środa, 17 kwietnia 2024

Agata Christie „Tajemniczy przeciwnik” – audiobook, czyta Krzysztof Gosztyła

 

    Mimo iż jestem fanką Agaty Christie muszę stwierdzić, że ta książka naprawdę ma sporo wad. Fabuła jest miejscami niedorzeczna i nielogiczna, a do tego często jest nudno, mimo bardzo szybkiej akcji. Niekiedy jest tak, że coś słabą książkę ratuje, np. jakieś zdanie, jakiś opis, dla których warto było jednak ją przeczytać  i mimo ewidentnych minusów, określa się ją jako niezłą i się ją zapamiętuje. W tym przypadku ten plus to para detektywów Tommy i Tuppence. Christie pokazała na ich przykładzie, co powinno być podwaliną udanego i trwałego związku.      

      Każdy chyba zna Herkulesa Poirot czy pannę Marple, mało kto jednak kojarzy wspomnianą parę Tommiego i Tuppence, którzy również są detektywami w pięciu powieściach Królowej Kryminału. W „Tajemniczym przeciwniku”, pierwszym tomie tego cyklu, mają około 20 lat, znają się od dawna i bardzo się lubią, mają wspólny system wartości, są wobec siebie lojalni i mają do siebie zaufanie. Co ważne, mają pełną świadomość zalet i wad drugiej osoby. Nie próbują na siłę zmieniać ani siebie, ani swojego przyjaciela i nie wytykają mu tych wad, nie zatruwają sobie życia z tego powodu. Wiedzą, że ten ktoś taki właśnie jest i chociaż nie wszystko im się w drugiej osobie podoba, akceptują to. Mają świadomość, że zalety tej drugiej osoby są zdecydowanie większe niż jej wady, choćby naprawdę były mocno denerwujące. Uczucie przyszło do nich dopiero z biegiem czasu, tak niepostrzeżenie, że początkowo nawet sami sobie tego nie za bardzo uświadamiali. Pod koniec książki właśnie je sobie uświadomili i każdy z nich zastanawiał się, jak się w tej sytuacji zachować. Z jednej strony nie chcieli popsuć istniejącego układu, z drugiej  chcieli go zmienić na inny, lepszy. Tylko tyle i aż tyle. 

      A co do akcji to agent wywiadu angielskiego płynący w 1915r. Lusitanią po jej storpedowaniu wręczył przypadkowej dziewczynie bardzo ważne, tajne dokumenty. Jego szanse na uratowanie były żadne, jej zaś zdecydowanie większe. Fabuła w dużej mierze dotyczy poszukiwania owej dziewczyny przez różne wywiady, a nawet osoby niemające związku ze służbami, czyli właśnie Tommiego i Tuppence. Pojawia się jeszcze niemal wszechmocny i tajemniczy demiurg, pan Brown. Inne plusy to obraz angielskiego społeczeństwa krótko po I wojnie światowej ze szczególnym uwzględnieniem arystokracji, dla której nie zastosowała taryfy ulgowej. 

7/10 


czwartek, 11 kwietnia 2024

Eugenia Kuzniecowa „Drabina”

 

Od kiedy stale na naszych ulicach widać uchodźców z Ukrainy, wiele razy przychodziło mi do głowy, jak czują się młodzi Ukraińcy, którzy mogliby walczyć za swój kraj, a jednak tego nie robią. Czy są zadowoleni, że udało im się uciec? Czy może jednak przeżywają dylematy? Jak w ogóle funkcjonują, wiedząc, że ich koledzy czy krewni na Ukrainie walczą lub angażują się w wojnę w inny sposób? Mam oczywiście świadomość, że nic tu nie jest proste, bo ktoś może być chory, może mieć na utrzymaniu rodzinę, lub mogą być jeszcze inne powody takiej sytuacji. Niemniej jednak gdyby np. w 1920 roku wszyscy Polacy uciekli i nie miałby kto walczyć, być może bylibyśmy dzisiaj częścią Rosji. 

    Właśnie Kuzniecowa pochyla się nad tego typu dylematami. Książka napisana jest bardzo lekko i mimo głębszej tematyki czyta się ją wyśmienicie. Otóż młody Ukrainiec, Tolik, wyjechał do Hiszpanii, kupił tam dom, a parę dni później Rosja zaatakowała Ukrainę. Do naszego bohatera przyjechała jego rodzina wraz z koleżanką siostry, dwoma kotami i psem. Był on załamany z powodu tej sytuacji, chciał mieszkać sam, krewni mieli z kolei problem z zaadaptowaniem się do nowych warunków. 

     Pozornie wszystko było ok, autorka jednak ukazuje, że nikt tam normalnie nie funkcjonował. Wszystkim tym osobom stale towarzyszyła myśl o Ukrainie, śledzili przebieg wojny, gdy jedli np. pomidory, to im nie smakowały, bo na Ukrainie są lepsze itd. Tolik zmagał się z wyrzutami sumienia, że nie walczy, wyrzucał sobie, że jest tchórzem. Ale uzmysławiał sobie też, że nie może walczyć, bo przecież zajmuje się tyloma osobami. Ale zaraz  potem znowu wracał do tych wyrzutów. Świetnie jest też ukazany brak zrozumienia dla tej sytuacji ze strony osób, które nie były Ukraińcami. Znajomi Tolika chcieli dobrze, zorganizowali imprezę, połączoną ze zbiórką na Ukrainę. Nie widzieli problemu w tym, że zaprosili na nią Rosjanina, rzekomego dysydenta.  

     Po lekturze można zdecydowanie lepiej zrozumieć sytuację ukraińskich uchodźców, wczuć się w ich doznania, pisała to osoba, która zna sytuację niejako od środka. Skoro uchodźcy, którzy nie musieli martwić się o miejsce do spania czy o pieniądze, nie mogą sobie poradzić z tą sytuacją, można sobie wyobrazić, co czują ci, którzy są w gorszej sytuacji. A tych którzy są w gorszej, dużo gorszej sytuacji, jest zdecydowanie więcej.  Wisienką na torcie jest wielka niewiadoma. Co ostatecznie zrobi Tolik ? Co zrobi jego rodzina?

8/10



środa, 10 kwietnia 2024

Olga Tokarczuk „Księgi Jakubowe” – audiobook, czyta zespół lektorów

 

        „Księgi” nie wzbudziły mojego entuzjazmu i gdyby nie tło historyczne i kilkudziesięcioletnia panorama dziejów zarówno XVIII wiecznej Polski, jak i innych państw, zrezygnowałabym ze słuchania. Gdybym czytała książkę, to pewnie nie skończyłabym jej. Zastanawiałam się sporo, co w tym utworze może być takiego, co wzbudziło z jednej strony entuzjazm wielu czytelników i krytyków, a z drugiej totalną niechęć. 

      Komitet Noblowski przyznając nagrodę Oldze Tokarczuk umotywował to tym, że w twórczości przekracza ona granice, dał jej Nobla za „narracyjną wyobraźnię, która wraz z encyklopedyczną pasją reprezentuje przekraczanie granic jako formę życia” .

      Nie ulega wątpliwości, że w tym utworze bohaterowie rzeczywiście przekraczają różnego rodzaju granice, tyle tylko że nie wiem, jak w tym przypadku może to budzić pozytywne skojarzenia.  Autorka nie użyła ani razu określenia sekta, ale dla mnie nie ma nawet najmniejszego cienia wątpliwości, że opisała sektę. Przykładowo Jakub Frank gdy założył już swoją sektę uznał, że tylko on będzie mógł decydować, kto może z kim sypiać. To, czy ktoś miał męża czy żonę, czy żywił do kogoś uczucie, nie miało jakiegokolwiek znaczenia. Wydawał w tym zakresie jednoznaczne dyspozycje i wszyscy musieli się do tego dostosować. Łamał również granice, żyjąc latami w kazirodczym związku z córką Ewą.  Nikt na to nie reagował, chociaż był to fakt powszechnie znany. Był bardzo zadowolony, gdy Ewa została kochanką samego cesarza. Frank kilka razy zmieniał wiarę, wynikało to po prostu ze względów koniunkturalnych, gdy ostatecznie przeszedł wraz z sektą na katolicyzm miał oczywiście na względzie fakt, że zrywając z judaizmem, będą mogli nabywać ziemię i uzyskać szlachectwo. 

        Frank jest postacią na tyle  odrażającą, że również i z tego powodu słucha się tego dzieła bardzo ciężko. Z całą pewnością nie może on nikogo do niczego zainspirować. Oczywiste jest, że literatura nie opisuje tylko postaci godnych podziwu i naśladowania. Słuchając audiobooka czy czytając książkę przebywa się jednak niejako z jej bohaterami, przebywanie bohaterami „Ksiąg” dla mnie było trudne. 

          Oldze Tokarczuk stawia się niekiedy zarzut antypolskości, nie wydaje mi się on trafny, przynajmniej nie w odniesieniu do „Ksiąg”, bo całej twórczości nie znam. Przedstawia ona ludzi, którzy w większości nie są do niczego przywiązani, ani do kraju, z którego pochodzą, ani do konkretnego miejsca, ani do wyznania. Ten model życia bynajmniej nie uczynił z nich ludzi szczęśliwych. W „Księgach Jukubowych” Polska rzeczywiście jest pokazana jako miejsce mało przyjazne i niezbyt godne uwagi. Opisywana pogoda z reguły była zła, niebo szare, nieporównywalne do nieba z południa Europy, było ciemno, zimno, wszędzie panował brud, ludzi światłych, wykształconych była zaledwie garstka. Antysemityzm panował straszliwy. Duchowieństwo katolickie to obraz wszelkich możliwych dewiacji za wyjątkiem chyba tylko księdza Chmielowskiego. Można byłoby oczywiście z tym obrazem polemizować. Każdy twórca ma jednak oczywiście prawa do własnego punktu widzenia. Trudno zarzucać np. Dickensowi, że był antyangielski, czy Dostojewskiemu, że był antyrosyjski, bo opisywali biedę, panującą w ich krajach.   

     Plusy książki to właśnie rozległa panorama dziejów, ścieranie się i obcowanie różnych kultur i religii, opowiadanie historii z punktu widzenia różnego rodzaju mniejszości mniejszości w tym osób, na które nikt wówczas nie zwracał uwagi, jak np. chłopi. Obraz pozornie jest bardzo szeroki, ale jest też wybiórczy. 

5/10




piątek, 5 kwietnia 2024

Ida Żmiejewska „Błędne ognie” cz. 4 cyklu „Zawierucha”

 

    Cykl o czasach I wojny trzyma cały czas poziom, jest to naprawdę dobre czytadło. Sposób pokazania tamtych czasów jest dla mnie na tyle przekonujący, że odnoszę wrażenie, że tak naprawdę mogło być, że ludzie mogli się tak właśnie zachowywać, tak czuć. Czyta się dobrze, można zapomnieć o rzeczywistości. 

            W pierwszej połowie 1917r. w Warszawie nie działo się nic tak spektakularnego, o można porównać do  wcześniejszego wycofania się Rosjan i wtargnięcia armii niemieckiej. Warszawa nadal jest okupowana przez Niemców, nadal ograbiają oni i Polaków i miasto z wszystkiego, co można przetopić na działa czy amunicję, np. rekwirują dzwony kościelne. Nadal panuje bieda, ludzie są niedożywieni, są gigantyczne problemy ze znalezieniem pracy. Z niektórych osób wychodzą wówczas najgorsze instynkty, pokazane jest, jak do firmy, w której jako krawcowa pracowała Julia, przyszła klientka i zachowywała się skandalicznie, pomiatała Julią i jej groziła. Julia nic nie mogła z tym zrobić, wiedziała, że gdyby rzuciła pracę, innej mogłaby nie znaleźć. Ukazany jest też brutalny świat sutenerów i handel kobietami. Wojna w tym zakresie w niczym nie przeszkadzała. 

       W Rosji natomiast wybuchła Rewolucja Lutowa, a w ówczesnym Piotrogrodzie mieszkała tymczasowo najstarsza z sióstr Keller, Zosia. Pokazane jest, jak  część mieszkańców miasta chciała uciec z Rosji jak najdalej, bo obawiała się najgorszego, a cześć uważała, ze sytuacja się znormalizuje. Z Petersburga najbardziej sensowną drogą ucieczki, była droga morska do Szwecji. Zosia właśnie o czymś takim myślała, miała jednak świadomość, że interesuje się nią rosyjska ochrana i nie wiadomo, czy plan się powiedzie. Wyjazd musiałby nastąpić z kotem, co utrudniało sytuację, zostawienie kota nie na szczęście nie było brane pod uwagę. 

           Nasze bohaterki prowadzą oczywiście jak na tamte warunki w miarę normalne życie, maja swoje problemy, a to uczuciowe,   a to jeszcze inne. Na plan pierwszy wysuwa się właśnie Julia, która jest zdeterminowana, aby odnaleźć dawną miłość i nie zważa na to, że jest mężatką. Rozważa nawet w miarę popularne wówczas rozwiązanie, aby  wyswobodzić się z więzów małżeńskich poprzez zmianę wiary na protestancką i zawarcie nowego ślubu. Determinacja Julii godna jest podziwu. 

    Ciotka Klara romansuje z 6 lat młodszym mężczyzną, nawet bardzo tolerancyjne  bratanice są tym jedynie rozbawione, bo wiedzą, że taki związek nie może przecież zostać sformalizowany. Swoje uczucie uzmysłowiła sobie także Pola, natomiast czy coś wyjdzie z jej marzeń, stoi pod dużym znakiem zapytania. Zosia dowiedziała się z kolei, że jej ukochany ma przed nią tajemnice. 

8/10

         



środa, 27 marca 2024

Ida Żmiejewska "Garść popiołu" - tom III cyklu "Zawierucha"

 



        "Garść popiołu" jest powieścią o miłości, a wszystko rozgrywa się w realiach I wojny światowej w Warszawie w 1916r., kiedy to miasto okupowali Niemcy.  Autorka fascynuje się historią Warszawy i to też widać. Siostry Kellerówny są bardzo niestandardowymi postaciami, ich romanse i związki też nie są typowe. Przełamywanie wszelkich możliwych schematów przez bohaterów powieści i pokazywanie ich jako skomplikowanych i niejednoznacznych, to chyba już znak firmowy Idy Żmiejewskiej. Dzięki temu jej książki nie są banalnymi romansami. Do tego wszystkie niemal opisywane postacie są silne, nikt nie siedzi i nie płacze całymi dniami, tylko działa, mimo szalenie trudnych warunków, co może być inspiracją dla każdego czytelnika. "Garść popiołu" czyta się bardzo dobrze, już w trakcie lektury kupiłam kolejny tom. Autorka potrafi zaskakiwać, jedną z głównych postaci uśmierciła w poprzedniej części, nie można się więc w każdym przypadku spodziewać happy endów.  

    Dlaczego Kellerówny nie są typowe? Zofia, działaczka konspiracyjna, niepodległościowa,  przykładowo była kiedyś kochanką Polaka, również konspiratora, działacza POW, żonatego. Zakochała się w nim. 
 
          Julia z kolei w poprzednim tomie wyszła za mąż, małżonek zaś w drodze do Rosji, gdy dziewczyna poważnie zachorowała, porzucił ją na niemal pewną śmierć w prowincjonalnym szpitalu. Julia przeżyła, zaraz na początku tego tomu dotarała do domu, do Warszawy i uświadomiła sobie, że tak naprawdę zawsze kochała innego mężczyznę, lekarza, któremu dała wcześniej kosza. Realia epoki były takie, że małżeństwo był czymś świętym, rozwodów nie było, na kościelne unieważnienie małżeństwa mało kogo było stać, życie bez ślubu z kimś innym, gdy było się osobą zamężną, nie wchodziło w rachubę, byłoby się wykluczonym z towarzystwa, podobnie jak i dzieci z tego związku. Pozostawało więc żyć z tyranem, chamem itp. na jego łasce i niełasce, bo praca kobiet była nadal źle widziana. Julia uznała, że nie wróci nigdy do męża, ale jej ukochany lekarz zaginął. Łamiąc wszelkie towarzyskie bariery, zaczęła wypytywać o owego lekarza, siać tym samym zgorszenie i przynosząc wstyd rodzinie. Nie wiedziała oczywiście, co dalej, gdyby się znalazł i gdyby nadal ją kochał. To jest jednym z głównych wątków tego tomu.  

         Każda z sióstr ma swoją historię miłosną, w tym tomie pokazane jest nawet życie uczuciowe ich ciotki. To element mocno humorystyczny, bo ciotka, bezdzietna panna, prowadziła dotąd tryb życia prawie jak staruszka. Okazało się jednak, że ma zaledwie 36 lat, a obok niej pojawiło się dwóch adoratorów. Jeden miał około 30 lat, ciotka miała świadomość, że taki związek wywołałby niebywały skandal, sama myśl, że tak "stara" kobieta wychodzi pierwszy raz za mąż za młodego mężczyznę, była wówczas gorsząca.       

       Fascynujące są opisy realiów życia w tamtym czasie. W Warszawie panuje głód i bieda, nie ma pracy. Niemcy prowadzą przeszukania domów warszawiaków w poszukiwaniu sprzętu, który może być przetopiony na amunicję. Pokazane są sławetne legiony i pragnienie niepodległości. 
8/10 
     

sobota, 23 marca 2024

Tove Jansson „Kometa nad Doliną Muminków

 


             Dziwne, ale świadczące o dużym kunszcie pisarskim autorki jest to, że ta bajkowa opowieść, co do której wiadomo, jak  się skończy, tak wciąga. Sporo osób żyje w poczuciu zagrożenia, a to covid, a to wojna, a to zwykłe, codzienne sprawy. Tutaj zagrożenie pojawia się nie tylko nad Doliną Muminków, ale nad całym światem,  do ziemi zbliża się przerażająca kometa, która zagraża całej planecie, a Dolinie Muminków w szczególności. Dla autorki prawdopodobnie była symbolem II wojny, której wybuch poprzedził pisanie cyklu o Muminkach. Z racji różnych problemów, globalnych i indywidualnych, zawsze i wszędzie jest jakaś kometa, symbol problemów i zagrożenia. Autorka pokazuje, jak w takiej sytuacji zachowują się Muminki. 

    Muminek z Ryjkiem wybrali się na dłuższą wyprawę do obserwatorium astronomicznego, a w czasie jej trwania, podczas powrotu już w szczególności, bezustannie towarzyszyło im narastające poczucie zagrożenia. Kometa mogła, a według pewnych wyliczeń nawet nieuchronnie miała uderzyć z ziemię w okolicach Doliny Muminków. Cóż można w tej sytuacji robić? Można było załamać się i nic nie robić, tylko czekać na zagładę. Tylko że jak zagłada nie przyszłaby, okazałoby się, że straciło się trochę czasu. 

        Muminki zaś realizowały swój plan odnalezienia obserwatorium astronomicznego, a były przy tym otwarte na nowe doznania i spotykane osoby. Poznały nowych przyjaciół, a Mumimek poznał Migotkę, w której się zakochał. Powrót do domu był trudny, bo bliskość komety spowodowała spore  spustoszenia w przyrodzie, ale wszyscy sobie pomagali. Ciężkim doświadczeniem było patrzeć, jak dużo nieszczęścia jest dookoła,  w niektórych miejscach kataklizm spowodował niepowetowane straty, np. z gorąca uschnął las.  Ale nic z tym nie można było zrobić, z pewnością nie w tym momencie, gdy Muminek z przyjaciółmi przechodzili obok. Musieli po prostu żyć ze świadomością tego, że wokół jest pełno bólu. A jednocześnie mogli pomóc tam, gzie było to w ich zasięgu. Ryjek zaopiekował się bezdomnym kotkiem.  

         Nie jest to wesoła, idylliczna opowieść, ale za to bardzo życiowa i z optymistycznym przesłaniem. 

8/10

piątek, 15 marca 2024

Hernan Diaz „Zaufanie”

 


       Gdy czytałam pierwszą cześć „Zaufania” czułam narastające rozczarowanie i niestety lekką nudę. To opowieść o szalenie bogatym finansiście i jego małżeństwie. Część druga była nieco lepsza, aczkolwiek o jakiejkolwiek euforii nie ma mowy. To również opowieść o szalenie bogatym finansiście, chociaż podobna do części pierwszej, podczas czytania nie widać za bardzo związku pomiędzy tymi opowieściami. 

            Część druga jest o tyle lepsza, że opowiadana jest w pierwszej osobie, a narrator wyraźnie nie jest obiektywny, ewidentnie przedstawia się w wyśmienitym świetle i jak widać z kontekstu, pewne rzeczy przemilcza. Właściwa akcja zaczyna się dopiero w trzeciej części, która łączy poprzednie. Spośród kilku różnych przekazów można próbować odnaleźć prawdę o pewnych osobach.  Część czwarta i ostatnia wszystko spina. 

        Jak dla mnie książka to przerost formy nad treścią, mam wątpliwości, czy  ogóle można ją nazywać powieścią, czy może raczej zbiorem łączących się opowiadań. Jest tu trochę psychologii, ale nie jest ona szczególnie głęboka, wszystkie opisywane postacie nie są zbyt skomplikowane. 

      A zakończenie od pewnego momentu było mocno przewidywalne. Amerykańska Nagroda Pulitzera jest ściśle związana z aktualną sytuacją społeczną w kraju i co za tym idzie tematami topowymi. U nas Nagroda Nike też jest umiejscowiona w określnym kontekście i też powiązana jest z określonym środowiskiem.  W ubiegłym roku gdy był na topie temat sytuacji kobiet, głośne były strajki kobiet, Nagrodę Nike dostała książka o silnej kobiecie. W pewnym stopniu można przewidywać, co może być w książce, nagrodzonej tego rodzaju nagrodą, czy Nike czy Pulitzerem. Trzeba się zastanowić, który temat jest w danym roku najbardziej nośny, czy np. LGBT, czy molestowane seksualne, czy może ruch Me Too i wychodzenie kobiet z cienia, pokazywanie przez nie siły. Gdy weźmie się pod uwagę te kwestie, przewidzenie końcówki „Zaufania” nie jest trudne. Porównywanie do serialu „Sukcesja” też jest chybione, bo  podobieństwa dotyczy tylko bogactwa opisywanych osób, bohaterowie „Sukcesji” są znacznie bardziej skomplikowani. 

7/10


wtorek, 12 marca 2024

Tove Jansson „Małe trolle i duża powódź”

 

        Pierwsza część Muminków nie jest tak głęboka, jak chociażby „Jesień w Dolinie Muminków”, czy „Zima w Dolinie Muminków”, ale daje lekki przedsmak całości. Daje przedsmak dzieła, dzięki któremu można wejść w inny świat, w którym nie ma idealnych postaci, każda ma swoje wady i zalety, ale chce się z nimi przebywać. I gdzie przy pomocy na pozór banalnej, bajkowej scenerii, przekazane są głębsze prawdy. Oczywiście nie jest to utwór tylko dla dzieci.  

    „Małe trolle i wielka powódź” sprowadza się pod względem akcji do tego, że Mama Muminka wraz Muminkiem, synkiem, wyruszyła na poszukiwanie domu,  w którym można byłoby przetrwać powoli zbliżającą się zimę. Sama myśl o domu nasuwa już ciepłe skojarzenia. Zima kojarzy się większości osób z czymś złym i groźnym, dom więc staje się symbolem miejsca, gdzie można uchronić się przed wszelkim złem i niebezpieczeństwem. Sam początek jest więc dobrą zachętą do dalszej lektury. W trakcie owych poszukiwań wyszło na jaw, że mama liczyła także na znalezienie swojego małżonka, czyli Taty Muminka. Tata zawieruszył się gdzieś z dziwnymi stworami Hatifnatami, które mają wewnętrzny imperatyw, aby stale wędrować. Nie ma tu wiecznych pretensji i żalów, planów zemsty itp. działań, motywacja jest prosta, trzeba również znaleźć tatę. 

    W czasie podróży do głównej pary dołączyły inne postacie, które w kolejnych tomach będą już integralną częścią opowieści, a wiec nieco zachłanny Ryjek  czy odważny i zrównoważony Obieżyświat. W czasie poszukiwań wszyscy sobie pomagali. Rodzina Muminków była bardzo otwarta na nowych znajomych. Mama Muminka po znalezieniu i domu i małżonka, a także niespodziewanego skarbu w postaci sznura pereł, wyraźnie oświadczyła, że żadne skarby jej nie interesują, że dom zbudowany przez jej męża jest najwspanialszy.   Z racji tego, że nie jestem jakąś wielką miłośniczką podróży, szczególnie spodobało mi się zdanie, w którym autorka stwierdziła, że w domu tym muminki  mieszkały całe życie, poza kilkoma wyjazdami dla odmiany. 

7/10


piątek, 8 marca 2024

Lilian Jackson Braun „Kot, który wkradał banany”

 

                   Jest to jeden z ostatnich i zarazem jeden z najlepszych tomów serii. Jest oczywiście celebracja zwyczajnej codzienności, w tym otwarcie w miasteczku pierwszej księgarni, jest trup, ale są też i inne ciekawe kwestie. 

      Na plan pierwszy wysuwają problemy osobiste Qwilla, a mianowicie utrudniony kontakt z partnerką, Polly. Kobieta ta najzwyczajniej zauroczyła się innym mężczyzną, poświęcała mu sporo czasu, podobnie jak i mocno zaangażowała się w otwarcie księgarni, miała tam zostać dyrektorką. Dla Qwilla nie miała czasu. On zaś, inteligentny, dowcipny, uosobienie masy zalet, do tego najbogatszy w okolicy, cierpiał po cichu, brakowało mu spotkań, rozmów. Nawet poważnie zaczął już liczyć się z tym, że związek z Polly dobiegł końca. 

         Pokazany jest też ktoś w rodzaju czarnego charakteru, człowiek fałszywy, zdolny do wszystkiego, ale zarazem śliski i umiejący się podlizać komu trzeba. Pod koniec książki zrobił zaś coś niewiarygodnie dobrego i bezinteresownego. Lilian Jackson Braun opisując takie zachowanie z pewnością skorzystała tu ze swojego doświadczenia życiowego, a żyła prawie 100 lat i pisała do późnej starości. Właśnie w tej pozornie kryminalnej serii wplotła w akcję wiele takich głębszych, psychologicznych spostrzeżeń. 

      Z celebracji codzienności, dla wielu nudnej i szarej, mamy całą masę wydarzeń. Czołowe to otwarcie księgarni i odsłonięcie pomnika książek i kota Winstona, który wcześniej mieszkał w antykwariacie.  W księgarni też musiał być kot, tak więc znalezienie odpowiedniego kota też frapowało ludzi. Działa Klub Literacki  i Teatr Amatorski. Wspomniany jest domowy fotel Qwilla, służący mu do rozmyślań. Jest też pomysł motta dnia, każdy dzień może mieć motto z książki, wybór jest niczym nieograniczony. Jak w każdym tomie, jest też mowa o pogodzie, we wcześniejszych tomach autorka opisywała m. in. powódź stulecia,   burzę śnieżną, teraz czytamy o straszliwej burzy z piorunami. 

8/10   


poniedziałek, 4 marca 2024

Charlotte Link „Samotna noc”

 


„Samotna noc” jest świetnym czytadłem, dzięki któremu można zapomnieć o całym świecie. Wciągnęłam się w czytanie tak bardzo, że zabierałam ja do metra i czytałam praktycznie w każdej wolnej chwili. Kilka lat temu wysłuchałam audiobooka tej samej autorki pt. „Dom sióstr” o zupełnie innej tematyce, słuchało się go świetnie. Charlotte Link jest teraz w mojej ścisłej czołówce rankingu autorów, którzy piszą tak bardzo wciągająco, z zapartym tchem śledzi się zarówno wydarzenia związane z zabójstwami, jak i życie osobiste bohaterów. Nie jest to z pewnością literatura wybitna, po prostu zwyczajna, ale nie głupia.

        Wydarzenia rozgrywają się w małych miasteczkach, zimą, w okresie około świątecznym i w czasie świąt.  Zabójstw jest kilka, nie ma żadnej pewności, czy dokonała ich ta sama osoba. Bohaterowie „Samotnej nocy” nie są ludźmi sukcesu, mają za sobą traumy, albo po prostu ciężko się im żyje i to pod każdym względem, mają stale pod górkę. W większości są młodzi, ale samotni, nie mają ani partnera życiowego, ani prawdziwych przyjaciół. Po niektórych widać, że są nieszczęśliwi bo nie są w stanie tego ukryć, np. postać trzeciego planu, policjant alkoholik, który odszedł z zawodu i podjął pracę w pubie jako kelner. Większość opisywanych osób jednak jest w stanie zamaskować swój stan, na zewnątrz wszystko wygląda u nich ok. Wbrew pozorom czytanie absolutnie nie jest dołujące, bo w przyszłości wszystko u tych ludzi może się zmienić, wiedzą, że nie wszystko jest stracone. Większości z nich nie spotkały tego rodzaju nieszczęścia, które uniemożliwiłyby stanięcie na nogi.  

       Czytając można obserwować, jak radzą sobie te zdołowane osoby z codziennością. Jedni się pogrążają w dole, inni wprowadzają drobne zmiany, jak np. nieco większa otwartość na kontakty z innymi, nieco większa inicjatywa w tym zakresie. 

7/10


czwartek, 29 lutego 2024

Lothar Gunther Buchheim „Okręt” - audiobook, czyta Leszek Wojtaszak

 


Audiobook był dla mnie po części fascynującym opisem tego, co działo się z na niemieckim okręcie podwodnym podczas wojny, a z drugiej opowieścią o odporności psychicznej lub jej braku w ekstremalnych warunkach. Autor poza tym że był żołnierzem, był też korespondentem wojennym, ale opisany rejs był jego pierwszym na U-Boocie. Nie miał więc rutyny i zwracał uwagę na to, na co wiele osób też by zwróciło. 

     Opis przeżyć z U-Boota to chyba już totalna ekstrema, każde przeżycia frontowe są koszmarem, ale w tej formacji przeżywalność była jedną z najniższych. Śmierć natomiast była koszmarna. Autor opisuje, jak U-Boot atakował i zatapiał inne okręty i jak sam był atakowany, jak godzinami zrzucane były na niego bomby głębinowe, albo jak trafiony przez samolot, znalazł się uszkodzony na dnie morza, a szanse na przeżycie były znikome. 

    Najbardziej frapującym elementem były dla mnie opisy zachowania dowódcy. Nie był człowiekiem szczególnie miłym czy uprzejmym, ale w warunkach bojowych i jako dowódca sprawdzał się fenomenalnie. Potrafił ryzykować. Nie tracił nigdy zimnej krwi, nie panikował, spojrzeniem czy kilkom krótkimi zdaniami potrafił zapobiec fatalizmowi i katastrofizmowi wśród załogi. W trakcie bombardowania, gdy jego okręt był namierzany, wydawał rozkazy, wskazujące, jak i gdzie się poruszać, czy w dół, czy w bok, jak szybko itp., starał się przewidzieć ruchy nieprzyjaciela. Nawet gdy koło Gibraltaru okręt został trafiony i uszkodzony i szedł na dno, nadal starał się nim sterować tak, aby trochę skręcił, aby osiadł w tym miejscu, gdzie morze jest nieco płytsze. Gdyby poszedł na głębię, ciśnienie oceanu zmiażdżyłoby go. Nawet w tak beznadziejnej sytuacji, gdy szanse na ocalenie były minimalne, nie poddawał się i uznawał, że nawet gdy jest tylko cień szansy, albo raczej cień cienia szansy, trzeba próbować. 

           Gdy raz na jakiś czas czytam książki o okrętach podwodnych, zastanawiam się właśnie nad tą niebywała odpornością psychiczną. Jednym z podstawowych czynników było tutaj chyba doświadczenie. Każdy z załogi w tych koszmarnych sytuacjach był przerażony. Każdy jednak musiał wykonywać obowiązki. To skupienie na tych obowiązkach, wykonywanie rozkazów, zmęczenie, ratowało przed permanentnym rozmyślaniem nad sytuacją i chociaż częściowo ustrzegało przed zwariowaniem. Gdy ktoś już był weteranem, zaliczył wcześniej rejsy U-Bootem, wiedział, że dał radę, było mu trochę łatwiej. W przypadku dowódcy było najtrudniej, pewnie dochodziło tu dodatkowo poczucie odpowiedzialności, świetne wyszkolenie, determinacja.

      Właściwie „Okręt” jest książką idealną. Przeszkadzała mi jedynie jedna rzecz, a mianowicie to, że opowiada ona o Niemcach, którzy cieszą się, gdy mogą zniszczyć okręt aliancki i gdy tylko mogą to zrobić, to robią. Nie ma tu żadnej refleksji nad sensem wojny i nad walką po stronie agresora. Ale książkę odbieram jako prawdziwą. Chyba tak po prostu było. Podczas opisów ataków na konwój jest to ciężkie w odbiorze właśnie z tych względów, ale to właśni dzięki literaturze może przekraczać bariery. Autor opisując wojnę z punktu widzenia zwyczajnych, niemieckich żołnierzy, złamał utarte stereotypy. Opisywani przez niego ludzie nie byli przecież zbrodniarzami, to nie byli gestapowcy, walczyli takimi metodami, jak i ich przeciwnicy. Niemiecka marynarka wojenna była z pewnością tą formacją zbrojną, która ma na koncie najmniej zbrodni wojennych.

10/10