wtorek, 21 kwietnia 2015

Marcel Proust „W cieniu zakwitających dziewcząt” (tom II „W poszukiwaniu straconego czasu”



 
       To , co jest najbardziej charakterystyczne dla tej książki to wyjątkowo ciężki styl. Czytałam ten tom od paru miesięcy, równolegle z innymi książkami. Pozostałe książki szybko zaczynałam i szybko kończyłam. Z Proustem musiało być inaczej. Pozostaje pytanie, czy było warto? Było warto. Lektura przypominała mi trochę wchodzenie na górę, jest wówczas ciężko, ale trud jest cały czas, sukcesywnie,  nagradzany olśniewającymi widokami. Tak samo jest i tutaj. Treść jest na tyle ciekawa i odkrywcza, że nagroda za przebrnięcie zdania, zajmującego pół strony, jest natychmiastowa.  Może odbiór tej książki jako wyjątkowo ciężkiej w czytaniu wynika też doboru poprzednich lektur. Może inne książki są na tyle łatwe i proste, że z czymś trudniejszym jest już problem. Nie mogę porównać swojej reakcji po tym tomie do doznań podczas  lektury pierwszego tomu, czyli  „W stronę Swanna” . Pierwszego tomu wysłuchałam.  Audiobook był prostszy w odbiorze, tym bardziej że słuchałam go w samochodzie, nie mogłam go odłożyć i wymienić na coś lżejszego.   Przebrnięcie przez tą książkę to kwestia pewnej wprawy, na początku było naprawdę źle, czytało mi się ją wyjątkowo ciężko, często przerywałam lekturę . Ale im dalej, tym było lepiej, a pod koniec wydawało mi się, że jest to normalna książka, która nie różni się zbytnio od innych.  Wpadłam też na pomysł, aby podczas czytania podkreślać różne myśli. Jeżeli od razu zaczęłabym trzeci tom, to prawdopodobnie odbierałabym go zupełnie inaczej. No i oczywiste jest też to, że Marcel w miarę jak dorasta, prowadzi coraz ciekawsze życie. Wspomnienia w całym cyklu snute są przez narratora dojrzałego, który patrzy na swe życie z pewnej perspektywy. W drugim tomie, gdy jest już młodzieńcem, zaczyna być jednak ciekawiej, niż gdy był małym dzieckiem. Zaczyna się powoli coś dziać.

       Podstawowa rzecz to to, że akcja jest pretekstem do rozważań na każdy niemal temat, psychologiczny, socjologiczny, a także są tam i rozważania o literaturze, teatrze, sztuce, o wszystkim . Nie brak też jest i tematów zwyczajnych, jak chociażby zakochanie się, odkochanie, „złapanie męża” i cała masa innych. Gdyby ktoś chciał wypisywać sobie tzw. złote myśli z książki, to miałby problem, bo musiałby  książkę przepisać w około 80%. U mnie podkreślenia zajmują niekiedy całą stronę.

      „W cieniu dojrzewających dziewcząt” , tak jak i cały cykl jest quasi-autobiografią . W tomie są dwie części, jedna „Wokół pani Swann”, a druga  „Imiona miejscowości : miejscowość”. Pani Swann była matką Gilberty, w której narrator się podkochiwał, bywał u niej w domu no i siłą rzeczy, miał kontakty z rodzicami. W tej części są właśnie opisy wizyt i opisy uczucia do Gilberty.  Najciekawsze są właśnie refleksje na różne inne tematy. Pani Swann to  była dama lekkich obyczajów, której udało się wyjść za maż za dobrze urodzonego i bardzo bogatego mężczyznę. Ona aspirowała do bywania w wyższej sferze, ale pozostałą prostaczką. Sporo jest opisów różnych zabiegów, jakie osoby takiego pokroju, jak Odeta Swann, stosują, aby ich zdaniem być dobrze postrzeganymi i aby wszyscy neijako zapomnieli, kim były te osoby wcześniej.  Pani Swann przykładowo lubiła używać obco brzmiących dla niej słów, np. koniunkcja . Z racji jej przeszłości prawie nikt z tzw. śmietanki towarzyskiej, nie bywał u niej w salonie. Ona sobie wmówiła, że jest dokładnie odwrotnie i uwierzyła w ten wymysł. Co ciekawe, Odeta podobała się mężczyznom, sam Marcel też był w nią wpatrzony i pełen podziwu .

           Druga cześć opisuje z kolei pobyt naszego bohatera z babką i służącą nad morzem. To tam poznał kolejną miłość życia - Albertynę.  Tam się zaprzyjaźnił ze swoim rówieśnikiem, Robertem de Saint Loup, poznał też malarza Elstira, który wywarł na niego olbrzymi wpływ. To właśnie tutaj zaczyna się coś dziać. Marcel początkowo znał Albertynę tylko z widzenia, miał spory problem, jak tu nawiązać z nią kontakt. W tamtych czasach samotne podejście do obcej kobiety i przedstawienie się nie wchodziło w grę.   Opisy i spostrzeżenia  autora są naprawdę szalenie ciekawe. Czytałam np. o wizycie Marcela w pracowni malarza. Marcel zorientował się, że artysta  widząc modela do portretu, wiedział od razu, co model chce zatuszować, w wyglądzie czy w charakterze. Przykładowo Elstir miał namalować kobietę w wieku dojrzałym . Dostrzegł zaraz, że  ukrywa ona swój wiek.   Momentalnie zauważył warstwę pudru i inne sztuczki. Cały kamuflaż uwypuklił na obrazie. Proust opisuje też różne szczegóły pobytu naszego bohatera w hotelu. Zachowania personelu są ponadczasowe. Dyrektor zakwalifikował Marcela i jego babkę jako klientów nieco gorszej kategorii, niż pozostali. Kłaniał się im i nawet w pewien sposób okazywał szacunek, ale w mimice i gestach zawsze dawało się zauważyć, że są kimś gorszym. Babka Marcela nic sobie z tego nie robiła, gra pozorów jej nie interesowała i nie wyprowadzała  ani dyrektora, ani pozostałego personelu z błędu. Babka w ogóle jest jedną z najciekawszych postaci w książce. Potem dyrektor i reszta pracowników nieco zmienili zachowanie, ale wynikało to głównie właśnie ze zorientowania się, że rodzina jest jednak bardzo ustosunkowana. Fakt zżycia  się też swoje robił. Wyjazd nad morze przed I wojną światową nie trwał, jak teraz, tydzień czy dwa tygodnie, tylko kilka miesięcy. W miastach pozostawali tylko biedacy.

      Jestem przekonana, że przeczytam  pozostałe tomy. Mimo, że akcja jest bardzo powolna i nie ma w niej spektakularnych wydarzeń po lekturze drugiego tomu znana już jest spora część bohaterów.  I zaczyna to coraz bardziej ciekawić. Jak dalej będzie układać się w małżeństwie Swannów?  Jak z kolei będzie wyglądać znajomość Marcela z Albertyną ? Czekam też z niecierpliwością na te chwile, kiedy będzie więcej o moim ulubionym malarzu. Swann , mąż Odety, był miłośnikiem Vermeera, ulubiony pisarz  Marcela - Bergotte też.  Podziw Prousta dla Vermeera był też  jednym z powodów, dla których sięgnęłam po „W poszukiwaniu straconego czasu”. Wiem, że za jakiś czas przeczytam cykl  po raz drugi. Nie kojarzę żadnej innej książki, w której byłaby tak wielka ilość tak przenikliwych obserwacji i tak wiele rzeczy, godnych zapamiętania. Nic się też nie zdezaktualizowało.  Inne są tylko stroje i panujące obyczaje. Uczucia , relacje między ludźmi są stałe. Zamiłowanie do piękna, miłość do literatury , muzyki  i sztuki też są ponadczasowe.

6/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz