyobrażalnie niski. W jednym z rozdziałów zajęła się
opisem pobliskiego miasteczka, Cortony. Poniosły ją refleksje. Przeczytała w
przewodniku, że w przed II wojną
zamieszkiwała tam duża społeczność żydowska, ale w podczas wojny została
wybita przez Niemców. Mayes stwierdziła, że nie chce się jej wierzyć w coś
takiego, a ponieważ przewodniki się często mylą, ona nie będzie wierzyła w tą
informację o zagładzie Żydów przez Niemców . Małżonek autorki oprócz tego
wszystkiego sporo czasu spędzał na usilnym naśladowaniu Włochów. Do czasu zakupu domu w Toskanii wolał herbatę od kawy. Wolał to chyba za mocno
powiedziane. Nauczył się pijać herbatę
podczas dłuższego pobytu w Londynie. We Włoszech uznał, że nie lubi już
herbaty, smakuje mu zaś to, co piją Włosi, czyli mała espresso, wypijana jednym
łykiem na stojąco. Ponieważ jego żona wolała cappuccino, gdy w byli w barze, on
stojąc łykał espresso, zostawiał żonę i szedł do samochodu, gdzie czekał, aż
ona wypije swoje cappuccino.
Nie ulega
wątpliwości, że zarówno autorka, jak i jej mąż,
to para zwyczajnych prostaków i nieuków, którzy w Stanach tworzą coś w
rodzaju elity intelektualnej. We
Włoszech czas spędzają na gotowaniu, jedzeniu, spaniu i przyjmowaniu gości, raz
na jakiś czas na zwiedzaniu okolicy. Ich tryb
życia nie różni się od trybu życia przekupek . U siebie zaś zarabiają
gigantyczne pieniądze za wiedzę, która jest niższa niż u naszego ucznia
podstawówki.
Na motywach
książki Mayes powstał film pod takim samym tytułem. Scenariusz mocno różni się
od książki. W filmie do Włoch wyjeżdża samotna, rozwiedziona kobieta, która ma nadzieję na nowe, lepsze
życie , na znalezienie mężczyzny i
zamieszkuje tam na stałe. Też kupuje dom
w Toskanii , remontuje , ma problemy z ekipami remontowymi. Jest pisarką. Film jest komedią romantyczną,
w moim odczuciu wyjątkowo udaną i niekoniecznie tylko dla kobiet . Oglądałam go
5 lub 6 razy, nie nudził mnie , ani nie drażnił. Jak na komedię romantyczną nie był wcale aż
tak bardzo schematyczny. W roli głównej zagrała Diana Lane. Film polecam
każdemu, gdy tylko jest taka okazja, jest pogodny, zajmujący, relaksujący,
lekki w odbiorze. Jest zdecydowanie lepszy
od książki.
3/3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz