„Arystokratka
w ukropie” to bez cienia wątpliwości
arcyzabawna książka i jedna z najśmieszniejszych,
jakie kiedykolwiek czytałam. Pierwsza część, o której pisałam w marcu 2015r. była gorsza, nie miałam wówczas zamiaru
kupować części drugiej. Jak się okazało , część druga jest wyśmienita .
Właściciele po odzyskaniu rodowego zamku w
Czechach już się w nim zadomowili, przyzwyczaili nawet do nowego życia i zatrudnili menedżerkę, która
miała pomóc im zwabiać turystów i zarabiać jakieś pieniądze. W tym właśnie tomie interes ten się rozkręca.
O wszystkim opowiada , tak jak i poprzednio, córka Maria. W tym tomie głównym tematem są turyści i różne
śmieszne sytuacje z turystami . Maria,
czyli autor ma niewątpliwie dar obserwacji. Do tego nie moralizuje, nie
popisuje się , nie udaje kogoś lepszego czy mądrzejszego, niż jest w
rzeczywistości. Z dystansem opisuje różne scenki , które ewidentnie wskazują na
porażającą chytrość i skąpstwo jej ojca. Poczucie humoru jest kwestią względną ,
jednego śmieszy to, drugiego tamto. W
tym tomie coś u mnie zaskoczyło, był rewelacyjny. Nie ma w nim już tego, co
drażniło mnie w pierwszym tomie, nie ma żadnych scen, w których zwierzętom
dzieje się krzywda, nie ma dowcipów z sikaniem i tego typu rzeczami.
Narratorka z dystansem opisuje i swą
rodzinę i innych arystokratów, których udało jej się poznać. Okazuje się, jak
można było przewidzieć, że nie są oni ani specjalnie mądrzy, ani nie mają
innych pozytywnych cech, które wyróżniałyby ich od ogółu. Poziomem wykształcenia czy życiową mądrością
nie odbiegają od ogółu. Są za to w większości snobami. Według Bocka czeska
arystokracja nie jest grupą szczególnie wartą poznania.
Po tej lekturze nabrałam apetytu
na inne książki , nazwijmy to humorystyczne. Po zastanowieniu wygląda na to, że
nie czytałam ich za wiele, w ogóle nie szukałam takiej lektury, przynajmniej
ostatnimi czasy. Z ostatnio czytanych przypominam sobie „Nomen Omen” Marty Kisiel,
o której pisałam w marcu 2015r. Pod względem humoru Bocek był jednak dla mnie
dużo zabawniejszy. Raz na jakiś czas wracam też do Chmielewskiej,
najzabawniejszy dla mnie był chyba „Lesio”. Generalnie coś kiepsko to u mnie
wygląda czytanie tego typu książek. A plusy są ewidentne. Podczas czytania „Arystokratki
w ukropie” zapomniałam o całym świecie.
Opisywanie tego, co jest w książce nie
będzie w stanie oddać jej humoru, każdy musi sam się zorientować, czy mu
odpowiada. Poza rozbawieniem zyskuje się też jeszcze pewną dawkę wiedzy o czeskiej
arystokracji, o psychologii. Zaskoczeniem były dla mnie np. informacje o tym, że
turyści są w stanie ukraść wszystko, kradną nawet papier toaletowy. A autor,
będąc kasztelanem na zamku, wie, o czym pisze. W książce nie ma polityki na
całe szczęście.
Część drugą można spokojnie czytać bez znajomości
pierwszej. Na początku jest krótka informacja , kto jest kim, np. „Pan Spock –
ogrodnik zamkowy, wyglądający jak pan Spock z serialu Star Treck. Muzyk i hipochondryk
obawiający się raka, zawału, cukrzycy i Alzheimera, Parkinsona i łysienia, ponieważ
na to wszystko chorował jego ojciec.” Jest też krótko streszczone to, co działo się w
części pierwszej.
6/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz