niedziela, 16 listopada 2014

Jean-Luc Bannalec „Śmierć w Pont-Aven”




Wydawnictwo  Czarne  2014

 
                 Zapowiada się nowy i wreszcie oryginalny cykl kryminalny z komisarzem Dupin w roli głównej . Zapowiada się całkiem    nieźle. W przeciwieństwie do wiele innych kryminałów, nie  ma na szczęście w „Śmierci w Pont- Avon”  opisów przemocy. Przykładowo w „Ofierze” Lemaitre opisy brutalnych pobić były tak bardzo drobiazgowe,  że robiły wrażenie, jakby pisał je autentyczny sadysta i jakby się jeszcze wyżywał podczas pisania. Jak dla mnie nie było to potrzebne.  Nie ma  w „Śmierci” tej skandynawskiej mroczności i pesymizmu. Podczas czytania nie łapie się doła. Nie ma eksploatowanych teraz ponad miarę dewiacji typu pedofilia, nie ma przemocy domowej , ani handlu kobietami. Nie ma nawet opisów seksu, aczkolwiek wiadomym jest, że postaci z miasteczka nie żyją w celibacie, baja nawet poza ślubnymi małżonkami i kochanków.  Komisarz Dupin nie jest neurotykiem, nie ma traumatycznych przeżyć z dzieciństwa, nie cierpi na depresję , a jego nałogiem jest jedynie mało groźna kawa.  Można więc odetchnąć od tych mrocznych postaci policjantów i detektywów z całą masą problemów, które wymagałyby gruntownej kuracji u psychiatry.  Wydarzenia rozgrywają się w pięknej scenerii w  Bretanii , w malowniczym miasteczku Pont-Aven, ukochanym niegdyś przez artystów malarzy, w tym przez Gaugina . Komisarz ma możliwość złapania oddechu nad wodospadem, może też spacerować brzegiem stromego klifu i podziwiać Atlantyk.  Musi jedynie uważać, aby podczas wiatru nie został zepchnięty w przepaść. Jaka to piękna odmiana po częstych w kryminałach opisach różnych obrzydliwych i śmierdzących melin. Dupin gdy jest głodny,  może  zjeść typowy  bretoński posiłek z owocami morza, co ma niewątpliwy urok i powoduje nawet u czytelnika apetyt na coś pysznego . Trudno było nabrać ochoty na jedzenie po opisach obrzydliwych resztek  z lodówki, a w najlepszym razie  mrożonej pizzy , zjadanych nagminnie  przez policjantów skandynawskich.  Miłą odskocznia przy czytaniu są nawiązania do malarstwa impresjonistów. Wśród bohaterów nie ma ludzi z marginesu. Nie ma dewiantów. A w tekście nie ma  wulgaryzmów. Wydawało mi się, że już nikt takich książek nie pisze.    Plusów jest sporo, oczywiście jest to kwestia gustu, czy komuś tego rodzaju literatura odpowiada.

            „Śmierć w Pont Avon” zaczyna się od odnalezienia zwłok 90-letniego właściciela renomowanego  hotelu. Hotel pamiętajczasy Gaugina i tego Gaugina niegdyś tam właśnie goszczono.  Analiza trybu życia Piera-Lousia Penneca prowadzi szybko do wniosku, że możliwość zabicia go miało dość wąskie grono osób, najbliższa rodzina i najbliżsi znajomi. Sytuacja dość szybko się komplikuje , gdy okazuje się , że parę dni przed śmiercią hotelarz kontaktował się z notariuszką i sygnalizował jej chęć dokonania zmian w testamencie. Zmian nie zdążył dokonać i długo nie wiadomo  , czego miała ona dotyczyć. Wśród osób podejrzewanych są ciekawe indywidua, np. brat polityk, majętny i wysoko postawiony. Jest wśród nich też  znajomy – społecznik, udzielający się w wielu organizacjach . Jest pokojówka, robiącą wrażenie kochanki. Są i inni. Wszyscy mają swoje większe i mniejsze tajemnice. Ukrywają wiele i przed innymi członkami społeczności i przed samym komisarzem. Kolejna komplikacja następuje, gdy na plaży zostają znalezione drugie zwłoki i nie ulega wątpliwości, że ta osoba spadła lub została zrzucona z klifu.

        Mankamentem i to zasadniczym książki, z pewnością jest -  mimo szybkiego tempa akcji – to, że przez długi czas te wydarzenia nie wciągają czytelnika i dzieją się jakby obok. Nie miałam problemu, aby w dowolnym momencie  książkę odłożyć i zająć się czymś innym. Ale tak działo się tylko do pewnego momentu, bo stan ten zaczyna się zmieniać około połowy książki. Akcja zaczyna porywać , ale prawdziwe napięcie pojawia się dopiero pod koniec, gdy zbliża się kulminacja wydarzeń. Nad tym Jan Luc Bannalec powinien trochę popracować, ale ponieważ jest debiutantem,  dam mu szansę i następną książkę , o ile się pojawi,  również zakupię.  Wolniejsze tempo akcji też ma jednak swój urok.

           Bannalec mógłby też pogłębić od strony psychologicznej portrety bohaterów, są one jedynie zasygnalizowane. Może to pogłębienie nastąpi w dalszych częściach serii. Sam Dupin jest postacią zagadkową, z pewnością nie ma żony, ani partnerki. Partnera nie ma również, książka jest przecież nawiązaniem do tradycji . Wiadomym jest, że nie tak dawno zakończył się jego związek z kobietą. Poza siostrą nie utrzymuje on kontaktów z rodziną. Nie wiadomo, czym się interesuje i czy w ogóle się czymś interesuje. Wydarzenia rozgrywają się zaledwie w ciągu kilku dni, a komisarz nie może sobie w tym  czasie pozwolić nawet na chwilowe oderwanie się od pracy . Z pewnością nie jest on konformistą, znany jest z konfliktów z przełożonymi i one właśnie były powodem, dla którego został zesłany ze stolicy na prowincję.   Z pewnością jest czuły na piękno przyrody i szuka chociaż chwili odpoczynku w samotności, na łonie natury. We współpracy z pewnością jest trudny. Nie raczy powiadomić innych policjantów, co już ustalił, co robi i gdzie w ogóle jest. Nie odbiera telefonów i bardzo rzadko oddzwania. Ale tak jak i większość policjantów czy detektywów z różnorakich kryminałów, jest inteligentny i błyskotliwy .

   Na uwagę w przypadku tej książki  szczególnie zasługuje też … okładka. To niby taki drobiazg, ale to przecież na nią się patrzy , gdy książkę bierze się do ręki i wtedy, gdy leży ona na stole.  Czasy, gdy książki wydawano na byle jakim papierze, a okładką mało kto zawracał sobie głowę, dawno już minęły. Okładka naszego, polskiego wydania jest wyjątkowo zachęcająca, zdjęcie tajemniczego wybrzeża i latarni morskiej wyjątkowo kusi  , aby zagłębić się w treść.

5/6

     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz