poniedziałek, 31 lipca 2017

Rhys Bowen „Dublin moja miłość” – tom 6 z Molly Murphy

 
          
 
Zabrzmi to paradoksalnie, ale o zakupie tej książki zadecydowały, jak prawie nigdy, względy częściowo irracjonalne. Spodobała mi się okładka, a że informowała o czymś w rodzaju kryminału retro z rezolutną bohaterką i do tego jeszcze z akcją w Dublinie, to ją zakupiłam. Z reguły unikam tego rodzaju działań, ale tym razem stało się. A efekt wcale nie był gorszy, niż w przypadku przemyślanych zakupów.  Czasem zdanie się na instynkt nie jest takie głupie.
       Początek nie zapowiadał się najlepiej. Książka robiła wrażenie, jakby napisał ją ktoś całkowicie pozbawiony talentu literackiego. Szczególnie rzucał się w oczy szalenie prosty język. Teraz, gdy tak dużo wydaje się książek,  masa ludzi uważa, że każdy umie pisać i każdy może wydać książkę. Po części jest to prawdą i z tego właśnie względu w księgarniach zalega masa książek, które tak naprawdę nie są literaturą, tylko śmieciami. Wydarzenia przez kilka pierwszych kartek były średnio ciekawe i postanowiłam, że czytanie czegoś takiego jest pozbawione sensu. Książkę odłożyłam  z zamysłem niewracania do niej już nigdy. Ale już na drugi dzień odruchowo sięgnęłam po nią z myślą, że sprawdzę tylko , co dalej się będzie działo i zajmę się czymś innym. Czymś innym ani tego, ani następnego dnia, się nie zajęłam, bo od czytania nie mogłam się oderwać.
      Molly, żyjąca na przełomie XIX/XX  wieku w USA, z pochodzenia Irlandka, detektyw, otrzymała propozycję, aby wyjechać do Irlandii i odnaleźć tam zaginioną kobietę. Propozycję tą otrzymała od znajomego, Toomy`ego Burke, a zaginioną była jego siostra, Mary Ann. Rodzina Burke , również Irlandczycy, uciekając z kraju przed Wielkim Głodem, zostawiła małą Mary Ann, która była ciężko chora i jechać nie mogła. Nie wiadomo było, czy w ogóle żyje. Brat o istnieniu siostry dowidział się kilkadziesiąt lat później. Molly oczywiście podjęła się tej misji, a już na statku doszło do zabójstwa.
     Język książki i styl, w jakim została napisana, są niezwykle proste. Ale autorka potrafi zaskakiwać i wciągać czytelnika w akcję. Oderwać się od lektury jest trudno, ja miałam z tym problem. I sporo można dowiedzieć się o Irlandii, w drugiej połowie XIX wieku i na przełomie stuleci. Wspomniany już chociażby Wielki Głód, kojarzył mi się do tej pory tylko z Ukrainą w latach 30-tych. Irlandia przeżyła podobny koszmar, tylko tyle że ten irlandzki  wynikał raczej z przyczyn naturalnych. Książka napisana jest z punktu widzenia irlandzkiego, jest bardzo subiektywna pod tym względem, co dla mnie jest plusem. Narratorka winą za Wielki Głód obarczyła jednak Anglików. Pobieżne sprawdzenie w internecie wskazuje  na  pasożyta ziemniaków, który spowodował nieurodzaj, ale postawa Anglików przyczyniła się mocno do rozmiarów klęski i  strat.  Temat jest ciekawy, wart zgłębienia.
      Molly poznała ludzi zaangażowanych w podziemną walkę o niepodległość Irlandii, uczestniczyła nawet w tajnych spotkaniach. Wątków jest kilka, właśnie poszukiwanie zaginionej, kwestie walki o niepodległość Irlandii, zabójstwo na statku, wątek miłosny. Ten ostatni na szczęście nie jest wyeksponowany i mimo moich pewnych obaw, powieść nie skręciła jednak w kierunku romansidła.  Sylwetki psychologiczne bohaterów są ledwie nakreślone, tzn. brak tam głębi, ale mimo to czytając, nie odnosiłam już potem wrażenia, że nie jest to literatura. Mało kto potrafi pisać tak, aby czytelnik od lektury nie mógł się oderwać.
      Po książki z Molly warto sięgnąć i wcale nie jest potrzebna znajomość wcześniejszych tomów.  W trakcie lektury „Dublina, moja miłość” nie odczuwałam braku znajomości innych części, zasadnicze kwestie z życia Molly są wspomniane tak, że wątpliwości w tym zakresie nie ma. Są zasygnalizowane poprzednie przygody pani detektyw, ale bez szczegółów. Na upał idealne.
 4/6
 

 

         

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz