Jest to zachwycająca książka, ciekawa, pełna humoru, czyta się ją rewelacyjnie. Konkretnie są to wspomnienia młodego weterynarza, który zaczął praktykę w latach 30-tych ubiegłego wieku w małej, angielskiej wiosce. Autor kochał i zwierzęta, i ludzi, i w ogóle kochał życie. „Jeśli tylko potrafiłyby mówić” to pierwszy tom wspomnień. Całość zrobiła furorę w wielu krajach świata, a na podstawie wspomnień nakręcony został brytyjski serial „Wszystkie stworzenia duże i małe”. Serię właśnie teraz wydaje Wydawnictwo Literackie, w sprzedaży są już dwa pierwsze tomy.
Herriot przeplata w tej książce
wydarzenia, związane z pracą, z tymi
które z kolei dotyczą życia prywatnego.
Jako absolwent weterynarii pierwszą pracę uzyskał u starszego o kilka lat weterynarza,
mieszkającego właśnie w tej małej wiosce. Starszy weterynarz zapewnił młodemu
również mieszkanie i wyżywienie u siebie. W tamtych czasach taka właśnie była
praktyka. Pacjentami były głównie zwierzęta gospodarskie, typu krowy, byki,
konie, owce . Z reguły do pacjentów
lekarz musiał jeździć.
Herriot miał
niesamowity talent literackie, bo jego książkę czyta się niczym prawdziwy,
wciągający kryminał. Nie wiem, jak on to
zrobił, ale w wielu fragmentach byłam
tak zaaferowana akcją, że nie mogłam powstrzymać się przed przekartkowaniem
kilku stron do przodu i sprawdzeniem, jaki będzie koniec zdarzenia. Przykładowo
Herriot został wezwany do gospodarstwa,
gdzie zbyt długo cieliła się krowa. Musiał on włożyć rękę do środka, do macicy,
i sprawdzić, czy cielaczek żyje , a
potem spróbować zawiązać mu sznurek na
dolnej szczęce i delikatnie go wyciągnąć. Skurcze porodowe , jak to kreślił, miażdżyły
mu rękę, a kilkadziesiąt prób dotarcia do cielaka skończyło się niepowodzeniem.
Czasu było coraz mniej. Cielak w każdej
chwili mógł umrzeć. Jest to tak fascynująco opisane, że zapomniałam o całym
świecie. Różnego rodzaju wydarzeń ,
związanych ze zwierzętami jest bardzo dużo.
Byli też i stali pacjenci, np. rozpieszczony piesek , który permanentnie był przekarmiany
i tak otyły, że ledwo co się ruszał.
Różne ciekawe
historie zdarzały się również w życiu prywatnym autora . Z naszymi dwoma panami
zamieszkał brat starszego weterynarza. Studiował on weterynarię, ale do nauki
niespecjalnie się przykładał, oblał egzaminy i
przyjechał do brata, dając mu do zrozumienia, że ma go utrzymywać.
Weterynarz, jak się można domyślić, wpadł w szał i zaczął zlecać bratu pomoc w
pracy. Podobało mi się bardzo, że Herriot nie idealizował ani siebie, ani
swoich kolegów. Opisywał różne większe i mniejsze złośliwości, jakie bracia
sobie robili. O sobie też pisał, jak to np. nie chciało mu się wstawać nocą, w
zimie, na wezwania i ż wolałby leżeć w
ciepłym łóżku. Opisane jest to z humorem. Przez takie podejście do życia i
pisania, książka jest wiarygodna, charaktery ludzkie są autentyczne, mamy do
czynienia z ludźmi z krwi i kości z ich
wadami i zaletami, a nie z ideałami.
„Jeśli tylko
potrafiłyby mówić” mają masę zalet. Autor kochał swoją pracę i miał wyjątkową
umiejętność patrzenia na życie z pozytywnego punktu widzenia. Skupiał się na pozytywach, a nie negatywach.
Obiektywnie rzecz biorąc praca weterynarza w tamtym czasie, na dodatek w
biednej wsi, była szalenie ciężka. Co prawda Herriot
dysponował starym samochodem, który się sypał i należał do starszego
weterynarza, ale drogi nie były wówczas asfaltowe , nie wszędzie dało się dojechać, a wioska
położona była na górzystym terenie. Elektryczność też nie była powszechnie
stosowana, a o elektrycznym oświetleniu stajni czy obory w ogóle, poza jednym przypadkiem, nie było mowy. Nie wszędzie była bieżąca
ciepła woda. A zabiegi np. na byku czy chociażby krowie często kończyły się dla
weterynarza mocnym poturbowaniem. Pamiętać należy też chociażby o brudzie ,
zimnie i tego typu kwestiach. Herriot podchodził do tych niedogodności z dystansem,
nie udawał, że ich nie ma, ale skupiał się nie na nich, ale na pozytywnych
aspektach tego wszystkiego. Przyjęcie
porodu, wyleczenie zwierzęcia sprawiały mu gigantyczną frajdę i inne kwestie
przy tym bladły. Zachwycał się przyrodą
cieszył się, że jest piękna pogoda i że nie musi siedzieć w tym czasie w
biurze.
Takie podejście
do życia jest czymś zupełnie innym, niż rozpowszechnione obecnie amerykańskie
„keep smiling”. Podejście Herriota jest bardziej naturalne. Wracając do wcześniejszego przykładu : nie ma ochoty wstawać z ciepłego łóżka do
wezwania, ale wie, że chore zwierzę potrzebuje pomocy, więc wstaje. Nie udaje,
że jest w tym konkretnym momencie zadowolony.
Jedzie, jest mu zimno i dalej nie uśmiecha się i nie twierdzi, że jest
świetnie. Przybywa na miejsce, jest mu zimno, też jest nieciekawie. Ale widzi zwierzę, koncentruje się na
udzieleniu pomocy, nie snuje już rozważań, czy jest zadowolony, czy nie jest.
Gdy udaje mu się pomóc , jest autentycznie szczęśliwy i wie, że było warto. Nie
myśli o tym, że tak trudno było mu wstać, tylko się cieszy. Opisane są też i
przypadki, kiedy nie dało już się pomóc, na szczęście nie ma ich wiele.
Atutem jest
oczywiście to, że Herriot opisywał zwyczajne życie. Gdy zaczynał pracę klepał
biedę. W tamtych czasach praca weterynarza
nie dawała szans na bogate życie, o czym doskonale wiedział. Cieszył się
zwyczajnym życiem.
Dawno nie byłam
tak bardzo oczarowana książką. Z
pewnością idealnym czytelnikiem będą miłośnicy zwierząt, ale nie tylko. Nawet
jeżeli ktoś nie ma zwierzęcia, może ją przeczytać chociażby dla jej uroku i dla
opisanej i udzielającej się czytelnikowi pogody ducha i radości życia . Z pewnością warto będzie przeczytać drugi tom
cyklu. W tomie II pojawi się kobieta, czyli będzie coś nowego.
6/6