Dowiedziałam się o tej książce ze swojej
ulubionej audycji radiowej - „Poczytalni” w TOK FM, słuchanej jej nie bezpośrednio, tylko z archiwum z internetu. W pierwszych momentach poczułam
rozczarowanie, no bo dlaczego tym razem dyskusja ma toczyć się o czymś takim?
Stasi może być tematem interesującym, ale jakieś dzieci? W miarę gdy podczas słuchania dowiadywałam
się o książce coraz więcej, moje zainteresowanie rosło. Zaraz po zakończeniu
audycji książkę tą zamówiłam. A zaraz po zamówieniu przeczytałam ją i to mimo
tego, że w planach miałam przeczytanie czegoś zupełnie innego. Trwało to
wszystko zaledwie kilka dni. I było warto.
Książka jest niebywale interesująca i
wbrew pozorom mówi o czymś, o czym dotychczas się nie mówiło. Większość jej rozdziałów jest o dzieciach
byłych oficerów Stasi, są to ich wspomnienia z okresu dzieciństwa, młodości, a kończą
się – co ciekawe - nie na upadku Muru Berlińskiego, ale na czasach
współczesnych. Historie tych ludzi mają
charakter bardzo osobisty , koncentrują się na ich odczuciach i przemyśleniach
, są również wątki szpiegowskie , ale niejako w tle. Absolutnie
unikalne jest to, że cześć tych „dzieci”
ma ojców bardzo znanych opinii publicznej. Dla mnie jest to po prostu książka
psychologiczna.
Wszystkie historie są arcyciekawe. Do tego
jeszcze autorka dodała mini rozdziały o charakterze wyłącznie faktograficznym,
gdzie podaje dane , w tym statystyki, i inne konkretne informacje. Dla tych osób, które pamiętają PRL, książka będzie i tak sporym zaskoczeniem.
Stopień inwigilacji społeczeństwa w RFN był zdecydowanie wyższy , niż u nas.
Jest to trudne do wyobrażenia. Jak podaje autorka, powołując się na konkretny
materiał źródłowy, w NRD na jednego pracownika Stasi przypadało 180 obywateli.
W ZSRR na jednego pracownika takiego samego aparatu przypadało 595 obywateli, w
Czechosłowacji 867, a w Polsce 1574 osób. Są to dane dotyczące wyłącznie
pracowników służb, do tego dochodzi jeszcze gęsta siec współpracowników. O
jakiejkolwiek wolności, a nawet o jej
namiastkach nie było tam mowy.
Trudno mi w tej chwili wybrać historie
najciekawsze. W „Poczytalnych” wspomniano np. historię dziewczyny, która
została zauważona na ulicy z „elementem” podejrzanym o wrogie nastawienie do ustroju,
czyli ze swoim chłopakiem. Stasi zaciągnęło ją do samochodu, odwiozło do domu i
poinformowało ojca o tym, co się stało. Ojciec – major Stasi – pobił ja do nieprzytomności,
złamał jej rękę i żebra.
Do każdego czytelnika najbardziej przemówi inna historia. To kwestia
indywidualna. Dla mnie szokująca była
historia kobiety , której ojciec
– szpieg i pracownik Stasi – uciekł na Zachód , przeszedł tam na „druga stronę”
i na stałe związał się z kochanką z RFN. Córka i żona, które zostawił w NRD
przestały dla niego istnieć, a istniała możliwość, aby cała rodzina została na zachód przerzucona.
Mężczyzna ten wydał nawet książkę o
swoim życiu, ku zaskoczeniu jego córki,
w książce o niej też nic nie ma . Wiedział, że córka i żona po jego
ucieczce przeżyją piekło, ale nie miało to dla niego jakiegokolwiek znaczenia.
Przykładów mechanicznego traktowania
rodzin jest tam zdecydowanie więcej. Jest chociażby historia dwóch chłopaków,
którzy mieszkali z rodzicami na Zachodzie, w RFN-ie, jednego dnia ojciec
wywiózł ich wszystkich do NRD i zakomunikował im, że teraz tam będą mieszkać,
nikogo nie spytał wcześniej o zdanie. To, że synowie mieli swoje życie, znajomych
, nie miało znaczenia. Co na ten temat
myśli zona, również nie miało znaczenia. Okazało się, że był w Stasi. Życie jego rodziny z dnia na
dzień stało się koszmarem . Synowie przyzwyczajeni do życia na wolności, nie
byli w stanie przyzwyczaić się do życia w państwie komunistycznym. Nie mogli z
nikim porozmawiać o tym, co myślą, nie mogli słuchać tej muzyki, którą lubią ,
nie mogli spotykać się z tym, z kim chcą itd.
Prowadzenie podwójnego życie był dla
oficerów regułą. Często rodzina tak naprawdę nie wiedziała, czym ojciec się
zajmuje, niekiedy nie wiedzieli nawet, że ma on jakikolwiek związek ze służbami
specjalnymi. W większości wypadków w domu nie było żadnego wychowywania, tylko
coś w rodzaju tresury. Bicie i to nie byle jakie, tylko naprawdę
koszmarne, było na porządku dziennym. Dzieci
żyjąc w niewyobrażalnym stresie często moczyły się w nocy, za co były odpowiednio
karane. Wymagano od nich, aby niemal na rozkaz bawiły się , na rozkaz uczyły i
aby zawsze były grzeczne. Ojcowie w większości przypominali pozbawione uczuć
cyborgi. Często dzieci , przynajmniej te, które opisane są w książce, nie
podzielały poglądów ojców na temat ustroju, część z nich z uwagi na „wrogą postawę
wobec ustroju ” i pod byle pretekstem była osadzana w więzieniu. Ojcowie często wówczas wyrzekali się syna czy córki, zrywali
z nim kontakty i opisywali to w stosownym raporcie, a w przypadku podjęcia
przez dziecko próby nawiązania kontaktu, sporządzali kolejny raport. Nie zawsze
się tak działo, ale na tyle często, że R. Hoffmann mogła sięgnąć do takich
raportów.
Szokujące są także losy tych dawnych dzieci
już po zjednoczeniu Niemiec. W wielu przypadkach życie z takimi ojcami i w
takich warunkach spowodowało, że dzieci te nie potrafiły pozbyć się strasznych
problemów. Leczą się np. u psychiatrów, niekiedy bezskutecznie.
Książka robi niesamowite wrażenie. Jest bardzo
dobrze udokumentowana, autorka powołuje się na masę dokumentów, w tym znaczna ich cześć pochodzi Instytutu Gaucka,
czyli odpowiednika naszego IPN. Część dzieci , obecnie 40-to czy 50-cio latków
, występuje pod własnym imieniem i nazwiskiem, pozostali anonimowo. Całość
czyta się bardzo szybko , chłonie się ją niemal, mimo, że nie jest to powieść,
tylko reportaż i częściowo dokument.
Świetnym pomysłem było, aby historie poszczególnych osób opisane zostały przez
dziennikarkę, a nie przez samych bohaterów, dzięki temu uniknęło się dłużyzn , sam
tekst napisany jest wyjątkowo sprawnie . Przede wszystkim autorka musiała dokonać
podczas spisywania tych opowieści selekcji
i efekt jest taki, że bohater miał możliwość
wygadania się, a do druku trafiły
historie odnoszące się do najważniejszych aspektów ich życia.
U nas nic podobnego dotychczas się nie
ukazało. Nie kojarzę książki o dzieciach byłych oficerów SB. Być może nie mają
one ochoty na publiczne wynurzenia, a może ich dzieciństwo i młodość nie były aż
tak przerażające, jak to opisane jest w
książce. Zastanowiło mnie, dlaczego to właśnie w NRD ten aparat tajnych służb
był tak wyjątkowo sprawny, przyszło mi najpierw na myśl, że może to kwestia tego,
że NRD była granicą bloku wschodniego, dalej zaczynał się Zachód. Ale opisy
powszechnego donosicielstwa są porażające i wydaje się to gorsze, niż było u nas.
Zastanawia mnie, czy nie jest o aby wina tej szeroko znanej niemieckiej „porządności”,
ich fabryki nie produkują przecież bubli, wszystko jest robione tak, jak
powinno. W ruchu drogowym jazda taka, jak u nas, byłaby nie do pomyślenia. Może
więc gdy od obywateli wymagano donosicielstwa , obywatele zabrali się do tego
dokładnie, porządnie i tak jak należy, tak jak do wszystkiego, co robią. Hipoteza ta jest bardzo niepoprawna politycznie,
ale coś w tym jest.
6/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz