środa, 26 lutego 2014

Charlotte Bronte „Dziwne losy Jane Eyre” audiobook, czyta Magdalena Cielecka


   Dziwne losy Jane Eyre. czyta Magdalena Cielecka (Audiobook) - 0
      Audiobook nie był moim pierwszym kontaktem z „Dziwnymi losami”, ta książka od zawsze kojarzyła mi się z nimbem tajemniczości   i czymś wyjątkowo ciekawym.  Pamiętam, że jako dziecko próbowałam ją czytać, ściągając z półki rodziców, ale zakończyło się to fiaskiem. Oglądałam jednak z pewnością którąś z ekranizacji, bo od dawna kojarzyłam już treść książki. Kiedy przeczytałam ją po raz pierwszy, dokładnie prawie 20 lat temu, przeżyłam rozczarowanie.   Nie tak dawno znowu obejrzałam kolejną wersję filmową, tym razem z Mią Wasikowską w roli Jane i tak jakby znowu pewne zauroczenie tamtym klimatem powróciło. I teraz w końcu kolejny już raz zmierzyłam się z ta powieścią . Jestem nią mocno zauroczona.

    Pierwszy raz, gdy czytałam „Dziwne losy” skupiona byłam tylko na akcji. Nie przypominam sobie innych wrażeń. Teraz zaś, gdy akcja jest mi doskonale znana, zwracałam uwagę na inne aspekty. Ciśnie mi się cała moc wrażeń i refleksji. Nie wiem, od czego zacząć, zacznę od tego, co najbardziej pcha mi się pod pióro. . Tym razem najciekawsze dla mnie okazało się wgłębianie się w ponadczasowe charaktery ludzkie.  Było to wręcz fascynujące

    Wyjątkowo warta uwagi wydała mi się postać Jane.  Gdyby była żywą osobą, chciałabym się z nią zaprzyjaźnić. Jest to jedna z bardziej interesujących bohaterek literackich. Jane – z pozoru szara myszka, była bardzo opanowana, racjonalna, refleksyjna , uczciwa i  w rzeczywistości miała bardzo silny charakter. Jak na tamte czasy, gdzie kobiety miały mało do powiedzenia, a kobiety biedne, brzydkie  i nisko urodzone traktowane były jak powietrze, Jane była wyjątkowo silną osobą. Jej stosunek do życia był godny pozazdroszczenia. Jej dzieciństwo i wczesna młodość w zakładzie opiekuńczym były horrorem . Ale o dziwo, nie załamało jej to, tylko wzmocniło ją . Nigdy nie rozpamiętywała potem wszystkiego zła, jakie ją wówczas spotkało, nie biadoliła, dlaczego przytrafiło się to właśnie jej , a nie komuś innemu.    Wycisnęła ze swojego tamtejszego położenia wszystko, co tylko się dało ,wykształcenie , znajomość różnego rodzaju prac domowych, plus to, co zyskała dzięki przyjaciółce Helenie .   I poszła dalej.  Nie obraziła się ani na Pana Boga , ani na ludzi. Nie rozpamiętywała tego okresu życia nadmiernie, ale nie wymazywała go z pamięci na siłę. Wbrew   wszystkiemu czerpała z tego doświadczenia pod każdym względem.  Kiedy trzeba było, podejmowała ryzyko, np. gdy została guwernantką, gdy opuściła Rochestera. Jej stosunek do przyszłości też był ciekawy. Mimo, że była bez oszczędności, bez rodziny, mogła zachorować, stracić pracę itp., nie zamartwiała się. Snuła plany, oceniała ryzyko i przystępowała do realizacji. I kolejna rzecz , która jest szalenie rzadka, to jej sposób myślenia . Myślała wartościami, gdy zastanawiała się nad czymś, to nie analizowała tylko tego, co będzie dla niej lepsze, gdzie więcej zyska materialnie, ale brała pod uwagę w pierwszym rzędzie  to, czy określone zachowanie jest moralne i zgodne z Boskimi przykazaniami . To takie proste, a tak mało osób tak robi. Nie koncentrowała się tylko na sobie, owszem rozważała swoje położenie, ale skupiała się bardziej na malowaniu – w sensie dosłownym – i na analizowaniu charakterów i zachowania innych osób. Widziała pewne sytuacje i wyciągała wnioski na przyszłość, aby nie być potem zaskoczoną czyimś zachowaniem.  Często postacie kobiece z literatury starszej niż XX wiek , wydają mi się papierowe. Często opisy tych osób są sztampą, każda kobieta rozmyśla tylko o zamążpójściu, w tym przypadku tak nie jest.  Nie wiem, jak to się stało, że wcześniej  przy pierwszym czytaniu, nie dostrzegłam wszystkich atutów tej postaci.

        Cielecka świetnie czyta „Dziwne losy” , a szczególnie te partie, gdzie były rozmyślania Jane i gdy Jane uczestniczyła w rozmowach. Była stanowcza, ale nie arogancka.   Jest to interpretacja spokojna i rzeczowa, bez krzyków, szlochów, śmiechów. 

     Główna siła książki tkwi według mnie w bogactwie psychologii. Jedne z najciekawszych partii, to rozmowy  Jane z Rochesterem. Gdybym była reżyserem i filmowałabym „Dziwne losy”, to nie skróciłabym chyba nic z żadnej rozmowy. Jane była prawdomówna, miała ciekawe przemyślenia i waliła prosto z mostu to, co myślała. W świecie konwencjonalnych rozmów o niczym lub rozmów zakłamanych, gdzie każdy rozmówca nosi maskę na twarzy, takie rozmowy, jak Jane i Rochestera, są absolutnym wyjątkiem .

     Wyjątkowo dobrze słuchało mi się też tych fragmentów, gdy Jane snuła swoje rozmyślania, a szczególnie gdy dotyczyły one charakterystyk innych osób. Są to bardzo głębokie i arcyciekawe analizy. Są one tym ciekawsze, im bardziej skomplikowana jest dana postać.  Kiedy Jane myślała o innych kobietach, często były to aroganckie, puste lale i o tego typu osobach nie było za wiele myślenia.

      Drugi wyjątkowo ciekawy bohater wyłonił się dopiero pod koniec powieści. Mam na myśli kuzyna Jane, czyli St. Johna Riversa, duchownego, przygotowującego się do roli misjonarza na Dalekim Wschodzie. Wydawałoby się, że jest to człowiek niemal bez wad. Ale Jane rewelacyjnie go prześwietliła. Jest to typ charakteru trudny do oceny, taki, że oceniając go łatwo można się pomylić. Właśnie przy tak skomplikowanych charakterach mam problem z oceną . St John jest niemal kryształowy, miłosierny, uczciwy, inteligentny. Nie waha się , gdy dostaje wezwanie do potrzebującego, chociaż wie, że droga jest daleka, będzie musiał iść nocą i  pieszo. To on zadecydował, że trzeba zaopiekować się Jane, gdy była niemal żebraczką, bez grosza przy duszy i bez domu. Nie miał pojęcia, kim ona jest i bez względu na ryzyko, dał jej schronienie. W wielu przypadkach tego typu poczucie wdzięczności powoduje, że wobec takich osób stajemy się bezkrytyczni.  Jane była wdzięczna i to nie ulega najmniejszych wątpliwości. Ale szybko też uzmysłowiła sobie, że mimo tylu zalet kuzyna i mimo jego wyjątkowo prawego charakteru on ją może zniszczyć , szczególnie, gdy ona przyjmie jego oświadczyny. St. John był wielkim człowiekiem idealnym do nadzwyczajnych czynów , do wypełniania szczególnie trudnej misji   , jak właśnie praca misyjna  z dala od kraju. Niestety, na co dzień, podczas zwykłych, szarych dni, kontakty z nim były już trudniejsze. Uwidaczniały się wówczas takie cechy , jak apodyktyczność, wysokie wymagania wobec innych, żądanie od niech tego, do czego oni sami nie byli przekonani lub nie mieli siły. Brakowało mu czegoś tak prostego, jak umiejętność cieszenia się zwykłymi, prostymi rzeczami.   I stąd też St. John namawiał Jane, aby wyjechała z nim na misje jako jego żona. Wytłumaczenia, że nie ma ona predyspozycji do tak trudnego zadania, nie było dla niego przekonywujące. Dla niego ważne były tylko rzeczy wielkie. Jane mimo rozterek i mimo długu wdzięczności była jednak w stanie mu odmówić.

      Inne wspaniałe portrety psychologiczne to chociażby portret wujenki, pani Reed. Mógł on być tak trafny tylko dlatego, że Jane mimo całego zła, jakie wujenka jej wyrządziła, potrafiła popatrzyć na nią obiektywnie. Rzadko stać nas na coś takiego.  Co ciekawe, Jane odkryła, że wujenka jej nienawidziła od samego początku i bez jakiegoś szczególnego powodu. Nie wpadła z tego powodu w kompleksy i nie szukała winy w sobie, przyjęła ten fakt do wiadomości. Mogłabym wymieniać tych postaci więcej. Kiedyś do „Dziwnych losów Jane Eyre” ponownie powrócę, ciekawe, co wtedy nowego  odkryję

środa, 12 lutego 2014

Mariusz Urbanek "Broniewski. Miłosć, wódka, polityka.



      Od dawien dawna lubiłam Broniewskiego. Właściwie to więcej niż lubiłam. To w końcu  jest jeden z moich ulubionych poetów i to bynajmniej wcale nie z powodu wierszy rewolucyjnych czy opiewających miniony ustrój . Jego wiersze  liryczne, o miłości, poezji, przyrodzie  i tego typu kwestiach,  są bez konkurencji. Zawsze ubolewałam, że jest on tak mało znany od tej dobrej strony. Obawiałam się nawet , że w związku z przemianami ustrojowymi może zostać już utożsamiony wyłącznie z opiewaniem PRL-u i w związku z tym może w ogóle przestać być czytywany .

        Gdy dowiedziałam się, że Mariusz Urbanek napisał w czasach nam współczesnych biografię Broniewskiego , wpadłam niemal w euforię , książkę zakupiłam  i jeszcze przed przeczytaniem wątpiłam , czy będę w stanie znaleźć w niej wady. To jest tak trochę jak z obiektywnym spojrzeniem na osoby najbliższe, jest to szalenie trudne ,  a czasem wręcz niemożliwe. Zawsze tych najbliższych widzi się w lepszym świetle , niż widzą ich pozostałe osoby. A  książka dotyczy właśnie mojego Broniewskiego i tak długo trzeba było na nią czekać.  Dzieło M. Urbanka to przecież  pewna forma ocalania poety od zapomnienia , pokazywania jego prawdziwego oblicza i zrywania z patrzeniem na Broniewskiego tylko przez pryzmat piewcy socjalizmu .  

     Przy biografiach zawsze nasuwają mi się 2 aspekty, sposób jej napisania i refleksje na temat bohatera. Wbrew pozorom, te 2 elementy wcale nie musza współgrać. Przeczytałam kiedyś, że biografie Andrew Mortona zawsze sprzedają się jak ciepłe bułeczki, bez względu na to, o kim on pisze. Nie czytałam żadnej jego biografii, ale wydaje się to logiczne. A z kolei wiele biografii osób , które miały ciekawe życie, nie sprzedaje się.

  W przypadku biografii Broniewskiego główną jej  zasługą jest pokazanie Broniewskiego w obiektywnym świetle, i jako legionisty,  i jako uczestnika wojny polsko – bolszewickiej  , i jako żołnierza Armii Andersa, i jako autora „Słowa o Stalinie” i innych tego typu wierszy i jako chociażby człowieka, którego wyczynów władza ludowa na tyle się obawiała, że musiała zamknąć go przymusowo w zakładzie psychiatrycznym.  Do tej pory o życiu Broniewskiego nie wiedziałam wiele i muszę przyznać, że niektóre fakty był dla mnie zaskoczeniem. Wydawało mi się, że kto jak kto, ale on z pewnością nie miał kłopotów z cenzurą. Byłam w totalnym błędzie, bo właśnie Broniewski zawsze miał masę kłopotów z cenzurą i zawsze na skutek tego pokrzywdzeni byli czytelnicy. W okresie XX-lecia międzywojennego nie mógł krytykować istniejącego  porządku i miał problemy z  drukowaniem wierszy rewolucyjnych czy tych komunizmie. Gdy znalazł się w trakcie wojny pod okupacją rosyjską nie mógł z kolei z nostalgią wspominać przedwojennej Polski  i krytykować Niemców, był to przecież sojusznik Stalina. Gdy zaciągnął się do armii Andersa i napisał fraszkę krytyczną o gen. Michale Karaszewiczu – Tokarzewskim, generał obraził się i ostatecznie skończyło się to tym, że Broniewski musiał opuścić wojsko. Potem z kolei gdy nastał pokój nie mógł drukować wierszy o tym, że ziemie wschodnie, Nowogródek, Wilno, powinny być nasze. Mimo sympatii Broniewskiego do socjalizmu nie był on wobec tego, co się działo bezkrytyczny, ale takich wierszy też pisać nie mógł.

     I co ciekawe, w żadnym niemal środowisku nie uchodził on za swojego i zawsze mu wypominano, że cos napisał lub że czegoś nie napisał, że coś zrobił lub że nie zrobił. 

     Dopiero po lekturze tej książki uświadomiłam sobie, że jest sporo takich wierszy Broniewskiego , których nie znam i których nie było w tych zbiorach, które czytałam. Teraz dopiero, gdy minęło 25 lat od zmiany ustroju , nastał czas, że można na Broniewskiego popatrzyć z dystansem i poczytać jego wiersze z wszystkich okresów życia.    Oczywiście są i wiersze liryczne, o których już pisałam    , które są ponadczasowe i piękne zawsze. Zamówię z pewnością teraz najnowszy wybór wierszy, właśnie w wyborze Mariusza Urbanka   i z ciekawością sprawdzę, jak wygląda takie kompendium.

     Zaś co do samej książki, to  mogłaby być napisana ciekawiej, momentami czytało się ją ciężko.  Zdecydowanie nie podobał mi się zabieg odstąpienia od chronologii i opisywania oddzielnie różnych aspektów życia, np. jeden rozdział to zaangażowanie polityczne w XX-leciu międzywojennym, doprowadzony jest od do wybuchu wojny, inny to życie uczuciowe, jeszcze inny to udział w armii Andersa, a kolejny to zauroczenie kobietą, która wyszła potem za mąż za Gustawa Herlinga – Grudzińskiego.    Jestem absolutnie przekonana, że różnych sfer życia nie da się od siebie oddzielić, one przecież oddziałują na siebie wzajemnie . Żona może przecież mieć wpływ na życie polityczne męża itp.

       Z pewnością na dobre książce wyszłoby, gdyby pewne wydarzenia , mające duży wpływ na późniejsze życie poety, były bardziej pogłębione. M. Urbanek często jakby prześlizgiwał się tylko po powierzchni zdarzeń , nie dociekał przyczyn . Sądzę, że najważniejszym elementem życia Broniewskiego było zafascynowanie komunizmem. Ale w książce na próżno byłoby szukać fragmentów,   jak to się stało , w pewnym momencie czytania  zorientowałam się, że to już się stało, ze Broniewski właściwie już jest komunistą. I w tym momencie musiałam cofać do przeczytanych już rozdziałów, zastanawiać nad własną rękę. A to przecież autor powinien wskazywać pewne hipotezy, co, jak dlaczego. Nie zwalnia to oczywiście od myślenia i własnego analizowania pewnych tez.

     Czułam totalny niedosyt fragmentami o córce , Ance, największej miłości Broniewskiego.  Anka zmarła w niewyjaśnionych okolicznościach, śmierć równie dobrze mogła być skutkiem wypadku, jak też i samobójstwa. Przebiegowi tego wydarzenia poświęconych jest zaledwie parę zdań. Przypuszczam, że autor chciał    uciec od sensacji, ale jeżeli wydarzenie  nie tylko było sensacyjne, ale i niesamowicie ważne dla poety, to nie powinno się do tego uciekać. Broniewski mówił, że 98% okoliczności wskazuje na wypadek, ale samobójstwa nie wykluczał.  Życie ze świadomością, że najbliższa osoba mogła popełnić samobójstwo, musi być koszmarem, ale w książce tego typu refleksji nie ma.  Wspomniane jest tylko mimochodem, że Anka będąc już mężatką i matką, zakochała się w Bohdanie Czeszce i że to mogło być powodem tego domniemanego samobójstwa. Broniewski odgrażał się z tego powodu  Czeszce, tamten musiał nawet uciec przed Broniewskim do Moskwy.    Ale też nie ma rozwinięcia tego tematu.    

    Myślę, że ta powierzchowność wynika z postawienia przez autora na ilość w pisaniu biografii, a nie na jakość. Jedna z najlepszych polskich autorek biografii , Agata Tuszyńska, jedną książkę pisze kilka lat, tu mamy przypadek odwrotny, w kilka lat -  kilka biografii.

   Ale generalnie plusy górują nad minusami . Nasunęło mi się jeszcze parę refleksji natury ogólnej. Zauważyłam, czytając biografie i obserwując ludzi, że ludzie głęboko wierzący mają chyba w życiu łatwiej. Mówię o osobach naprawdę głęboko wierzących.  Oni prędzej znajdują sens we wszystkim i wbrew pozorom nie załamują się przeciwnościami losu . Pomaga też posiadanie autentycznie  bliskich osób, niekoniecznie musi być to rodzina.  Broniewski nie był wierzący, może też i przez to było mu trudniej…  Najbliższe osoby szybko umierały. Ale pozostawił po sobie wspaniałą poezję.  

 

sobota, 8 lutego 2014

Hilary Mantel „Na szafocie”


 
    Nie mogłam oderwać się od czytania. Ostatnio rzadko zdarza mi się, aby całkowicie zatopić się w powieści i zapominać o całym świecie. Tym razem się udało! Wreszcie.

    „Na szafocie” to druga cześć  opowieści o Tomaszu Cromwellu, snuta jest ona na tle wydarzeń, poprzedzających ścięcie   Anny Boleyn.  Cromwell coraz bardziej rośnie w siłę, Henryk VIII – wydaje się – nie potrafi się już bez niego obejść, a żadne kluczowe wydarzenie w państwie bez udziału Cromwella nie może się odbyć. Henryk VIII  coraz częściej myśli o pozbyciu się Anny, uważa, że szanse na urodzenie następcy tronu przez nią,  są żadne. Zdążył ponadto już zakochać się w damie dworu Joannie Seymour. Ażeby król mógł poślubić Joannę zaaranżowanych zostało kilka procesów , zarówno p-ko Annie, jak i p-ko kilku dworzanom . Dworzan i Annę oskarżono o utrzymywanie kontaktów cielesnych, czyli w tym przypadku o zdradę. W tle zaś rozgrywają się wydarzenia , związane z postępującym rozłamem    Kościoła z papiestwem, dochodzi do    ścięcia Tomasza Morusa i biskupa Fishera.  Daleko w tle jest jeszcze pierwsza żona Henryka, Katarzyna Aragońska, która schorowana powoli kończy żywot .

      Jak już pisałam przy okazji pierwszego tomu tego cyklu, czyli „W komnatach Wolf Hall” , autorka dociera do głębi wydarzeń, ich przyczyn i skutków, a nie tylko do sensacyjnej, skandalicznej i powszechnie znanej  powierzchni. Szalenie ciekawa jest warstwa psychologiczna . Wszyscy bohaterowie żyją w czasach przełomu , frakcje na dworze zmieniają się, jak w kalejdoskopie i z byle przyczyny, lub nawet bez przyczyny można ze szczytów spaść na sam dół. Ludność też lekko nie ma, każdy musi podjąć decyzję, czy zostaje przy starej wierze, czy składa przysięgę na wierność królowi i ma nową, inną nieco wiarę. Są to idealne warunki do poznania charakterów ludzkich. Sam Cromwell mówi, że przy okazji procesu p-ko Annie więcej dowiedział się o naturze ludzkiej, niż przez całe życie.  Tragiczno  – humorystyczne zabarwienie miały dla mnie sceny przemalowywania przez ludzi na domostwach herbów królewskich - K. Aragońskiej na herby A. Boelyn, a potem szybko na jeszcze inne – Seymorów . Nie można przy tym wszystkim zapomnieć o szerzącym się donosicielstwie. 

     Postawy ludzkie, zmiany poglądów  jak chorągiewki na wietrze , poza czystym koniunkturalizmem , miały też  poważniejsze przyczyny, lęk przed egzekucją i śmiercią, przed pozostawieniem rodziny, w tym dzieci  bez środków do życia, obawa o ich losy. Przypominało mi to oczywiście trochę naszą najnowszą historię . Katarzyna początkowo miała masę „przyjaciół”, potem gdy została wygnana , zdecydowana większość bała się utrzymywać z nią jakikolwiek kontakt. Część ochoczo zaczęła służyć Annie Boleyn i od Katarzyny zdecydowanie się odcięła. Po zwietrzeniu zaś nowej koniunktury i nabraniu pewności , że Anna  już długo ukochaną królową nie będzie, prawie wszystkie dwórki zaczęły na nią masowo donosić . Im bliżej ktoś z Anną był związany, tym bardziej się od niej odcinał i wypierał tej minionej bliskości. Charakter Anny i jej poczynania na dworze to kolejna, fascynująca opowieść.    Z jednej strony była wybitna inteligencja Anny, jej zmiłowanie do nauki, ksiąg, kultury , a z drugiej destrukcja i destrukcyjny wpływ na króla, czyli chociażby podżeganie do radykalizmu i egzekucji niewygodnych dla niej osób. Kiedyś czytałam wywiad z kobietą, historykiem, która fascynuje się i specjalizuje w historii brytyjskiej. Nie pamiętam jej nazwiska, ale pamiętam za to doskonale, że powiedziała, iż Anna Boleyn była jedną z najbardziej inteligentnych władczyń w historii Wielkiej Brytanii i że jej wkład w rozwój kultury był olbrzymi.   

    Fascynujące na tym tle jest też obserwowanie Tomasza Cromwella. Wie on doskonale, ze król nie ma żadnych skrupułów, że jest w stanie wydać wyrok śmieci na każdego, bez względu na pochodzenie i pozycję tej osoby. Wie, że król pozbywał się wszystkich najbliższych doradców i obchodził się z nimi  okrutnie.  I mimo tej wiedzy nie przychodzi mu do głowy, że z nim też stanie się podobnie.  A przecież zdaniem niektórych był jednym z najwybitniejszych umysłów Europy tamtych czasów. 

   W książce jest sporo takich fascynujących wątków. W tym tomie często też pojawia się najsłynniejszy malarz tamtych czasów – Hans Holbein.  I możemy obserwować , jak powstają jego dzieła i jak portretował on różne osobistości, które ich cechy charakteru eksponował na portretach  .

     „Na szafocie” jest wyśmienicie napisane. Podziw też budzi dawka wiedzy historycznej  , jaką serwuje autorka. Po raz kolejny żałowałam, że nie ma jeszcze gotowej trzeciej części cyklu .  

    

poniedziałek, 3 lutego 2014

Jo Nesbo „Karaluchy” - audiobook , czyta wielu aktorów




     Zacznę od czegoś, co może wydać się herezją dla miłośników Jo Nesbo. „Karaluchy” nie spodobały mi się . Nie spodobały mi się do tego stopnia, że najprawdopodobniej już po Nesbo nie sięgnę. Jedyne  co ratuje tą pozycję, to wykonanie, które jest absolutnie mistrzowskie. Książkę czyta cała masa aktorów, w tym m. in. B. Linda, B. Szyc, I. Kuna i in. Do tego jest jeszcze rewelacyjna muzyka i autentyczne ponoć odgłosy Bangkoku. Nie potrafię natomiast powiedzieć, co ludzie widzą w samej  książce. I nie wiem, dlaczego Nesbo ma takie niesamowite wzięcie u czytelników. Gdyby nie mistrzowskie wykonanie audiobooka, zrezygnowałabym z dalszego słuchania po kilku rozdziałach. Nie rozumiem fenomenu popularności Nesbo. Nie wiem, czy to tylko  kwestia dobrej promocji jego książek i owczego pędu czytelników.   Może  jest coś w tych powieściach, czego ja nie widzę. Nie wiem tylko, co to miałoby być.  To, że ludzie bywają chciwi ,  źli i zdolni do wszystkiego , nie jest zbyt odkrywcze.

        Wydarzenia rozpoczynają się od znalezienia zwłok ambasadora norweskiego z nożem w plecach  w domu publicznym w Bangkoku.   Na miejsce zostaje wysłany, jako przedstawiciel policji norweskiej,  główny bohater cyklu, czyli Harry Hole.  Nic w tej książce nie jest normalne. Harry jest alkoholikiem, kilka lat wcześniej jadąc samochodem,  spowodował wypadek, w którym zginął jego przyjaciel. Ale to nie jest jedyny jego problem. Jego dwie byłe dziewczyny nie żyją, a ostatnia – Birgitta została zamordowana.  Jego siostra urodziła się z kolei z zespołem Downa i ostatnio została zgwałcona, a napastnik obciął jej sutki. Już same te elementy wywołały moją irytację i niesmak , bo mam wrażenie, że Nesbo zachowuje się tak, jakby uczestniczył w rankingu   różnego rodzaju okropieństw. Cóż, ja nie znam nikogo, kogo spotkałyby takie lub chociażby podobne  koszmary.   Z jednej strony powieści Nesbo uchodzą za realistyczne,  ale z drugiej to wszystko co się dzieje w jego książkach, jest tak mało realne, jak trafienie 6 w totolotka. 

          Akcja książki skonstruowana jest w taki sposób, że opisywane są stale różne wynaturzenia, z którymi na szczęście mało kto z czytelników kiedykolwiek miał kontakt . Szczególny nacisk jest położony na elementy sadystyczne, których jest sporo.  Ograniczę się tu do zasygnalizowania tylko małych migawek tego sadyzmu. Bohaterowie szczegółowo opisują, w jaki sposób potrafi zabijać tajlandzka mafia. Odbywa się to w rzece i polega z grubsza  na tym, że używany jest samochód i  śruba i dochodzi do oskalpowania ofiary. Chętni mogą uszczegółowić ten opis w książce. Dosyć spory jest opis, jak jednemu z bohaterów obcinana jest na żywca ręka , odbywa się to przy pomocy maczety.  Samo obcięcie trwa moment, ale przygotowanie jest dłuższe i całkiem spory jest potem opis tego, co dzieje się z człowiekiem, któremu tą rękę obcięto. Opisy są na tyle szczegółowe, że  można zorientować się nie tylko , jak wygląda odcięta ręka, ale i jak czuje się potem, minuta po minucie,  ofiara. Harry też kilkakrotnie cudem unika śmierci. Jeden raz napastnik przykuwa go do dna basenu kajdankami. Harry dość długo się dusi, charczy , rzęzi i krzyczy a potem bełkocze coś.  W innym miejscu z kolei z detalami mamy opis , jak inny napastnik przebija mu na wylot rękę nożem. Ale taki opis musi zostać podbity zaraz następnym. Mimo więc tej przebitej ręki Harry łapie drugą ręką za leżącą nieopodal wiertarkę i z olbrzymim hukiem wwierca się w gardło mężczyzny, który przebił mu rękę.  Zabitych podczas całej książki jest więcej niż jedna osoba. Niektóre ciała były przenoszone  i przechowywane w domowych zamrażarkach. Konieczne więc było badanie krwi, a wynik wykazał zarówno krew ludzką , jak i wieprzowinę.  Szybko okazuje się, że zamordowany ambasador zainteresowany był mocno pornografią dziecięcą, szczególnie zdjęciami z chłopcami. Autorowi nie wystarcza zasygnalizowanie tego faktu, musimy poznać bliżej szczegóły jednego ze zdjęć,   na którym mówiąc w skrócie,  jest penis w stanie wzwodu i buzia kilkuletniego chłopczyka. Inny bohater „Karaluchów” zwierza się w pewnym momencie Haremu, że ma problem, bo nie może powstrzymać się od oglądania zdjęć porno z dziećmi . No i jak się można domyślić, do dzieci bardzo go ciągnie. Szczegóły tego problemu chętni również mogą sobie poczytać.    Innym jeszcze razem Harry razem z kolegą muszą przeskoczyć szybko przez mur, co udaje im się, ale kolega opisuje znany mu przypadek, gdy jakiś chłopiec też przeskakiwał przez mur , zahaczył o coś i został w ten sposób wykastrowany. Możemy przy okazji dowiedzieć się, jak bardzo wówczas krzyczał. Oprócz tego mamy też przemoc w wersji light, czyli opisy zwykłych pobić, ze wskazaniami, jak się ktoś poczuł po pierwszym kopniaku, a jak po drugim, kiedy zwymiotował, ile to trwało  itp. 

     Momentami od tych opisów robiło mi się niedobrze. Jeżeli kogoś interesują np. doznania pedofila, który powstrzymuje się od kontaktów z dziećmi, to niech sięga po tą książkę.  Ja nie za bardzo widzę  atuty tej pozycji . To , czego brakuje w „Karaluchcach” , to z pewnością zwykli ludzie, tacy jak koledzy czy koleżanki z pracy czy różni krewni ze swoimi zwykłymi problemami.  Gdy w wielu kryminałach mamy często jednego zabójcę, czyli osobę wynaturzoną, a reszta to tzw. zwykli ludzie, to tutaj proporcje są odwrotne. Chociaż też nie jestem pewna, zwykłych ludzi tutaj brak , chyba że weźmiemy pod uwagę różne epizodyczne scenki. 

                Co najgorsze, w natłoku tych różnych koszmarów, nie zainteresowało mnie zbyt mocno, kto kogo i dlaczego zabił.   Akcja jest mocno zagmatwana , a poszczególne wątki są mocno poplątane. 

        W ostatnim poście pisałam, że czytałam ostatnio  Agatę Christie. Tam było to co lubię, akcja, intryga, psychologia , czyli tam było wszystko to, czego nie ma u Nesbo. 

sobota, 1 lutego 2014

Agata Christie „4.50 z Paddington”


 


Agata Christie jest dla mnie od wielu już lat prawdziwą królową kryminału.  Uwielbiam jej książki, są świetne zarówno gdy ma się dobry humor, jak też i wtedy gdy ma się przysłowiowego doła. Wszystkie jej powieści są świetne, a „4.50 z Paddington”jest chyba jedną z lepszych.

    Historia zaczyna się w momencie, gdy Elspeth McGillicuddy - przyjaciółka panny Marple,  jadąc pociągiem, zobaczyła morderstwo. Pociąg zwolnił na pewnym odcinku trasy i mijał inny pociąg. Gdy oba pociągi w wolnym tempie, na zakręcie przejeżdżały obok siebie,  starsza pani zobaczyła, że mężczyzna  w drugim pociągu dusi kobietę.   Po przyjeździe na miejsce powiedziała o wszystkim policji. Jak się można domyślać, policja przeszukała pociąg i rejon torów, a gdy nie znalazła zwłok, uznała sprawę za pomyłkę. Panna Marple znała jednak swą przyjaciółkę dość dobrze i   miała świadomość, że historia o zabójstwie nie może być urojeniem. Przyjrzała się sprawie i doszła do wniosku, że zabójstwo była drobiazgowo zaplanowane,  a zwłoki musiały być wyrzucone z pociągu właśnie w okolicach zakrętu. W tamtym miejscu teren przy torach wchodzi w skład posiadłości   należącej do bardzo bogatej rodziny Crackenthorpe. Wysnuła więc wniosek, że morderstwo zostało dokonane właśnie przez kogoś, kto na terenie tamtej posesji mieszka lub chociażby bardzo dobrze ją zna. Uznała, że sprawa ta powinna być zbadana przez jej znajomą, niejaką Lucy Eyelesbarrow. Lucy zatrudniała się jako gospodyni domowa na krótki czas  do różnych domów, a w tamtym czasie z racji okresu bożonarodzeniowego, rodzina Crackanthorpe właśnie takiej gospodyni poszukiwała.

    Z chwilą przybycia Lucy do Crackenthorpów  zaczyna się właściwa akcja. Lucy jest wyjątkową osobą, szalenie pracowitą, piękną, elokwentną, odważną itp. Rodzina bogaczy jest z kolei nieco ekscentryczna. Na stałe na miejscu mieszka senior rodu z córką Emmą. Na święta przyjechali tam zaś trzej bracia Emmy : Cedryk Harold I Alfred oraz małżonek ich siostry - Bryan z synem i jego kolegą. Agata Christie jest rewelacyjnym obserwatorem charakterów. Każdy z bohaterów jest ciekawą postacią, a co najważniejsze po bliższym poznaniu okazują się oni nieco innymi osobami, niż początkowo mogło się to wydawać. Niemal każdy zaś kryje przed światem różne tajemnice. Wkrótce Lucy  odnajduje zwłoki młodej kobiety, ukryte w sarkofagu, a niedługo potem jeden z braci ginie otruty. Im dłużej Lucy przebywa z tą rodziną, tym bardziej poznaje  jej członków. Jak to u Christie bywa, każdy jest podejrzany, i każdy z mężczyzn może być potencjalnym mordercą. Im więcej sekretów rodzinnych wychodzi na jaw, tym bardziej zagadka wydaje się być skomplikowana. 

    Czytując Agatę Christie,  mam zwyczaj porównywania charakterów poszczególnych bohaterów do rzeczywistych postaci osób, które znam.  Po pierwszych scenach z nowym bohaterem  zastanawiam się, kogo mi on przypomina . I potem w miarę jak akcja posuwa się do przodu, porównuję tego bohatera książki z realną postacią. Niekiedy pierwsze wskazanie, że dany bohater to jakby moja ciotka czy koleżanka,  okazuje się nietrafne, wówczas , szukam innej rzeczywistej postaci. Jest to dla mnie świetna zabawa.  Znajomość psychologii powieściopisarki była ta tyle znamienita , że jej bohaterowie nie są papierowi  , tylko realni do szpiku kości. Starszy pan Crackenthorp przykładowo okazuje się apodyktycznym tyranem, którego synowie nie znoszą i czekają, aby szybko umarł.  Inny syn, Harold, nadęty finansista, to z kolei bankrut robiący dobra minę do złej gry. Cała niemal rodzina jest zgodna w jednej tylko kwestii, że pewne rzeczy nie mogą oglądać światła dziennego  i powinny zostać tylko do ich wiadomości.

    Agata Christie nie emanuje przemocą. Zbrodnia zarówno w tej książce, jak i w innych jest popełniana jest  szybko i sprawnie. Mimo że polała się krew, całość utrzymana jest w pogodnej tonacji.   I właśnie za to Christie lubię.  Na przebieg wydarzeń patrzymy okiem rzeczowej i rzetelnej zarazem Lucy, bez histerii. Okazuje się oczywiście na samym końcu, kto zabijał, no i w związku z tym jego druga połowa , jego /jej parter  zostanie sam/ sama. Panna Marple stwierdza, że ta osoba szybko to przeboleje, wyruszy gdzieś w podróż, z pewnością w czasie tej podróży pozna kogoś innego, lepszego od poprzednika. Nie ma więc tragizowania, czy rozdzierania ran . Lucy oczywiście ma domu pełnym mężczyzn spore wzięcie, incydent ten kończy się więc niespodziewanie zakochaniem się.

    W każdej książce Christie zawiera sporo psychologii, ale   zarazem każda powieść ma jakby oddzielną myśl przewodnią. W „Zatrutym piórze” bohaterką jest kobieta, która według brata w każdym środowisku znajduje sobie mężczyznę, którego uwodzi   i z którym flirtuje.  Możemy oglądać i przebieg i efekt takich zabiegów. W innej powieści z kolei przewija się motyw starszej kobiety, która zmarła i nie zdążyła napisać testamentu,  co spowodowało masę perturbacji . Kilka razy pada tam stwierdzenie, że nie wiadomo dlaczego  , niektórzy  ludzie uważają, że są nieśmiertelni . W „4.50 z Paddington”  najbardziej zapadł mi w pamięć obraz operatywnej Lucy, która planuje sobie zadania i je realizuje, łącznie z przeszukiwaniem grobowca.

     Jakkolwiek na to nie patrzyć,   czytanie „4.50” to świetna zabawa. W tym samym niemal czasie, gdy czytałam ta książkę, w samochodzie odsłuchiwałam „Karaluchy” Nesbo. Porównania nasuwały się bezwiednie.  O „Karaluchach” napiszę oczywiście oddzielnie, ale teraz zasygnalizuję , że u Christie jest opisywana codzienność i właściwie normalność. Ludzie którzy popełniają zbrodnie, funkcjonują podobnie jak my wszyscy , na pierwszy czy nawet i drugi rzut oka nie wyróżniają się z tła zamiłowaniem do zbrodni.  Są do niej zdolni w pewnych szczególnych okolicznościach. A ulubionym motywem zabójców  jest z reguły chciwość, aczkolwiek często idzie ona w parze z innymi czynnikami i też nie zawsze.

    Czytałam jakiś czas temu „Autobiografię” A.Chrisite i jej autorka spodobała mi się jako człowiek. Gdyby żyła obecnie w moim otoczeniu, z pewnością chciałabym się  z nią zaprzyjaźnić. Była energiczna, myśląca i optymistycznie nastawiona do życia. I to podejście widoczne jest w książkach. W wielu kryminałach , szczególnie skandynawskich, spotykamy bohaterów z masą problemów, z depresją, alkoholizmem, traumami z dzieciństwa itp. U Christie ludzie też mają swoje tajemnice, ale one są zupełnie innego rodzaju. Nie przypominam sobie u niej problemu pedofilii, alkoholizm przybiera elegancką formę, itd. I to właśnie ją wyróżnia.

     Oglądałam też film „4.50 z Paddington” z Geraldine Mc Ewan, atmosferę książki odtworzono świetnie. A braci Crackanthorpe grali sami przystojni , chociaż mało znani aktorzy. Ten film też miał w sobie to „coś”.