piątek, 27 lutego 2015

Ruth Hoffmann „Dzieci Stasi”


   
        Dowiedziałam się o tej książce ze swojej ulubionej audycji radiowej - „Poczytalni” w TOK FM, słuchanej jej  nie bezpośrednio, tylko z archiwum z internetu.  W pierwszych momentach poczułam rozczarowanie, no bo dlaczego tym razem dyskusja ma toczyć się o czymś takim? Stasi może być tematem interesującym, ale jakieś dzieci?  W miarę gdy podczas słuchania dowiadywałam się o książce coraz więcej, moje zainteresowanie rosło. Zaraz po zakończeniu audycji książkę tą zamówiłam. A zaraz po zamówieniu przeczytałam ją i to mimo tego, że w planach miałam przeczytanie czegoś zupełnie innego. Trwało to wszystko zaledwie kilka dni. I było warto.

     Książka jest niebywale interesująca i wbrew pozorom mówi o czymś, o czym dotychczas się nie mówiło.  Większość jej rozdziałów jest o dzieciach byłych oficerów Stasi, są to ich wspomnienia z okresu dzieciństwa, młodości, a kończą się – co ciekawe - nie na upadku Muru Berlińskiego, ale na czasach współczesnych.  Historie tych ludzi mają charakter bardzo osobisty , koncentrują się na ich odczuciach i przemyśleniach , są również wątki szpiegowskie , ale niejako  w tle.  Absolutnie unikalne jest to, że  cześć tych „dzieci” ma ojców bardzo znanych opinii publicznej. Dla mnie jest to po prostu książka psychologiczna.

     Wszystkie historie są arcyciekawe. Do tego jeszcze autorka dodała mini rozdziały o charakterze wyłącznie faktograficznym, gdzie podaje dane , w tym statystyki, i inne konkretne informacje.  Dla tych osób, które pamiętają PRL,  książka będzie i tak sporym zaskoczeniem. Stopień inwigilacji społeczeństwa w RFN był zdecydowanie wyższy , niż u nas. Jest to trudne do wyobrażenia. Jak podaje autorka, powołując się na konkretny materiał źródłowy, w NRD na jednego pracownika Stasi przypadało 180 obywateli. W ZSRR na jednego pracownika takiego samego aparatu przypadało 595 obywateli, w Czechosłowacji 867, a w Polsce 1574 osób. Są to dane dotyczące wyłącznie pracowników służb, do tego dochodzi jeszcze gęsta siec współpracowników. O jakiejkolwiek wolności,  a nawet o jej namiastkach nie było tam mowy.

      Trudno mi w tej chwili wybrać historie najciekawsze. W „Poczytalnych” wspomniano np. historię dziewczyny, która została zauważona na ulicy z „elementem” podejrzanym o wrogie nastawienie do ustroju, czyli ze swoim chłopakiem. Stasi zaciągnęło ją do samochodu, odwiozło do domu i poinformowało ojca o tym, co się stało. Ojciec – major Stasi – pobił ja do nieprzytomności, złamał jej rękę i żebra.

       Do każdego czytelnika najbardziej  przemówi inna historia. To kwestia indywidualna. Dla mnie szokująca była  historia kobiety  , której ojciec – szpieg i pracownik Stasi – uciekł na Zachód , przeszedł tam na „druga stronę” i na stałe związał się z kochanką z RFN. Córka i żona, które zostawił w NRD przestały dla niego istnieć, a istniała możliwość, aby  cała rodzina została na zachód przerzucona. Mężczyzna ten  wydał nawet książkę o swoim życiu, ku zaskoczeniu jego córki,  w książce o niej też nic nie ma . Wiedział, że córka i żona po jego ucieczce przeżyją piekło, ale nie miało to dla niego jakiegokolwiek znaczenia.

     Przykładów mechanicznego traktowania rodzin jest tam zdecydowanie więcej. Jest chociażby historia dwóch chłopaków, którzy mieszkali z rodzicami na Zachodzie, w RFN-ie, jednego dnia ojciec wywiózł ich wszystkich do NRD i zakomunikował im, że teraz tam będą mieszkać, nikogo nie spytał wcześniej o zdanie. To, że synowie mieli swoje życie, znajomych , nie miało znaczenia.  Co na ten temat myśli zona, również nie miało znaczenia. Okazało się, że  był w Stasi. Życie jego rodziny z dnia na dzień stało się koszmarem . Synowie przyzwyczajeni do życia na wolności, nie byli w stanie przyzwyczaić się do życia w państwie komunistycznym. Nie mogli z nikim porozmawiać o tym, co myślą, nie mogli słuchać tej muzyki, którą lubią , nie mogli spotykać się z tym, z kim chcą itd.

      Prowadzenie podwójnego życie był dla oficerów regułą. Często rodzina tak naprawdę nie wiedziała, czym ojciec się zajmuje, niekiedy nie wiedzieli nawet, że ma on jakikolwiek związek ze służbami specjalnymi. W większości wypadków w domu nie było żadnego wychowywania, tylko coś w rodzaju tresury. Bicie i to nie byle jakie, tylko naprawdę koszmarne,  było na porządku dziennym. Dzieci żyjąc w niewyobrażalnym stresie często moczyły się w nocy, za co były odpowiednio karane. Wymagano od nich, aby niemal na rozkaz bawiły się , na rozkaz uczyły i aby zawsze były grzeczne. Ojcowie w większości przypominali pozbawione uczuć cyborgi. Często dzieci , przynajmniej te, które opisane są w książce, nie podzielały poglądów ojców na temat ustroju, część z nich z uwagi na „wrogą postawę wobec ustroju ” i pod byle pretekstem była osadzana w więzieniu. Ojcowie  często wówczas wyrzekali się syna czy córki, zrywali z nim kontakty i opisywali to w stosownym raporcie, a w przypadku podjęcia przez dziecko próby nawiązania kontaktu, sporządzali kolejny raport. Nie zawsze się tak działo, ale na tyle często, że R. Hoffmann mogła sięgnąć do takich raportów.

    Szokujące są także losy tych dawnych dzieci już po zjednoczeniu Niemiec. W wielu przypadkach życie z takimi ojcami i w takich warunkach spowodowało, że dzieci te nie potrafiły pozbyć się strasznych problemów. Leczą się np. u psychiatrów, niekiedy bezskutecznie.

    Książka robi niesamowite wrażenie. Jest bardzo dobrze udokumentowana, autorka powołuje się na masę dokumentów, w tym   znaczna ich cześć pochodzi Instytutu Gaucka, czyli odpowiednika naszego IPN. Część dzieci , obecnie 40-to czy 50-cio latków , występuje pod własnym imieniem i nazwiskiem, pozostali anonimowo.   Całość czyta się bardzo szybko , chłonie się ją niemal, mimo, że nie jest to powieść, tylko  reportaż i częściowo dokument. Świetnym pomysłem było, aby historie poszczególnych osób opisane zostały przez dziennikarkę, a nie przez samych bohaterów, dzięki temu uniknęło się dłużyzn , sam tekst napisany jest wyjątkowo sprawnie . Przede wszystkim autorka musiała dokonać podczas spisywania  tych opowieści selekcji i efekt  jest taki, że bohater miał możliwość wygadania się,  a do druku trafiły historie odnoszące się do najważniejszych  aspektów ich życia.

    U nas nic podobnego dotychczas się nie ukazało. Nie kojarzę książki o dzieciach byłych oficerów SB. Być może nie mają one ochoty na publiczne wynurzenia, a może ich dzieciństwo i młodość nie były aż tak przerażające, jak  to opisane jest w książce. Zastanowiło mnie, dlaczego to właśnie w NRD ten aparat tajnych służb był tak wyjątkowo sprawny, przyszło mi najpierw na myśl, że może to kwestia tego, że NRD była granicą bloku wschodniego, dalej zaczynał się Zachód. Ale opisy powszechnego donosicielstwa są porażające  i wydaje się to gorsze, niż było u nas. Zastanawia mnie, czy nie jest o aby wina tej szeroko znanej niemieckiej „porządności”, ich fabryki nie produkują przecież bubli, wszystko jest robione tak, jak powinno. W ruchu drogowym jazda taka, jak u nas, byłaby nie do pomyślenia. Może więc gdy od obywateli wymagano donosicielstwa , obywatele zabrali się do tego dokładnie, porządnie i tak jak należy, tak jak do wszystkiego, co robią.  Hipoteza ta jest bardzo niepoprawna politycznie, ale coś w tym jest.

6/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz