niedziela, 4 grudnia 2022

Tove Jansson „Dolina Muminków w listopadzie” – audiobook, czyta Krzysztof Kowalewski

 

    Listopad w powszechnym obiorze uchodzi za miesiąc dołujący, kojarzący się ze śmiercią i deszczem, a wielu osobom przeszkadza też to, że jest ciemno. Osobiście zupełnie inaczej to postrzegam, uwielbiam listopadowe mgiełki, wczesny zmrok i tajemniczość. Tove Jansson przedstawia jednak listopad jako czas, który rzeczywiście nie kojarzy się dobrze, jako synonim złego czasu w  życiu, czasu, kiedy to ktoś może przeżywać żałobę, albo traumę po innym koszmarnym wydarzeniu. Albo też po prostu jest to czas, kiedy komuś jest po prostu źle, nawet gdyby to był tylko zwykły „dół”, który każdemu raz na jakiś czas się zdarza. Ale Jansson opisuje, co robią nasi bohaterowie, aby poradzić sobie z tą sytuacją, to jakby podpowiedzi dla czytelników. 

    Różne postacie przybyły do  Doliny Muminków, chcąc się spotkać z Rodziną Muminków, rodziny tej jednak nie było, nikt nie wiedział, co się stało, pojawił się smutek, złość, bezradność itp. Wszyscy byli załamani, Filifionka dodatkowo jeszcze była strzępkiem nerwów, bo niewiele brakowałoby, a wcześniej spadłby z dachu w swoim domu, gdy robiła porządki. Przestała mieć ochotę na swoje ulubione zajęcia, liczyła tylko na chwilę ulgi po rozmowie z Mamusią Muminka. 

   I cóż robili nasi bohaterowie? Czuli smutek, ale próbowali się jednocześnie odnaleźć w tej sytuacji. Byli razem, zamieszkali tymczasowo w domu Muminków. Autorka ma świadomość, że nie każdy ma instynkt stadny i nie każdy lubi być cały czas w grupie, stąd też jest samotnik Włóczykij, który zamiast w domu Muminków, wolał spać w namiocie i cieszył się zawsze perspektywą samotnych wędrówek. Dotyczy to też Filifionki, która po odzyskaniu równowagi psychicznej też zaczęła się zastanawiać nad powrotem do swojego opuszczonego domu. Ale to chwilowe bycie razem każdemu pomogło i z tego czerpali siłę.

    Nie ma tu wielkiej filozofii, ale za to jest wielka mądrość życiowa. Wszyscy cieszyli się z pysznego jedzenia, przyrządzanego przez Filifionkę. A Filifionka poczuła się zdecydowanie lepiej, gdy zamiast siedzieć i się smucić, pomyślała, że może zrobi coś dobrego dla innych. I przyszedł jej do głowy pomysł gotowania. Poczuła się też lepiej, gdy puściła w niepamięć niezbyt mądrą sugestię jednego z naszych bohaterów, było to mniej więcej coś takiego, że jako kobieta powinna zająć się „kobiecymi zajęciami”, jak sprzątanie. Sugestia ta zresztą została wypowiedziana bez złych intencji, bezmyślnie. Filifionka nie pielęgnowała urazy, nikt nie jątrzył i nie podburzał. 

      Nawet zaangażowanie w porządki też pomogło, trwało to jeden dzień, ale całodniowa praca fizyczna i zmęczenie oddaliły smutki. Włóczykij miał swoją harmonijkę, podczas gry i po wtopieniu się w muzykę też zapominał o całym świecie. 

     Tove Jansson nie daje jednak prostej recepty, że jak komuś jest źle, to powinien natychmiast zacząć coś z tym robić. Chwilowe pogrążenie się w smutku też pomaga, bo ten stan jednak mija. Filifionka też zaczęła grać na harmonijce i też jej to pomogło. Jest jeszcze opcja odcięcia się od świata i czytania książki, co też realizowane. 

   Ten tom rzeczywiście jest nieco melancholijny, ale za to bardzo refleksyjny. Krzysztof Kowalewski jest rewelacyjnym lektorem, a książka idealnie nadaje się do słuchania. Kowalewski podczas czytania nie jest wesołkowaty, ale na szczęście nie czyta też żałobnym głosem. Świetnie też czytał „W dolinie Muminków,” którą odsłuchałam parę lat temu.  
8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz