środa, 4 września 2013

Henning Mankell „Niespokojny człowiek”


Niespokojny człowiek

Niespodziewanie to ta właśnie książka okazała się jedną z najlepszych , jakie przeczytałam w tym roku. Zdecydowanie jest to najciekawsza  cześć Wallandera, jest to dokonały przykład na to, że kryminał dawno temu przestał już być literaturą klasy C i bez problemu może być klasą B , czy nawet A, tak jak w tym przypadku. Jest to refleksyjna opowieść  o przemijaniu i robieniu  bilansu życia, a także o starzeniu się, lub może ładniej, o wchodzeniu w smugę cienia.
Ale od początku. W książce snute są równolegle dwie opowieści: jedna to kryminalno – szpiegowska historia teściów córki Wallandera, a druga to właśnie wyjątkowo tym razem rozbudowany  wątek samego komisarza Wallandera. Nasz bohater przez swoja córkę poznaje jej teściów, emerytowanego oficera szwedzkiej marynarki wojennej Hakana von Enke i  jego żonę. Wojskowy obchodzi 75 –te urodziny , ale mentalnie żyje jeszcze w trakcie zimnej wojny, bo stale wspomina pewne wydarzenie z czasów, gdy był jeszcze czynnym oficerem , a związane z rosyjską łodzią podwodną, jest to coś w rodzaju obsesji. I właściwie nic więcej nie można ujawnić, aby nie zepsuć komuś przyjemności czytania.  Sytuacja zmienia się diametralnie, gdy oficer znika, a jakiś czas później znika także jego żona.  Wallander mimo że  jest na urlopie,  przez wzgląd na swoją córkę i zięcia, zajmuje się tą sprawą . Im więcej rzeczy się dowiaduje, tym bardziej sytuacja się komplikuje. Musi on wchodzić niejako w życie Hakana i jego żony i też dokonuje  oceny ich osiągnięć czy niepowodzeń, próbując rozwikłać  zagadkę zaginięcia musi sięgać do wydarzeń z głębokiej przeszłości. I im bardziej ich poznaje, tym więcej pojawia się pytań, czy rzeczywiście byli dobrym małżeństwem, dobrymi rodzicami,  co tak naprawdę o nich wiadomo. Wątek ten był dla mnie szalenie zajmujący nie tylko  z powodu nietypowej zagadki, ale głównie przez tą psychologię, przyglądaniu się z boku całemu cudzemu życiu, wchodzeniu w najskrytsze tajemnice małżonków ,  porównywaniu tego, co ukryte,  z tym, co było widoczne przez wszystkich na zewnątrz.

Wallander z kolei tym razem stał się postacią pierwszoplanową pod każdym względem. Już na samym początku książki zaczyna mieć problemy z pamięcią i ze zdrowiem. Można powiedzieć, że „się sypie”, co dziwne nie jest, dobija przecież do 60-tki.  Może to tempo „sypania się” jest trochę za szybkie , ale nie dbał on przecież o to zdrowie nigdy . Powoli myśli też o swojej przyszłości, a w  kontekście życia zawodowego, realną przyszłością w jego przypadku, jako policjanta, może być tylko  emerytura.  Mając pełną świadomość, że pewien rozdział w jego życiu się kończy, do tego jeszcze wnikając w życie von Enkego i jego żony , snuje  refleksje na temat swojego dorobku życiowego, swoich zwycięstw i porażek, marzeń spełnionych i niespełnionych. Sprzyjają temu jeszcze zbiegi okoliczności,  niespodziewana wizyta byłej żony i wizyta innej kobiety, która była miłością jego życia, dają początek refleksjom, czy te związki faktycznie musiały skończyć się fiaskiem, czy on miał szansę i ją zaprzepaścił,  czy może były to tylko incydenty bez szans na powodzenie ? Może samotność była jego przeznaczeniem , a może jednak wyborem?  Refleksje te , w większości bolesne, są na wskroś prawdziwe, bo Wallander snuje je sam przed sobą, nie udaje i nie nagina rzeczywistości do swoich wizji. Mankell nie pomija chyba żadnego aspektu życia Wallandera , nad każdym się pochyla i zamyka swój cykl w wielkim stylu.

Mankell jest mniej więcej rówieśnikiem Wallandera, o ile można mówić jako o rówieśnikach, o żywym człowieku i o postaci fikcyjnej. I to się czuje , że przeżycia starszego człowieka – fikcyjnego bohatera - nie wyszły spod pióra 20-to, czy 30-to latka i nie są jego bzdurnymi wymysłami.   Podczas przerw w lekturze myślałam nie tylko o Wallanderze , ale i o swoim dorobku życiowym, chociaż do 60-tki jest mi  daleko. Książka niewątpliwie pomaga w pewnej autorefleksji i zmuszeniu się do myślenia o sobie. A co do Wallandera i jego życia, to patrząc z boku rzeczywiście też analizowałam, co mu wyszło w życiu, a co nie. Najbardziej rzucająca się w oczy była dla mnie jego samotność i to bynajmniej nie w sensie braku żony czy parterki, on w ogóle miał przy sobie bardzo, ale to bardzo mało naprawdę bliskich osób, czy to z rodziny czy przyjaciół 
  I kolejna rzecz , czyli pustka, poza pracą Wallander nie ma nic, żadnej pasji i żadnej alternatywy dla braku pracy  . Zaskakujące dla mnie było też to, że w jego życiu nie było w ogóle Boga, nie spodziewałam się, że zacznie na starość chodzić do kościoła, ale Boga, chociażby w kontekście pytania o Niego,  nie ma  nawet w  najgłębszych refleksjach , nawet wówczas, gdy zwierza się córce, że boi się śmierci. Ani on, ani ona, nie wspominają nawet o Bogu .Chyba jest to ateizm w najczystszej postaci, dla mnie dosyć szokujący. Zaskakująca była dla mnie też jego refleksja o polityce, w swych rozważaniach nie ograniczył się tylko do swego „Ja”, popatrzył też trochę szerzej na siebie, jako przedstawiciela pokolenia zimnej wojny i zastanowił się nad dorobkiem całego tego pokolenia. I przypomniał mu się jego ojciec, gdy zrobił mu kiedyś awanturę za to, że nie poszedł na wybory. Wallander doszedł do wniosku, że ojciec miał wówczas całkowita rację, bo  przecież każdy nawet w minimalnym stopniu ma wpływ na kształt świata, na to, co po nas zostanie, chociażby przez udział w wyborach. I po tej konkluzji żałował nawet, że tą polityką nie interesował się bardziej.
      Wszystkie te rozważania autorstwa Mankella są też moim zdaniem typowo męskie, może się mylę, ale to mężczyźni emeryturę i pierwsze oznaki starzenia się odbierają jako niemal koniec świata, a właściwie jako śmierć. Kobiety snują plany na ten czas i wiedzą, że różne niedomagania organizmu i choroby , są w pewnym wieku nieodłączną częścią życia.  Może się mylę, ale takie mam obserwacje, patrząc na różnych członków mojej rodziny i na znajomych z pracy. Ale to już trochę za daleko odbiega od tematu książki.  

Bałam się, że  „Niespokojny człowiek” może być dołujący, zaczęłam go czytać tuż przed wyjazdem na urlop i nawet pomyślałam, że wrócę do niego  dopiero po powrocie. Na wyjazd chciałam wziąć książki lekkie, a jak się okazało, ta , kryjąca się pod płaszczykiem kryminału,  była lekka jedynie z pozoru .  Ale pozostawienie jej okazało się  niemożliwe, bardzo szybko wsiąkłam w akcję i książkę tą musiałam ze sobą zabrać  .I wbrew pozorom nie była wcale  dołująca.
6/6 

  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz