Wydawnictwo
Czarne 2014
„Angole” to zbiór opowieści o Polakach, zamieszkujących
Wielką Brytanię. Każdy rozdział to jedna historia, każdy zawiera też jedno
zdjęcie, z reguły jest na nim bohater opowieści w charakterystycznej dla siebie
scenerii, np. właściciel firmy w specyficznie urządzonym gabinecie , absolwent
brytyjskiej uczelni przed budynkiem tej szkoły itp. Opowieści pisane są z
punktu widzenia bohatera, np. „do Londynu przyjechałem ..” Ludzie mówią głównie
o sobie, o rodzinie i tej na Wyspie i tej w Polsce, o Polakach będących tam, o Brytyjczykach, o tamtejszej
obyczajowości, kulturze itd. Mówią o wszystkim, co ma związek z emigracją. Wypowiadają się i starsi i młodsi,
wykształceni i niewykształceni, ci, którym się powiodło i ci, którym się nie
powiodło. Mówią ci z Londynu i z tzw. prowincji. Mówią i polscy bankierzy z
londyńskiego City , i pracownik hurtowni toksycznych śmieci, i bezdomny alkoholik, nigdzie nie pracujący .
Cześć z nich ma małżonków i dzieci, cześć dzieci nie ma, niektórzy są sami.
Jedni mają stabilną sytuacją zawodową , inni wręcz przeciwnie. Różnorodność opowiadających jest olbrzymia. Jest to dokonała opowieść i dla tych, którzy
są na emigracji na Wyspach i dla tych, którzy stamtąd wrócili i również dla
takich, jak ja, którzy emigrantami nie byli. Ci pierwsi będą mieli możliwość
porównania swoich odczuć, a pozostali również nudzić się nie będą. Osobiście nigdy nie miałam ochoty na wyjazd
tego rodzaju , nie mam jej w dalszym ciągu, ale książkę uważam wyjątkowo ciekawą .
Nie ma chyba osoby, która nie
powiedziałaby czegoś ciekawego. W większości opowieści przewija się motyw
kastowości społeczeństwa brytyjskiego. Możliwości zasymilowania się z
Brytyjczykami praktycznie nie ma. Jeden z opowiadających wspomina, jak uczył się w renomowanej brytyjskiej szkole z
internatem i jak i nauczyciele i starsi uczniowie wpajali młodszym, że są kimś
lepszym od reszty świata. Nasz bohater jako obcokrajowiec traktowany był
koszmarnie, ale szkołę skończył, a jak sam stwierdził, to pranie mózgu było tak
sugestywne, że niemal uwierzył, że jest jakimś nadczłowiekiem. Byłam totalnie
zaskoczona opowieścią z Belfastu o …..
murze, rozgraniczającym cześć katolicką, irlandzką , od części brytyjskiej.
Mowa tu o murze w sensie dosłownym , są w nim nawet bramy, otwierane dwa razy
na dzień niczym w średniowiecznym grodzie. Zaskoczeniem równie wielkim była dla
mnie także opowieść Polaka, który założył firmę pogrzebową, mówi on, że połowa
osób- zmarłych , którymi się zajmuje, to
samobójcy. Opowieść pokojówki z
Hiltona o tym, jak straszny wyzysk pracownika tam panuje i jak strasznie
pracodawcy potrafią oszukiwać na płacy,
jest porażająca.
Szukanie na siłę w dobrych książkach
czegoś, czego by w niej brakowało, lub co byłoby nie tak, jest pozbawione
sensu. Ale w tym przypadku mimo, że opowieści są ciekawe i chyba prawdziwe - w sensie takim, czy ktoś nie koloryzował w
rozmowie z autorką, obraz jest jednak niepełny i przez to trochę skrzywiony .
Jeżeli ktoś chciałby pogłębić sobie tą
tematykę, może porozmawiać z kimś, kto tam był. Mnie zaintrygowało to, dlaczego
ci, którym absolutnie nie wyszło, pracują jak woły za marne pieniądze, nie
wracają. Czy perspektywa życia w Polsce jest aby na pewno gorsza? Te osoby, które znam, które tam są lub były,
są bardzo mobilne i raz na jakiś czas zmieniały pracę. Gdy coś zaczynało być
nie tak, albo gdy pojawiała się perspektywa lepszego zarobku, każdy decydował
się na zmianę. Nikt nie godził się na tak straszne warunki, w jakich niektórzy
bohaterowie książki pracują. Nie rozumiem tego całkowitego braku
mobilności.
Zasadniczy problem jednak tkwi gdzie
indziej. Zastanawiające jest to, dlaczego spośród moich znajomych, lub dzieci znajomych większość chwali sobie
emigrację. Większość bohaterów książki Winnickiej z kolei jest rozgoryczona.
Czy dziennikarka dotarła tylko do specyficznego kręgu osób? Czy specjalnie taki
krąg sobie wybrała? Czy może ludzie w opowieściach z obcą osobą są jednak
bardziej szczerzy, nie muszą niczego udawać?
Wiem z pewnością, że jedna z moich znajomych początkowo na Wyspach pracowała, potem wyszła za mąż również za
Polaka, urodziło im się dwoje dzieci . Teraz ona nie pracuje, ona zaś jest
kelnerem, legalnie zatrudnionym. Żyją z jego pensji i różnych zasiłków . Wynajmują piętro w całkiem dobrej kamienicy.
Nie chcą asymilować się z Brytyjczykami
, utrzymują kontakty z innymi Polakami i bardzo chwalą sobie taki stan. Ona ma
wykształcenie wyższe, on średnie, umiejętności obojga są takie sobie . Mają
świadomość, że w Polsce nie mieliby gdzie mieszkać i mieliby olbrzymi problem
ze znalezieniem pracy. A gdyby przy swoich umiejętnościach pracę jakimś cudem
znaleźli , musieliby zamieszkać z rodzicami w dwupokojowym mieszkaniu , mieliby
do dyspozycji jeden pokój dla siebie i dzieci oraz łazienkę i kuchnię wspólną z rodzicami. Nie
mieliby zdolności kredytowej , a na wynajęcie mieszkania też nie byłoby ich
stać. Prawda jest taka, że znaczna część
ludzi jest zadowolona z wyjazdu i że nie wszyscy są traktowani tam, jak
śmieci. Gdyby ktoś chciał napisać
książkę o Polakach w Wielkiej Brytanii i spotkałby się z osobami, które znam,
to z pewnością usłyszałby opowieści bardziej optymistyczne, niż te z książki.
Główny mankament „Angoli” to
właśnie brak opowieści o ludziach, dla których emigracja jest jedyną, sensowną alternatywą i którzy właśnie tam mogą
żyć na znacznie wyższym poziomie, niż tutaj. Są to osoby z reguły z rejonów
olbrzymiego bezrobocia i pochodzące z rodzin niezbyt zamożnych. Nie mają one
takich kwalifikacji i umiejętności, dzięki którym można
byłoby przebić się w wielkim mieście i wynająć w nim mieszkanie. Nie mają
odpowiednich znajomości. Gdyby sytuacja wyglądała inaczej, nie musieliby wyjeżdżać.
I oni są zadowoleni, że jednak mogą w miarę godziwie żyć na własny rachunek . W
książce brakuje tego wytłumaczenia, dlaczego wyjechali.
Generalnie rzecz biorąc, „Angoli” warto przeczytać i warto ich oglądać dla zdjęć. Nie są to
zdjęcia przypadkowe , wygrzebane gdzieś parę lat wcześniej. Jak wygląda Londyn, to
wie z telewizji każdy. Ale na tych zdjęciach można się skupić , są wyśmienitym
dopełnieniem tekstu, dzięki nim można poczuć atmosferę brytyjskich miast i spróbować trochę lepiej zrozumieć bohaterów
tekstu. Z każdą chwilą wpatrywania się w
zdjęcie, coraz więcej się w nim dostrzega. Przykładowo zdjęcie ulicy z pubem i ludźmi pod tym pubem, wydaje się w pierwszej chwili mało interesujące. Potem zaś dostrzega się, że ci ludzi trzymają kufle z piwem i na chodniku je piją. Garniturowcy z garniturowcami, ci luźniej ubrani stoją z takimi samymi. Pub oświetlony jest z zewnątrz lampami, stylizowanymi na staroświeckie latarnie, widać wyjątkowa dbałość o szczegóły wystroju właśnie na zewnątrz, co u nas jeszcze jest rzadko spotykane. Ludzie są wyluzowani , nie myślą o niewątpliwej, nawet tu, kastowości społeczeństwa.
5/6